24 listopada 2012

Uwaga, pluję

Czuję się jak dziecko, które zbiera zabawki do pudełka na czas, bo mama obiecała, że jeśli posprząta sprawnie i bez narzekania, to zabierze je na wielkie lody.

Gitara i rosyjski czekają aż skończy się semestr zimowy, a wraz z nim zajęcia na psychologii. Czekają nieprzeczytane książki, pokryte grubą warstwą bieżących kserówek. Czekają niewyrażone słowa, nienapisane wiersze, nieodwiedzone miejsca, litry niewypitej wódki.

Czasami żałuję, że nie mam spustu migawki w oczach, bo widzę obrazek, który zaraz przepadnie. Chociaż i tak brakuje mi umiejętności, żeby przedstawić to, co zobaczyłam. Ostatnio nawet brakuje mi słów i dopiero takie chwile jak ta, kiedy nie muszę nic robić, sprawiają, że wyciągam kartkę i długopis. Ostatnio zrobiłam to w pociągu relacji Lublin-Warszawa. Pisałam o mgle i o Niej.

Mając dużo zajęć rzeczywiście robi się więcej rzeczy. Kilka razy byłam w Teatrze Starym na bitwach o literaturę, ostatnio gośćmi byli Varga i Świetlicki. Jeden mówił dużo i mądrze, a drugi mało, ale za to inteligentnie pajacując. Bardzo przyjemnie się ich słuchało. W przyszły wtorek będą Szczygieł i Tochman i także się wybieram, bo polubiłam reportaże. Byłam też w hali Globus na Nabucco. Miejsce niezbyt wyględne, ale gdzie indziej nie byłoby jak pomieścić takiej liczby ludzi. Spodobało mi się. Władza, miłość, intrygi, siła wyższa i walenie piorunów – to jest to.

Pobudzona wizją spędzenia sylwestra w Gdańsku i majówki w Wiedniu (oczywiście za jak najniższe koszty, podróż w obie strony i noclegi w Gdańsku wyszły za 130 parę złotych, Wiedeń jeszcze nieruszony), snuję wizje podróżowania po świecie. W Europie najchętniej zwiedziłabym Lublanę, Belgrad, Rejkiawik i Tallin. A na świecie Tybet, Chile i Peru :D Nie, nie mam zaburzeń wielkościowych, zdaję sobie sprawę, ile to kosztuje. Jeśli lubicie podróżowanie, to polecam stronę Paragon z podróży. Chłopaki wydali właśnie książkę, chętnie bym przeczytała.

Ach. Trochę z siebie wyplułam. A mogłabym więcej. O tym, jak Madzia zaprowadziła mnie w Warszawie pod blok, w którym mieszkał Beksiński i spotkałyśmy dozorcę, który znał go osobiście. O tym jak Ona o mnie dba i pokazuje mi inną mnie. O planach wyjazdu z Lublina. Czy o tym, co dzieje się u mnie na stancji :D

Mam wybór: albo zacznę to wszystko opisywać albo moja głowa eksploduje. Może już niedługo zacznę. Tak jak kiedyś, na bieżąco. I bez zahamowań. Oby.





Beksiński

3 listopada 2012

Terapia, której nie było. Dobry tata

- Kurwa jego mać! – słyszę z dużego pokoju, chociaż w swoim puszczam muzykę. To ojciec wścieka się, że królik narobił nie tam, gdzie miał narobić. Czasem krzyczy na Kulkę, ale przeważnie mówi do niego czule, najczęściej Pieśku, bo bardzo lubi psy. Lubi też wiele innych zwierząt, np. dziki, słonie, chore małpki i ptaszki na Animal Planet. Oprócz tego interesuje się historią, lotnictwem i słucha starego dobrego rocka z płyt, których nikt nie może dotknąć. Ojciec jest wysoki, gruby. Odkąd pamiętam ma wąsy. I jąkanie. Po zajęciach wiem, że kloniczno-toniczne.

- Chodź, Pieśku, chodź. – woła na królika. Królik miał być mój, miał być samicą i nazywać się Kulka. Wyszło trochę inaczej. Czułe zawołania kontrastują z całkowitym pomijaniem mojej osoby. Tak jest od lipca zeszłego roku, kiedy wezwałam policję po tym, jak popchnął mnie po raz ostatni.

Powiedziałam o nim tyle złych rzeczy, złych, bo prawdziwych, że czasem szukam jakichkolwiek pozytywnych wspomnień.

Oczami wyobraźni widzę mały rower z przyczepionym kijem. W ten sposób tata uczył mnie jeździć, najpierw trzymał za kija, potem puszczał na chwilę, aż w końcu nauczyłam się i mogliśmy razem jeździć na wycieczki. Śpiewałam wtedy piosenkę „Małe pieski dwa” albo gadałam głupoty. Tata pokazywał mi skrzypy polne i grzyby purchawki, karmiliśmy razem łabędzie i patrzyliśmy na małe rybki w Wiśle. Zrywałam kwiatki dla mamy albo udawałam czarownicę, za miotłę miałam podłużną roślinę z kitką na końcu. Rozmawialiśmy też o bocianach, że czasem wpadają na słupy telegraficzne i giną. Bocian to kolejne zwierzę, które tata bardzo lubi.

Na koniec roku szkolnego chwalił mnie przed babcią - swoją matką. Wyjmował moje świadectwo z paskiem z teczki, którą trzymał u siebie w pokoju (żebym nie zniszczyła) i mówił z dumą o wysokiej średniej. Babcia czytała głośno oceny. Czułam wtedy, że cały rok nauki na piątki się opłaca.

Pamiętam jeszcze inne wycieczki, np. taką, kiedy zabrał mnie i moją przyjaciółkę do swojej pracy, bo były tam dwa śliczne szczeniaki. W przeważającej części były czarne i miały duże, silne łapki. To było wiosną, dorastałam wtedy i nie byłam zbyt ładna.

Zastanawiam się, ale nic więcej nie przychodzi mi do głowy.

21 października 2012

Trafiła kosa na kamień, czyli jak Świadkowie Jehowy spotykają Olkę

Szatynka, niebieskie oczy, bryle. Pyta o korupcję, wpatrując się we mnie świdrującym wzrokiem. A ja już wiem, że jest świadkiem Jehowy, ale dla formalności pytam. Potwierdza. Z uśmiechem na ustach (po całym dniu zajęć mózg nieco wyprany) mówię, że to sekta i że wszyscy członkowie mają depresję i nerwicę. Pani dalej patrzy przenikliwie, tłumaczy coś, wyciąga małą biblię, czyta, szuka, czyta. Pyta mnie, czy to że ktoś np. cierpi na hemofilię ma związek z jego wiarą. Ale przecież widzę, że nie jest głupia. Nie tylko dlatego, że nosi okulary. I nie tylko dlatego, że jest wygadana. Po prostu widzę, że za grubą szybą jest myśląca osoba. Obok stoi ucząca się. Brzydsza, nieśmiała, czasami wtrąci słowo lub dwa.

Zapytała mnie czy jestem wierząca. Powiedziałam, że już prawie wcale i że nie potrzebuję nagród i kar od istoty wyższej, żeby robić w życiu dobre rzeczy. Jej oczy zapłonęły.

Chwilę później pomyślałam, że może potraktowałam ją za ostro. Skoro dalej jest dla mnie taka miła, to może zadam jej pytanie. Konkretnie dlaczego uważają się za religię, skoro religie takie jak judaizm czy islam są bardzo stare. Pani Ania, bo tak miała na imię, nie znała odpowiedzi. Obiecała, że napisze mi maila z wyjaśnieniem, ale jakoś nie napisała. A już miałam kolejne pytanie. Mianowicie jak odnoszą się do takich informacji http://www.psychomanipulacja.pl/art/swiadkowie-jehowy-podstawowe-informacje.htm, szczególnie do fragmentu o głównych zagrożeniach.

A może jeszcze będę miała szansę. Bardzo chętnie podyskutuję.

10 października 2012

15-lecie Lubelskiego Hospicjum dla Dzieci

Dziś 15-lecie LHD. Centrum kongresowe, ważni ludzie, dużo patosu. Z tej okazji wrzucam mój górnolotny wierszyk.

Apostrofa

widziałam oczy zatrutego kota
wyrywał mi się, chciał umrzeć daleko
widziałam oczy Marcina
a w nich strach i samotność
głębszą niż Bajkał
odbity w lustrze gwiazd

jeśli wezwę cię
kiedy będzie okropnie
nie myśl, że uwierzyłam

Gwoli wyjaśnienia. Wolontariuszką w LHD już nie jestem. Moja umowa skończyła się z dniem wypisania Cezarego, czyli 30 września. Ma ustabilizowany stan zdrowia. Wiem, że ciężko sobie wyobrazić stabilizację zdrowia u tak chorego dziecka, ale zasady są jasne - jeśli stan się nie pogarsza, dziecko zostaje wypisane. Więc od tej pory będę go odwiedzać bez umowy. Jutro właśnie zamierzam, stęskniłam się.

A na wolontariat może do Wariatów? Tak mi się spodobało na praktykach... Ale o tym innym razem.

2 października 2012

Pożegnanie wakacji w Pradze

Kiedy tylko wjechałam do Pragi, poczułam się jak w domu. Nie rozumiem dlaczego. Była piękna i stara. Ale to nie wystarczy. Czesi z tym swoim figlarnym językiem - sympatyczni i otwarci. Ale to też nie wystarczy. Była w niej jakaś swojskość. Był w niej jakiś smutek i pocieszenie zarazem. Bardziej polska niż Gdańsk. Praga jest jak babcia, schorowana i zniedołężniała, która bierze czule swoje wnuki na kolana i opowiada długo, długo…

Zegar sześćset drugi rok patrzy jak ludzie pojawiają się i znikają.

Nowy Cmentarz Żydowski (ten na którym leży Kafka)

Na pewno tam wrócę. Agniesia na Moście Karola

Pan na Moście Karola

20 sierpnia 2012

Jarmark Jagielloński 2012

Kolory, kolory…






Cudny ten rowerek.

Ta pani zwróciła uwagę moją i Justyny, miała w sobie coś ciekawego.

Nawiedziły nas trzy wielkie kury, oto jedna z nich.

Pewien artysta z Białorusi i jego umiłowanie do dużych rzeczy.

Niektórym się nudziło na jarmarku...

Jeszcze dwa lata temu nie podejrzewałabym, że wyląduję kiedyś w Galerii Sztuki Ludowej sprzedając pisanki, obrazy i drewniane ptaszki:-) Sztuka ludowa ma w sobie coś kojącego. Religia mnie irytuje, tradycja uspokaja. Odkryłam, że mam słabość do drewnianych zabawek i uważam, że każde dziecko powinno mieć konia na biegunach;-)

Było bardzo fajnie, dużo ludzi, mieszające się języki. Zjadłam litewskiego pieroga i dowiedziałam się o istnieniu znanego w lubelskim środowisku malarza naiwnego, Stanisława Koguciuka. Pytało o niego mnóstwo osób, już pierwszego dnia sprzedał wszystkie swoje obrazy.


Zatem praktyki w Stowarzyszeniu Twórców Ludowych odrobione. Prawie. Pójdę tam jeszcze któregoś dnia, choć pewnie nie spotkam już tylu ciekawych ludzi co podczas jarmarku. A we wrześniu czekają mnie jeszcze praktyki w szpitalu psychiatrycznym, na oddziale depresji i w centrum onkologii. Tak, boję się. Jasne, że się boję. Ale ciekawość jest silniejsza niż strach.

12 sierpnia 2012

Robert Merle „Śmierć jest moim rzemiosłem”

(…) rozpoczął się długi korowód świadków. Byłem zdumiony widząc, jak ogromną ich ilość Polacy sprowadzili z całej Europy. Musiało to kosztować niemało trudu i pieniędzy. Obecność tych świadków na procesie była całkowicie zbędna, ponieważ nie przeczyłem faktom objętym aktem oskarżenia. Moim zdaniem zachodziło tu niepotrzebne trwonienie czasu i pieniędzy. Widząc tego rodzaju postępowanie byłem przekonany, że Słowianie nie stworzą nigdy rasy panów.
(o procesie w Warszawie w 1947 roku)

Rudolf Hoess nie lubił marnowania czasu i pieniędzy. Swoje zadania wykonywał bez sprzeciwu, szybko, dokładnie i ekonomicznie. W taki sposób traktował również gazowanie ludzi w Auschwitz. Jeśli ktoś jest zainteresowany jego tokiem rozumowania, polecam książkę Roberta Merle, opartą na pamiętnikach Hoessa. Powieść jest napisana w pierwszej osobie, bardzo ciekawie jest przedstawione jego dzieciństwo. Miał oczywiście okrutnego ojca i obojętną matkę. Niech przykładem będzie obraz diabła umieszczony na drzwiach ubikacji, z wykręconą żarówką, w której bał się załatwić (co również było pod dyktando) – ot taka fantazja ojca Rudolfa.

Zachowanie Hoessa można uznać za psychopatyczne, jednocześnie widoczne były u niego czynności przymusowe, co świadczy o nerwicy. Najbardziej uspokajało go liczenie kroków. Miewał też dziwne „napady”, podczas których wszystko było nierealne i przerażające, mogły to być epizody psychozy. Ewentualnie jakaś postać padaczki. Chyba że była to fantazja autora, nie wiem dokładnie. W każdym razie za swoje czyny odpowiadał jako człowiek w pełni poczytalny.

Dzisiaj przypadkiem wpadła mi w ręce książeczka o kwaterze Hitlera, Wilczym Szańcu (mama była niedawno na wycieczce na Mazurach). Nie zdziwiło mnie, że ojciec Hitlera był brutalnym alkoholikiem. Zastanowiły mnie inne fakty z jego życia. Jego wielką pasją była architektura i opera, lubił czytać encyklopedie, nie jadł mięsa, nie pił czarnej herbaty, kawy ani alkoholu. Gitta Sereny, brytyjska dziennikarka i autorka książek o nazizmie, która miała okazję poznać Hitlera, w taki sposób opisała spotkanie z nim w 1940 roku:

Byłam zaskoczona tym jak sympatycznie wygląda. Nie był odrażający. Był zadbany, wyjątkowo czysty, zawsze świeżo pachniał mydłem. Miał ogromny czar. Był znacznie, znacznie bardziej inteligentny niż większość ludzi jest gotowa przyznać. Uwielbiał przebywać w otoczeniu kobiet, lubił pogaduszki, całowanie w rękę i takie tam i zachowywał się wyjątkowo czarująco wobec tych, którzy byli blisko niego.

Ponadto miał hipnotyzujące, niebieskie oczy.

Zarówno Hoess jak i Hitler mieli problem z odróżnieniem fantazji od rzeczywistości. Dla Hoessa realne życie zakończyło się w dzieciństwie, kiedy doznał ciężkiego urazu przez ojca i chorował dłuższy czas. Potem żył już jakby obok siebie.

Na zdjęciu podczas procesu.

5 sierpnia 2012

To, co Olka lubi, czyli dzikość. Clarissa Pinkola Estés „Biegnąca z wilkami”

„Od stołów i krzeseł wolałam ziemię, drzewa i groty, bo w tych miejsach czułam, że mogę oprzeć głowę na policzku Boga.” – po tym zdaniu wiedziałam, że odpowiednia książka trafiła w moje ręce. Potem przeczytałam, że
Wiele kobiet leczy się z kompleksu „nieustannego bycia miłą”, który polega na tym, że niezależnie od tego, co czują i kto je atakuje, reagują przesadną łagodnością. I choć się uśmiechają uprzejmie cały dzień, nocą jak bestie zgrzytają zębami – to Baba-Jaga w ich psychice dochodzi do głosu.
i wiele innych zdań, które podkreśliłam i do których na pewno będę wracać. Książka Estes jest jak Biblia, nie można rozumieć jej dosłownie. Uczy mądrych rzeczy, że kobieta nie jest istotą bezbronną, pozbawioną ambicji i swojego zdania.

Lubię podkreślać podobieństwo człowieka do innych zwierząt. Lubię psychologię ewolucyjną, która mówi, że nasze zachowania często dyktowane są schematami, które miał już człowiek pierwotny. Tematyka jest mi bliska, bo właśnie przy okazji pisania magisterki zajmuję się archetypami Junga (nota bene Estes jest dyplomowaną jungistką). Archetypy to ślady zachowań przodków w naszej psychice, które są wrodzone i dotyczą każdego człowieka. Mamy więc Dziką Kobietę, podobną do wilka, która jest elementem osobowości każdej damy. Jeśli dama jest ułożona i potulna, i całe życie tylko gotuje, to znaczy, że Dzika Kobieta jest ukryta głęboko. Bardzo głęboko. I chce wyjść, żeby uczynić życie kobiety ciekawszym, bardziej wartościowym. Jej ślady widzimy w snach, mitach, baśniach, których Autorka jest wielką znawczynią.

Pamiętam moje rozmowy z Sylwią o kobietach. Ona twierdziła, że są gorszymi lekarzami, że mało jest kobiet wybitnych, twórczych. I naszą kolejną rozmowę, w Gdańsku, gdzie mówiłyśmy o tym, że morze jest kobietą. Góry to facet, a morze to kobieta. Tajemnicza, niezgłębiona, wszechogarniająca, potężna. Co nie oznacza wcale, że pozbawiona wdzięku i głupia. Może niedługo, w kolejnej rozmowie przekonam ją, że kobieta, która odkryła instynkty, swoje dzikie pochodzenie może być istotą szczęśliwą, wolną, wykształconą, wybitną, a przy tym posiadać coś, czego mężczyźni nie mają – ten szczególny rodzaj wrażliwości i ogromną intuicję.

Kiedy słyszę słowo kobieta, widzę Wenus z Dolnich Vestonic, a nie modelkę bez piersi. Widzę jej wolność, jej władzę, mądrość, mistykę. Tak, to była dobra książka. Trudna, ale dobra.

24 lipca 2012

Trochę o Czarku

Bardzo lubię odwiedzać Czarka. Czasami nie mogę się do niego zebrać, jestem zmęczona, spóźniam się itd., jak to ja, ale wychodzę od niego spokojna i zadowolona. Dzisiaj akurat testował moje umiejętności zmienienia pieluchy (kiepsko, oj kiepsko, założyłam tył na przód). Bardzo dobrze mi się rozmawia z jego mamą, Magdą, chociaż dzieli nas spora różnica wieku (chyba z 15 lat). Jest ważną postacią w moim życiu, więc trochę o nim opowiem.

Czarek ma 3 lata, jest dzieckiem leżącym, to znaczy siedzi u mnie na kolanach, kiedy go trzymam. Często się „wygina”, ma duże napięcie mięśni, głowy też nie trzyma prosto. Ma zespół Downa, mukowiscydozę, niedosłuch, wadę wzroku, wadę serca, cukrzycę i padaczkę. Nie gaworzy ani się nie uśmiecha. Nie wodzi wzrokiem za przedmiotami ani ich nie chwyta.

Na początku mnie to wszystko przerażało. Nigdy wcześniej nie opiekowałam się dzieckiem, nawet zdrowym. Do tego nie miałam pojęcia jak zachowywać się w stosunku do osoby, która prawie na nic nie reaguje.

Piszę o tym, bo zwróciłam dziś uwagę na to, że z przemawianiem do niego nie mam już żadnych problemów :D No i czuję się u niego swobodnie i dobrze.

Magda zostawia mnie z Czarkiem i wychodzi załatwiać swoje sprawy. Karmię go (nie jest to łatwe, bo cały czas się krztusi), podaję lekarstwa, czasem picie z butelki, a czasem przez rurkę, która biegnie z nosa do żołądka. Pilnuję też, żeby w czasie inhalacji nie spadła mu maseczka, bo się wierci, a potem go oklepuję. Czasem mu czytam, a czasem po prostu z nim siedzę, oglądam telewizję i wyjadam Magdzie cukierki:-) Bywa, że kiedy mam dylematy życiowe, pytam go jak je rozwiązać. Wypowiedziane głośno, w jego towarzystwie robią się jakieś takie prostsze.

19 lipca 2012

Zwyczajny dzień

PKS. Mijam autobus Lublin-Lwów, ruskie torby i panie o metalicznych zębach. Lubię ten klimat. Z głośnika wydobywa się kobiecy, wyraźny (co się rzadko zdarza) głos: „Autobus pospieszny do Rzeszowa, stanowisko 7”. Mimowolnie się uśmiecham.

Wsiadam do autobusu do Lubartowa i obserwuję przez okno grupkę młodych ludzi. Śmieją się głośno, sympatyczni. Trochę na rockowo. Dziewczyna w bluzie Iron Maiden i z burzą farbowanych rudych włosów (odrosty ciemne) żegna się z szatynką ubraną na czarno, o przyjemnej twarzy. Ta druga: „Gdzie ja byłam, kiedy ty stawiałaś piwo? Ja pierdolę”. Śmieją się i przytulają. Ruda idzie w stronę autobusu, za chwilę siada obok mnie. Drewniana bransoletka, czarne paznokcie, mocna muzyka szumi z jej słuchawek. W mojej mp3 leci jakaś łupanka, przełączam to, przy niej nie wypada.

Pani pulmonolog przepisała mi nowe leki. Już trzeci zestaw. – Czy to możliwe, że rozszerzyły mi się oskrzela i dlatego ciągle choruję? – Nie, to alergia. Wzmacnia astmę.

Wieczorem Pysia i Rudy leżą na moim łóżku, mają ponad 40-stopniową gorączkę. Są po zastrzykach, dla Pysi to już drugi dzień leczenia. Jakiś koci wirus. Doglądam, głaskam. Martwię się.

Niedługo zbiorę się do spania. Przy warczącej zamrażalce, która stoi bliska łóżka, z dwoma sierściuchami, do których ręka sama się wyciąga, nawet jak jest się bardzo senną. No bo weź nie pogłaszcz. Nie dość, że mięciutkie, to jeszcze chore, ech.

Jutro sesja u Anny, pierwsza po jej urlopie i odwiedziny u Czarka po dłuższej przerwie. Stęskniłam się za nimi.

17 lipca 2012

Wakacje nad morzem

'Kocham cię. I ja ciebie też.' Gdańsk Oliwa.

Dzieci czekają na karmienie fok. Hel.

Mam słabość.

Jakiś ciekawy pan, z którym chętnie bym porozmawiała. Sopot.

Miłość. Sopot.

15 lipca 2012

Wakacje w Lubartowie

Szum drzew przywołał mnie na zewnątrz. Lubię czytać w kuchni, ale kiedy głośno szumią drzewa, wychodzę na ganek. Dom babci określam, bez ironii, jako wieś w środku miasta. Wszędzie niedaleko, a wokół cisza, drzewa i krzaki. Od strony mieszkania Justyny – ogród.

Jest rok 1944. Jestem w Oświęcimiu. Widzę twarze ludzi z wielkimi oczami, ich wychudzone sylwetki. Widzę krematorium i salę sekcyjną doktora Nyiszli.

Co jakiś czas czytam opowieści obozowe, żeby nie zapomnieć, do czego jesteśmy zdolni. Długie, niemieckie nazwy drażnią moje oczy.

No tak, to było dawno. Bycie odważną Żydówką w obozie, w poprzednim wcieleniu to tylko moja fantazja.

W oddali szczekanie psów i piski dzieci. Z okna pokoju dobiega przytłumiony dźwięk telewizora. Muchy obsiadły gnaty rzucone obok budy. To podwórko wydawało się kiedyś takie duże…

Nie muszę dzisiaj robić nic szczególnego, nie muszę nigdzie wychodzić. Zaczęły się wakacje w Lubartowie.

13 lipca 2012

Haśka i Olka

Obie eteryczne, rozedrgane wewnętrznie (nie mam w zwyczaju zachwycać się babskim rozedrganiem, bo nie utożsamiam kobiecości z byciem Kopciuszkiem, ale w tym wypadku mogę sobie na to pozwolić).

Obie wyjechały do Ameryki. Olka kontynuować naukę, Haśka na operację serca, przedłużając pobyt, by uczęszczać do Smith Collage. Olka namawia mnie, żebym uczyła się angielskiego, bo to pozwoli mi być lepszym psychologiem. Haśka opisuje jak trudno było jej wyjechać bez znajomości języka i ile wysiłku włożyła w to, żeby móc chodzić tam na zajęcia. Długie godziny spędzała w łóżku wertując słownik (więc jednak do nauki języków potrzeba cierpliwości?:P).

Obie uzależnione od miłości, inteligentne i twórcze. Jedna umarła 45 lat temu, druga żyje i ma się dobrze.

Czytając „Opowieść dla przyjaciela” myślałam o tym, jak bardzo żałuję, że nie mogę porozmawiać z Haśką. Odwiedzałabym ją w szpitalu albo w domu, przynosiła kwiatki, gdy nie mogła wstawać z łóżka. Posłuchałabym jej nierówno bijącego serca.

Spodziewałam się bardziej sentymentalnego tonu. Tymczasem dostałam szczerą i prostą opowieść o dzieciństwie, pobytach w szpitalu i patrzeniu tam na umieranie młodych ludzi, tęsknocie za szkołą, za normalnym życiem. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo męczyła się fizycznie, zwykłe wchodzenie po schodach bywało dla niej nie do pokonania.

Lubię sposób, w jaki wyrażała się o ludziach, z fascynacją i czułością.

Niepokorna z natury, łamała zasady i nie bała się ryzykować. Tak bardzo podobało jej się życie. Tęsknię za nią. Bo przecież można tęsknić za osobami, których się nie zna, prawda?

26 czerwca 2012

Terapia, której nie było. Babcia

Przez słabą akustycznie ścianę dzielącą łazienkę i duży pokój, słyszę okrzyk, choć właściwie cichy.
„O, ludzie!...”.
To babcia dziwi się światem. Czasem wypowiada bardziej pobłażliwe „Ludzie kochani!...” oglądając w telewizji rzeczy, które mnie przestały dziwić już dawno. Fascynują ją też zabawne nazwiska, które z lubością powtarza na cały głos, czasem kilka razy, nieważne czy jego właściciel opowiada o swoim kocie, powodzi czy makabrycznym zabójstwie.

Pamiętam, jak kiedyś zamiast powiedzieć, że muszę wziąć dzisiejszą dawkę hormonów, rzuciłam, że pora wziąć antykoncepcję. Przecież to jedno i to samo. Pamiętam zdumioną i karcącą minę babci. Jak to? Antykoncepcja?! Mimowolnie zaczęłam się tłumaczyć.

Pomimo wielkiej pruderyjności, największej chyba jaką udało mi się zauważyć wśród ludzi, zaawansowanej do tego stopnia, że wyraża się przełączeniem kanału, gdy tylko kochankowie w jakimś filmie lub serialu zaczynają się dotykać, pomimo tego babcia jest miłośniczką romansów. Czyta je codziennie. Kiedyś zajrzałam do jednej z tych pompatycznie tytułowanych książek i zdążyłam zauważyć, że ilość erotyzmu znacznie przekracza ten przełączany w telewizji. Babcia lubi takie historie. Ale też bardzo się ich wstydzi.

Kiedy rozmyślam o dzisiejszym świecie, pełnym bezwstydu, który zresztą mi chyba odpowiada, pełnym miłosnych porad, pomocy seksuologów, dostępnej wszędzie pornografii, próbuję sobie wyobrazić seks mojej babci. Jak on wyglądał? Czy miała z tego jakąkolwiek przyjemność? Czy znała cokolwiek poza klasyczną pozycją? Czy wyobrażała sobie, że może istnieć seks oralny? Czy wiedziała, że pochwa musi być nawilżona, bo inaczej boli, czy o tym nie myślała?

Codziennie rano i wieczorem babcia klęka opierając się na swoim łóżku i szepcze modlitwy. Prawdopodobnie zawsze jest to formuła, bo gdyby mówiła coś od siebie, raczej by nie szeptała, a mówiła w myślach.

- O, dzisiaj taki niedzielny obiad. – komentuję któregoś razu, gdy w „zwykły” dzień babcia piecze kurczaka.
- Dzisiaj jest święto, ale ty jesteś husyt i nie wiesz.
- Jak to? Dzisiaj? Ósmego września?
- No tak, a skąd masz wiedzieć, jak nie chodzisz do kościoła?
- Ale kiedyś chodziłam, i na religię, i do kościoła, i o takim święcie nie słyszałam.
- Matki Boskiej Siewnej. Święto narodzin Matki Boskiej.
- Aha, no dobrze, zapamiętam.

Największym lękiem babci nie jest śmierć. Największym lękiem babci jest to, że na jej pogrzebie nie pójdę do komunii. Tak mi powiedziała. I przypuszczam, że to nie był żart.

3 czerwca 2012

Noc Kultury

Lokalna patriotka ze mnie (zresztą nie tylko lokalna) i jestem bardzo dumna z takich inicjatyw jak Miasto Poezji czy Noc Kultury. Kręci mnie czytanie wierszy na strychu, przy świeczkach (Mieszkanie Poezji z duchem Czechowicza) i lubię smutne piosenki Katki Koteckiej. Wczoraj moje oczy cieszyły się na widok tłumów, bo to znak, że obchodzą nas – ludzkość - nie tylko rzeczy przyziemne. Kiedy myślę o obcych cywilizacjach, wyobrażam sobie, że cudowne, nieśmiertelne roboty mają kulturę i sztukę w głębokim poważaniu. Przecież to takie niepraktyczne, nie daje władzy, tylko zachwyt. No widzicie wzdychającego nad dziełem sztuki Marsjanina? Właśnie. Ja też nie.

Obejrzałam wczoraj balet „Carmen Suita” w wykonaniu artystów baletu Opery Lwowskiej. Wzruszyłam się:-) Najbardziej podobała mi się Śmierć. Posłuchałam słynnej Jarzębiny, zobaczyłam instalację „Pęknięty horyzont Schulza według Leszka Mądzika” i wiele innych rzeczy. Żałuję, że to tylko jedna noc.

Dziękuję Adze za bilety na Trasę Podziemną, na którą ostatecznie nie udało nam się trafić, bośmy trąby. Wieczór spędzony we czwórkę (Aga, Michał, Sylwia i ja) był bardzo miły. Tylko za zimno. I buddyści mogłiby mieć trochę więcej jedzenia :D

Ech, szkoda, że Stare Miasto zaświeci już dzisiaj pustkami.


2 czerwca 2012

Ta ostatnia niedziela...

Lwowska. To tutaj przywitano mnie kieliszkiem rubinowej Amareny za 3,99. I tutaj dwa lata później owy trunek prawie nie krzywiąc się popijałam z gwinta przy dźwiękach najbardziej tandetnej na świecie muzyki.

Lwowska. Godziny awantur, płaczu, biegania za sobą i uciekania od siebie, bliskości, oddalenia. Trzy zaburzone osobowości. Bliska przyjaźń. Bardzo, bardzo bliska.

Sąsiadka z Alzheimerem, wchodząca bez pukania (najsympatyczniejsza ze wszystkich). Nocne hulanki, grożenie policją, mdłości i cichy szum samochodów przy zasypianiu. Poranny świergot Aliny i Edwarda.

Pomysły. Pomysły. Nowe studia, w tym moja etnologia. Nowe ubrania Sylwii (różowe w miejsce czarnych!), nowe zmienności Agnieszki. Rozmowy o kosmosie, o bogu, który mieszka w innym wymiarze, dyskusje nad wartością współczesnej literatury i kultury.

Goście. Dużo gości. I samotność tak bardzo przezroczysta.

Wódka. Litry wódki. Przy muzyce, bez muzyki, w kieliszkach szklanych, plastikowych, niektórzy bez popitki. Kadarka. Michel z Biedronki.

Niedługo czas się wyprowadzić. Ta ostatnia niedziela. Dla Agi. 3 czerwca. Sąsiedzi wybaczą ten przedostatni raz:-) A ja z Sylwią z początkiem lipca (a nie jak było wcześniej ustalane czerwca) przeprowadzamy się do trzech ratowników medycznych:-)

21 maja 2012

Terapia, której nie było. Łzy mojej matki

Czułam wtedy coś pomiędzy miłością a przerażeniem, obrzydzeniem a litością. Nie lubiłam łez mojej matki. Łzy mojej matki były dla mnie jak wielka góra, na którą nie potrafiłam się wspiąć. Nic nie mogłam zrobić. Mówiłam jej, żeby nie płakała, ale to nie pomagało. Bałam się podejść do niej blisko i ją przytulić. Bo płakała tak bardzo.

Pamiętam, kiedy miałam pięć lat i z mamą szukałyśmy klucza, który ojciec gdzieś schował, żebyśmy nie mogły wyjechać z domu. Powiedziałam, że może w szafie, sprawdziła tam, ale klucza nie znalazłyśmy. Niby nic z tego nie rozumiałam. Piszę „niby”, bo chciałam z nią uciec.

Wtedy też, jako mała dziewczynka, miałam najwięcej sennych koszmarów. Śniły mi się kościotrupy biegające po skałach, groźne psy i parzące meduzy wyrzucone na brzeg morza. Albo że nie mogłam trafić do swojego mieszkania, pukałam do różnych drzwi, ale to ciągle nie były moje. Śnił mi się też Jezus. Wielki. Z porcelany. Krocząc zadeptywał ludzi. Nie było tam nikogo, kto by mnie obronił, tylko jakaś koleżanka z klasy A, z którą byłam na cześć. To był chyba koniec świata. Niebo było czarne, ludzie biegali, krzyczeli, a Jezus szedł niewzruszony, stawiając ogromne stopy na ludzkich istnieniach.

Tak, strach – przezroczysty szatan – towarzyszył mi całe dzieciństwo. Bałam się, kiedy coś stłukłam, obiłam mebel czy oblałam ścianę herbatą. Bałam się, kiedy nabrudziłam piachem i błotem z dworu. Raz, kiedy niechcący przewróciłam kwiatek stojący na dywanie, wpadłam w histerię. Ze szlochem szorowałam dywan, w który wsiąkła wilgotna ziemia. Myślę, że dzisiaj widząc taką scenę, popłakałabym się. Ale wtedy po prostu się bałam. Również tego, że to wszystko moja wina.

14 maja 2012

Kobiecość

„Trzon macicy w przodozgięciu o jednolitej echogeniczności i równym obrysie o wym. 40x22x40 mm. Endometrium hiperechogeniczne o równym obrysie i grubości obu warstw do 6 mm. Prawy jajnik zlokalizowany prawidłowo, ma wym. 37x20 mm, wielopęcherzykowy. Lewy jajnik zlokalizowany prawidłowo, ma wym. 29x20 mm, wielopęcherzykowy. W zatoce Douglasa wolnego płynu nie stwierdzono.”

A z polskiego na nasze oznacza to, że nic sobie nie uszkodziłam wchodząc na słupek w Poznaniu (nie, nie będę nawet próbować tłumaczyć jak to zrobiłam, bo nie wiem). Fioletowe łono zrobiło się normalne, brzuch jeszcze boli, ale skoro pan doktor (przystojny, o dłoniach jak pianista), mówi, że ok, to znaczy, że ok.

Trudna ta nasza kobiecość. Ciągłe zamyślenie.


Ale można też nosić ładne sukienki.


I czuć się wyzwoloną.


Tak współczesną aż do granic.


I machać ogniami na rynku w Poznaniu przy ładnej muzyce. I to wszystko jest normalne i dobre. Przeczytałam właśnie książkę Spalona żywcem autorstwa Souad i widzę duży kontrast. Ta dziewczyna tańcząca z zapalonym hula-hop i Souad. Podpalona przez szwagra na rozkaz rodziców za to, że zaszła w ciążę bez ślubu. Kobiecość. Kobiecość.

6 maja 2012

Majówka w Komańczy

W Komańczy poczułam, że żyję. Wystawiając buzię do słońca na tarasie widokowym i zjadając herbatniki maczane w rozpuszczonej tabliczce czekolady, myślałam sobie, jak cudownie jest porzucić na chwilę wszystkie obowiązki. Dekolt piecze, nogi bolą, ale było warto. Kontakt z naturą musi przecież dawać trochę oczyszczającego cierpienia;-). W naszym domu spało mi się bardzo dobrze. Oto widok z okna.
Wieczorami zaś fałszowałam do melodii granych przez Magdę. Kiedy już się naśpiewałyśmy i wyspałyśmy, poszłyśmy obejrzeć okolicę. Tablica była niepokojąca.
Ale jedynym dzikim zwierzęciem, jakie spotkałyśmy, była salamandra.
W Komańczy znajduje się cmentarz wojenny, bez nagrobków, z jednym tylko krzyżem.
oraz Klasztor Sióstr Nazaretanek, które zachęcają do skromnego życia.
Jest też odbudowana cerkiew z ładnym dachem.
Obok niej był nagrobek Joanny. Zaciekawiło mnie, kim była, dlaczego umarła tak młodo i jak bardzo była kochana, skoro wyryto w pomniku takie epitafium.
Główna wyprawa to trasa nad Jeziorka Duszatyńskie, które powstały poprzez osunięcie się ziemi w 1907 roku i odsłonięcie wód głębinowych.
Prełuki i Duszatyn to miejsca, gdzie diabeł mówi dobranoc, ale nawet tam udało nam się spotkać miłych ludzi (żyję w przekonaniu, że w Bieszczadach mieszkają, ale też odwiedzają je fajni ludzie i jak do tej pory mi się to potwierdza). W drodze.
Te drzewa sprawiały wrażenie, że za chwilę runą. Tabliczka radośnie oznajmia, że powrót do Komańczy zajmie nam 3,5h. Zajął mniej, uciekałyśmy przed burzą:-)
Budzenie się do życia i rozkład, i wszystko takie spokojne.
Ach, i jeszcze w drodze do Komańczy, miła pani z http://borninthe80.blogspot.com/pokazała nam rzeszowski rynek:-) Tak było pięknie. Aż szkoda wracać do nauki.

24 kwietnia 2012

Tajemnica mohera rozwiązana

Praca wykonywana przez superego często, chociaż nie zawsze, polega na bezpośrednim przeciwstawianiu się impulsom id. Dzieje się tak, ponieważ kodeks moralny reprezentuje dążenie społeczeństwa do kontrolowania, a nawet hamowania przejawów pierwotnych popędów, zwłaszcza takich jak seks i agresja. Być dobrym – zwykle oznacza to, że jest się posłusznym i nie mówi się ani nie robi „brzydkich” rzeczy. (…) Jednakże superego może czasem zostać „przekupione” przez id. Zdarza się to na przykład wtedy, gdy ktoś w napadzie moralistycznego zapału podejmuje agresywne działania przeciw osobom uznanym za niegodziwe i grzeszne. Przejawy agresji w takich wypadkach skryte są pod płaszczykiem świętego oburzenia.
Klasyczna teoria psychoanalityczna Freuda w książce Hall, Lindzey, Campbell „Teorie osobowości”

22 kwietnia 2012

Mam w ręku przestrzeń i czas.

Dostałam dzisiaj od Ani kolczyki, które kupiła w Hiszpanii (zawsze przywozi mi kolczyki z różnych miejsc, bardzo to lubię). Dostałam też od Oli pocztówkę z Nowego Jorku, którą wysłała będąc już u siebie w Maine, bo jest leniwa. I jeszcze dwa amonity od Madzi, które znalazła we Francji wspinając się na niepewne wzniesienia.

Patrząc na te amonity rozmyślam sobie, że fajnie byłoby, gdyby po mnie zostało coś po tylu latach. Widzę oczami wyobraźni wielkie rośliny i dziwne zwierzęta. Nie ma technologii, nie ma ludzkich aspiracji. Jest święty spokój, nieświadomość. Śmierć i narodziny są bardziej naturalne, ziemia bardziej pachnąca, czas jest jakby obok, nikt go nie liczy. I wyobrażam sobie, że ta skamieniałość mogłaby mi opowiedzieć historię. Najdłuższą i najciekawszą historię. O tym jak kontynenty powoli się ruszają, jak wymierają dinozaury, kształtują się ssaki, powstają Himalaje, robi się zimno, powstaje Biały, Czarny i Żółty. Zaraz zacznie mieszać, kombinować, psuć i tworzyć. Zaraz zacznie zabijać, zaraz Hitler zacznie krzyczeć. Telefony komórkowe będą mieć te wszystkie skomplikowane funkcje.

Skamieniałość patrzy. Teraz widzi mnie i chce jej się śmiać. Śmieje się z tego, że wydaje mi się, że to ja mam ją. Przestrzeń i czas wysuwają się delikatnie z mojej dłoni.

17 kwietnia 2012

Czerwony balonik

Krótki, uroczy film z 1956 roku. Rzecz dzieje się w Paryżu. Mały chłopiec w drodze do szkoły znajduje czerwony balonik. Wyróżnia się on na tle szarej rzeczywistości, budynków nadgryzionych zębem czasu, ciemnych ubrań przechodzących ludzi (budynków, między którymi chciałoby się spacerować i ludzi, których chciałoby się mijać). Balonik jest najwierniejszym przyjacielem Pascala, nie daje się złapać nikomu innemu. Ma magiczne właściwości (Pascal je sobie wyobraża?), można nawet powiedzieć, że jest symbolem dzieciństwa. Jest również największym skarbem, którego nie wolno nigdy porzucić. Do tego bardzo łatwo go uszkodzić, jest nietrwały niczym ludzkie marzenia. Często z końcem dzieciństwa kończą nam się te prawdziwe, mało realne...

A Ty masz jeszcze swój czerwony balonik?

6 kwietnia 2012

Zaniedbany ogród

Zrobiłam z tego miejsca zaniedbany ogród. Źle się z tym czuję, bo lubię tutaj pisać. Ale ostatnio mam dużo obowiązków. Nie ma czasu na czytanie „swoich” książek.

Wiele spraw się wyjaśniło. Powrócili Ludzie z Przeszłości, przyszli Nowi i to wszystko mi się podoba. Tak dużo rzeczy mnie interesuje. Nawet gdy marudzę mam świadomość tego, że nie zostawię niczego czym się zajmuję i nikogo, kto jest ważny.

Piję wódkę, chodzę na wagary, mam mnóstwo głupich pomysłów, ale też sporo czytam, ciągle się czegoś uczę, odwiedzam Czarka i leczę się u Anny.

Czekam na wyjazd do Poznania i w Bieszczady z Magdą. Czekam na lipcowe morze z Sylwią i Beatą. Czekam na wiele rzeczy, a jednocześnie tak bardzo obchodzi mnie teraźniejszość. Nie chciałabym teraz niczego zmieniać. Potrzebne mi tylko kilka dni odpoczynku.

Przepraszam tych, co tu wchodzą i widzą pustkę. Nie mam zamiaru opuszczać tego miejsca. Wrócę, kiedy będę miała czas.

14 marca 2012

Klątwa

Tyś mi przysięgał, usta całował,
mówił przed ludźmi, że kochasz mnie,
a teraz z moją rywalką chodzisz
i z mego losu naśmiewasz się.
Pościelą twoją niech będą gady,
lekarzem twoim niech będzie wąż,
żebyś ty konał i skonać nie mógł
konającym wzrokiem patrzał na mnie wciąż.

Piosenka ze wsi Rouby pod Lidą na Białorusi (z książki A. Engelking „Klątwa. Rzecz o ludowej magii słowa”). Mnie się podoba ;-D

14 stycznia 2012

telegram z mojego swiata

bylam na lodowisku STOP reka w gipsie STOP dzis byl ciekawy fakultet o seksie i bylam na I lubelskim przegladzie poetyckim strojne w biel, fajni ludzie, odklejeni od rzeczywistosci STOP zaczyna sie sesja STOP po ketonalu wesolo mi i blogo, bez troche gorzej

9 stycznia 2012

Finał WOŚP w Lublinie

Fajna ta Kasia Kowalska. Wyglądała jakby cały dzień piła albo coś brała, ale prezentowała się całkiem nieźle. Taka chuda. Taka smutna, chociaż żartowała. Nie udawała niczego, a ja to bardzo lubię. Dobrze się na nią patrzyło i dobrze się jej słuchało. A wcześniej jakoś nie zwracałam na nią uwagi.

Natomiast nowa wokalistka Łez to dopiero zjawisko:-) Złote spodnie, futerko, kocie ruchy. Głos przyjemny, ale jakoś mi ona tam nie pasowała. Na początku nie wiedziałam, dlaczego. Zaśpiewała trochę starych piosenek, owszem ładnie. Te nowe już gorsze. Ale jak wykonała piosenkę Beyonce, zrozumiałam, o co chodzi. Łzy to już nie łzy. Łzy to szeroki uśmiech, błyskotki i zabawa. Nie no, dziewczyna atrakcyjna. Ale wolę dawną Wyszkoni i jej „Ubierała się na czarno”.

7 stycznia 2012

Nadwrażliwi

Jakiś podniosły nastrój mnie ogarnął, sama nie wiem, dlaczego. Czuję łączność z ludźmi-małpami, mam czułość do całej psychologii ewolucyjnej, do naszych odruchów, tęsknot. Mam wrażenie, że to jedna z chwil, w której przydałaby się scena śmierci Jacka z Titanica na wielkim ekranie. A może okres mi się zbliża :).

W każdym razie spodobał mi się wiersz Dąbrowskiego. Dąbrowski Kazimierz to taki doktorek, który twierdził, że aby mogło być lepiej, musi być gorzej, nerwica jest potrzebna, żeby się przeobrażać, a artyści stoją na wyższym poziomie rozwoju niż spokojni obywatele. Napisał nawet wiersz. Taki oto:

Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za waszą czułość w nieczułości świata, za niepewność
- wśród - jego pewności
za to, że odczuwacie innych tak jak siebie samych
zarażając się każdym bólem
za lęk przed światem, jego ślepą pewnością, która
nie ma dna
za potrzebę oczyszczenia rąk z niewidzialnego nawet
brudu ziemi
bądźcie pozdrowieni.

Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za wasz lęk przed absurdem istnienia
i delikatność niemówienia innym tego co w nich widzicie
za niezaradność w rzeczach zwykłych i umiejętność
obcowania z niezwykłością,
za realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego
za nieprzystosowanie do tego co jest przystosowaniem
do tego co być powinno
za to co nieskończone - nieznane - niewypowiedziane
ukryte w was.

Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za waszą twórczość i ekstazę
za wasze zachłanne przyjaźnie, miłości i lęk
że miłość mogłaby umrzeć jeszcze przed wami.

Bądźcie pozdrowieni
za wasze uzdolnienia - nigdy nie wykorzystane -
(niedocenianie waszej wielkości nie pozwoli
poznać wielkości tych, co przyjdą po was)
Za to, że chcą was zmieniać zamiast naśladować
że jesteście leczeni zamiast leczyć świat
za waszą boską moc niszczoną przez zwierzęcą siłę
za niezwykłość i samotność waszych dróg
bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi.

To chyba jakiś przekład z przekładu francuskiego, bo sam doktorek tak ładnie nie umiał. Ale to nie szkodzi. Grają mi te słowa w głowie, ale trzeba iść spać, już czwarta.

4 stycznia 2012

Mimoza z ogrodu botanicznego

Ja: No chodź się bawić! - i wykonuję nieskoordynowane ruchy z miną pijanego zająca – chodź tańczyć!
Blondi: Nie, nie, ja się wstydzę.
Chciałam jej dać wódki, żeby się przestała wstydzić, zresztą u nas nie ma czego, tolerancja duża.
Nic z tego. Blondi sączyła piwo. Kilka godzin. Nazwałam ją czule mimozą z ogrodu botanicznego. Lubię nadawać nazwy. Nawet kościotrup wiszący na kluczu do szafy ma imię – Paulinka. Więc mimoza siedziała na łóżku.
Siedziała.
I siedziała.
Raz wstała, żeby zatańczyć ze swoim chłopakiem. Nadzieja zabłysnęła w moich oczach. Niestety po dwóch piosenkach usiedli z powrotem. Wyszli jeszcze w nocy, żeby tułać się po mieście czekając na pierwszy autobus w stronę PKP.
Inni za to bawili się dobrze. W tym ja, pomijając poranek czwartego dnia sylwestra. Wtedy pozostało mi już tylko zawołać Sylwię, żeby mnie ratowała :-)

Czuję się mniej więcej...

...jak ta lama

A tu do drzwi puka sesja.