30 kwietnia 2010

Wsysanie i rozszerzanie

„Nocne niebo wydaje się spokojnym miejscem, ale w rzeczywistości potężne siły pchają je nieubłaganie ku zagładzie”.

Czarna materia, wciągająca do wnętrza wszystko, co znajduje się w jej pobliżu i czarna energia, rozszerzająca wszechświat, walczą ze sobą.

Jeśli wygra czarna materia, potężna siła grawitacji sprawi, że wszechświat skurczy się do rozmiarów takich jak przed wielkim wybuchem. Jeśli czarna energia – gwiazdy zaczną się od siebie coraz bardziej oddalać, aż wszechświat rozerwie się lub mniej spektakularnie: stanie się wielki, chłodny i pusty, po prostu zamarznie.

Nie, nie jestem świadkiem Jehowy, nie nastąpi to w 2012. Lecz za wiele miliardów lat. Ale nastąpi. To fascynujące. Patrzenie w górę, gdzie tak dużo się dzieje. I na gwiazdy, które dawno już umarły, ale ich blask dopiero teraz do nas dociera.

Jak na razie wiadomo, że wszechświat coraz szybciej się rozszerza. Ciemnej energii jest dwa razy więcej niż ciemnej materii. Co nie przeszkadza czarnym dziurom wsysać :).


                                                                               

28 kwietnia 2010

„Jestem po prostu sam”

Pisałam kiedyś o tym, że Anna Freud jako pierwsza zwróciła uwagę na problem samotności dziecka w szpitalu. Niedawno w książce pt. Zmagając się z chorobą nowotworową pod red. D. Kubackiej-Jasieckiej i W. Łosiaka przeczytałam:

Badania R.A Spitza wskazują, że hospitalizacja odczuwana jest przez dzieci jako objaw odtrącenia ich przez matkę. Tendencja ta występuje tym silniej, im młodszy jest wiek hospitalizowanych pacjentów. Poczucie odtrącenia i pozbawienia uczuć przez najbliższych wywołują w konsekwencji lęk i stan głębokiego osamotnienia, przechodzące w rozpacz i depresję. Choroba i związany z nią pobyt w szpitalu przeżywane są przez dzieci w kategorii utraty uczuć rodzicielskich.

K. Obuchowski uważa, że podstawową kategorią przeżywania procesu chorobowego przez dzieci jest utrata kontaktu z rodzicami i z domem. Świadczą o tym m.in. badania dzieci – byłych pacjentów, przeprowadzone po upływie 4 do 6 lat po opuszczeniu przez nie szpitala. Badane dzieci z reguły nie pamiętały przebiegu własnej ciężkiej choroby, dolegliwości z nią związanych, przeżytego bólu, lęku i cierpienia. Nie pamiętały również stosowanych wobec nich metod terapii medycznej; nie pamiętały bolesnych i uciążliwych zabiegów leczniczych.

Jedynym przeżyciem, o którym nie zapomniało żadne z badanych dzieci, było pozbawienie ich domu i opuszczenie przez rodziców. Uczucie samotności, utraty najbliższych, utraty poczucia przynależności – dominowały w dziecięcych wspomnieniach dawno przebytej choroby.
Samotność jest równie dotkliwa dla chorych dorosłych. O tym, jak może się czuć osoba przewlekle chora, mogłam przekonać się na szkoleniu w Hospicjum Małego Księcia, gdy naszym zadaniem było przygotowanie „ostatniego pożegnania” dla „naszego szefa”, tzn. ojca Filipa, który udawał (bardzo realistycznie), że przybył pożegnać się z teatrem. Finał tego zadania był zaskakujący. Było to dla wszystkich dużym przeżyciem.

Samotność zatruwa duszę człowieka. I chorego, i zdrowego. Oczywiście nie każdy patrzy na nią pesymistycznie. Są ludzie, którzy potrafią wykorzystać ją twórczo, a nawet muszą być sami, żeby tworzyć. Można o tym przeczytać w książce Samotność oswojona poprzez sztukę (o spojrzeniu artystów na samotność napiszę innym razem).

Jednak przeważnie jest ona stanem nienaturalnym. Do tego u ludzi chorych łączy się z ogromnym lękiem przed śmiercią oraz nierzadko troską o członków rodziny (niech przykładem tutaj będzie zamiana ról w relacji rodzic-dziecko - kiedy ciężko chore dziecko pociesza rodzica). Rodzina i przyjaciele boją się rozmawiać z chorym człowiekiem, odsuwają się od niego i pozostawiają bez wsparcia, pogrążonego w beznadziei i zmowie milczenia.

Jeśli członkowie rodziny nie wytrzymują, wtedy wkracza psycholog, wolontariusz – ktoś nieznajomy, kto na sytuację może popatrzeć z większym dystansem, kto nie boi się trudnych rozmów.

Interesuje mnie to, w jaki sposób psycholog może aktywnie pomagać chorym osobom. Dowiedziałam się o takiej metodzie jak wizualizacja, zastosowana po raz pierwszy w klinice onkologicznej przez Carla Simontona (wypożyczę sobie jego Triumf życia). Ale na zawsze zapamiętam, że najważniejsze jest, żeby być przy takiej osobie i nie bać się jej. Wiem, że to banał, ale ile w nim prawdy. :-)

21 kwietnia 2010

Kto się nie kochał w belfrze lub belferce? Antoni Libera „Madame”

Ja się kochałam. Pytałam lubego, on też. Czasem to przelotne, krótkie, mało znaczy. Czasem boli bardziej, staje się obsesją. Czytałam kiedyś książkę o chłopcu, który zadurzył się w nauczycielce nazywanej przez niego pieszczotliwie Jaskółką. Być może była to powieść Dorosnąć Zofii Chądzyńskiej, ale nie jestem pewna. Przypominam sobie tylko, że rozczulił mnie sposób, w jaki wyrostek opowiadał o swojej Jaskółce. Te pierwsze namiętności, te zakazane jabłka… :)

Wczoraj skończyłam czytać Madame Antoniego Libery - historię egzaltowanego i bardzo zdolnego ucznia z klasy maturalnej, którego zafascynowała nowa pani dyrektor, nauczycielka francuskiego, dla niego - Madame.

Jednak nie jest to zwyczajny romans. Historia banalnego-niezwykłego uczucia jest pretekstem do opowiedzenia o tym, jak funkcjonowała szkoła w PRL-owskiej rzeczywistości. Libera potrafi ironizować. Zresztą cała powieść jest napisana podniosłym tonem, co było celowym zabiegiem, bo jakże inaczej ukazać chłonny jak gąbka umysł młodego człowieka, jego zauroczenie „istotą nie z tego świata”, dumną, zimną, niedostępną i pociągającą zarazem Victoire.

Historia miłosna łączy się tutaj z przedstawieniem politycznego obrazu naszego kraju. Ale nie tylko. Narrator (nie przypominam sobie, żeby w tekście padło choć raz jego imię) wydaje się być wielkim humanistą, o refleksyjnej i buntowniczej naturze. Nie jest w tym wieku dojrzały, to oczywiste, ale ma szerokie horyzonty i wielką wyobraźnię. Oczytany, błyskotliwy (świadczy o tym całe mnóstwo literackich aluzji, którymi swobodnie żongluje), jest dobrym obserwatorem. Można by krótko powiedzieć – ma w sobie potencjał.

Przepiszę teraz fragment o wystawie grafik Picassa, który jest próbką tego, jak myśli i odczuwa narrator.

Na różnej wielkości planszach kłębiły się nagie ciała, częściej kobiece niż męskie – pokraczne, monstrualne, dziwacznie zniekształcone. Nie deformacja jednak ani nie sama nagość były tym, co najbardziej bulwersowało widza, ale uwydatnienie, a zwłaszcza jego sposób, pierwszorzędnych cech płciowych, czyli narządów rozrodczych. Przede wszystkim obrazy były tak pomyślane, że krocze lub genitalia stanowiły na ogół swoisty punkt ciężkości lub pierwszy plan kompozycji, po drugie zaś, owe organy, niby ledwie muśnięte, odwzorowane szkicowo, nieomal symbolicznie (kropki, kreski i kółka, niekiedy czarna plama), były jednak zarazem piekielnie wyraziste, a w swej formie – dosadne. Przypominały czasem ikonografię dziecięcą z okresu genitalnego, w której mali artyści dają wyraz swym pierwszym odkryciom anatomicznym, przede wszystkim stwierdzeniu zagadkowej różnicy między ludzkimi ciałami – ciałami dziewczynek i chłopców. Innym znów razem to wszystko natrętnie się kojarzyło ze sztuką ludów pierwotnych, w której też, jak u dzieci, niebagatelną rolę odgrywa motyw płci.

Wszelako u Picassa nie było to naiwne jak u nieletnich grafików i jaskiniowych artystów. U niego tchnęło to cierpką, wręcz zjadliwą ironią. Z pokrytych farbą lub tuszem płócien i kart papieru bił drwiąco-rubaszny śmiech.

Lecz z czego właściwie się śmiał sędziwy mistrz z Malagi?

Najprościej rzecz ujmując: z wątpliwej, podejrzanej dorosłości Człowieka; z jego śmiertelnej powagi, z jaką traktuje sam siebie jako twórcę kultury; z jego poczucia wyższości względem fauny i flory, nad które, jak mu się zdaje, raz na zawsze się wybił.

„Cóż to”, spoza obrazów dochodził mnie kpiarski głos, „myślicie, że już jesteście istotami boskimi i wszystkie rozumyście zjedli? A w każdym razie, że wzniósłszy to wasze królestwo na Ziemi, z tym całym jego obrządkiem, obyczajem i duchem, dalekoście odbili od krewnych czworonogów? Otóż chcę wam przypomnieć, jak rzeczy wyglądają. Jesteście w dalszym ciągu i w sposób nieodwołalny poddanymi Natury – we władzy ślepych instynktów, popędów i tropizmów. Wbrew temu, co sądzicie o swoim powołaniu, jedyną waszą misją – każdego z was z osobna – jest przedłużenie gatunku. Płodzenie. Prokreacja. Reszta nie ma znaczenia. Reszta to pozór, ułuda i gonienie za wiatrem.

Patrzcie go, homo sapiens! Puszy się, stroi miny. A niżej pasa jest dziki, nieobliczalny i – śmieszny. Te wszystkie bruzdy, odrośla, okrągłości i dziurki, przez które właśnie dochodzi do aktu odrodzenia – ależ to jest ucieszne, gdy spojrzeć z tej perspektywy!”

Powrócę jednak do głównego wątku książki. Chłopiec dokładnie opisuje proces zauroczenia tajemniczą damą. Dowiadujemy się, że nie cofnął się przed niczym, żeby poznać jej życie prywatne. Śledził ją w drodze do domu, za sprawą starszego przyjaciela zdobył informacje o jej przeszłości, rodzicach, życiu we Francji, o tym gdzie studiowała. Na uczelni poznał nowe fakty i jej drugie imię – Victoire (pierwszego nie poznajemy). Zaczął też brać udział w kulturalnych wydarzeniach związanych z Francją, gdzie pojawiała się ona. Ponieważ nie mógł zdradzić się ze swoją wiedzą, dawał Madame znaki, że jest nią zainteresowany, słał do niej dziesiątki aluzji, których ona zdawała się nie odczytywać lub po prostu nie zwracała na nie uwagi. Zachowanie chłopca z czasem stało się natrętne, obsesyjne. Ale czy nie takie prawa rządzą pierwszym uczuciem? Silnym, przytłaczającym, bo jak kiedyś wyczytał: „Namiętność jest zawsze ponura i pozbawia lekkości”.

Bardzo przyjemnie czytało się Madame, książkę o tęsknotach młodzieńczego wieku (chociaż bałam się zakończenia, bałam się rozczarowania naszego maturzysty). Polubiłam język tej powieści. Warto jeszcze wspomnieć o wyróżnieniach, jakie otrzymał za nią Antoni Libera: I nagrodę w konkursie na powieść ogłoszonym przez wydawnictwo Znak (1998), nominację do Nike (1999) oraz do Międzynarodowej Nagrody Literackiej IMPAC (IMPAC Dublin Literary Award) (2002).

Ale bez względu na nagrody, uważam, że to po prostu dobra książka. Polecam.

2 kwietnia 2010

Kurczaczek

Radosnych spotkań z rodziną,
dużo spokoju i uśmiechu.
Specjalne pozdrowienia dla Ani,
która spędza tegoroczne święta nieco inaczej. :)

A oto kurczaczek wykonany przeze mnie
specjalnie na tę okazję :D









Pozdrawiam wiosennie!

1 kwietnia 2010

Trochę smutnej historii

Stoi nocka, sen ucieka,
pachną bzy…
Gdzieś za siódmą górą, rzeką
żyjesz ty.
Czas przemija, nad łąkami
nocka trwa.
Za drutami, za drutami
żyję ja.

A ode mnie aż do Ciebie
długi szlak.
Nie przeleci, nie przefrunie
żaden ptak. (…)


Zofia Karpińska – Bieńkowska (Zofka)
fragment wiersza „Na swojską nutę”

To dziwne, że dopiero teraz (od czasów szkolnej wycieczki) poszłam na Majdanek. Przecież to parę kroków ode mnie. A po krótkim i pobieżnym zwiedzaniu (spieszyłam się na pociąg), zrobiło mi się głupio, że tak mało pamiętam faktów dotyczących II wojny. To nic, kiedyś nadrobię.

Na początek Majdanek w liczbach. W obozie funkcjonującym w latach 1941-1944 poniosło śmierć około 78 000 więźniów, w tym najliczniejsze ofiary stanowili Żydzi, Polacy i obywatele ZSRR. Tylu osobom udało się uciec:



Oto warunki mieszkaniowe w okresie od 1942 r. do jesieni 1943 r. Na trzypiętrowych pryczach umieszczano 500-800 osób.



Pod koniec 1943 r. baraki skanalizowano i zainstalowano w nich urządzenia sanitarne. A to warunki mieszkaniowe w ostatnim okresie (1944r.). Na trzypiętrowych pryczach umieszczano wtedy około 500 osób.



Kolumna Trzech Orłów została wzniesiona przez więźniów w maju 1943r. W jej podstawę wmurowano prochy więźniów spalonych w krematorium.



To jest wnętrze baraku 47 z instalacją "Shrine - Miejsce Pamięci Bezimiennej Ofiary” według projektu Tadeusza Mysłowskiego. Wyjątkowo trudne miejsce (słychać wspomnienia więźniów), działa na wyobraźnię.



Jaszczur – symbol walki konspiracyjnej – rzeźba wykonana wg projektu A. M. Bonieckiego.



Żółw – symbol hasła „Pracuj powoli” – wykonany również wg projektu A. M. Bonieckiego.



I na koniec przedmioty wykonane przez więźniów w obozie.



Pozwoliłam sobie opublikować te zdjęcia, bo chciałabym polecić Czytającym zwiedzenie Majdanka. Sama na pewno odwiedzę to miejsce jeszcze raz, na spokojnie, razem ze znajomymi zainteresowanymi taką tematyką.

Kolejnym miejscem w Lublinie, które chciałabym zobaczyć, jest cmentarz przy ulicy Lipowej. Jest tam pochowany Józef Czechowicz.
Na wiosnę budzi się we mnie włóczykij.