Czułam wtedy coś pomiędzy miłością a przerażeniem, obrzydzeniem a litością. Nie lubiłam łez mojej matki. Łzy mojej matki były dla mnie jak wielka góra, na którą nie potrafiłam się wspiąć. Nic nie mogłam zrobić. Mówiłam jej, żeby nie płakała, ale to nie pomagało. Bałam się podejść do niej blisko i ją przytulić. Bo płakała tak bardzo.
Pamiętam, kiedy miałam pięć lat i z mamą szukałyśmy klucza, który ojciec gdzieś schował, żebyśmy nie mogły wyjechać z domu. Powiedziałam, że może w szafie, sprawdziła tam, ale klucza nie znalazłyśmy. Niby nic z tego nie rozumiałam. Piszę „niby”, bo chciałam z nią uciec.
Wtedy też, jako mała dziewczynka, miałam najwięcej sennych koszmarów. Śniły mi się kościotrupy biegające po skałach, groźne psy i parzące meduzy wyrzucone na brzeg morza. Albo że nie mogłam trafić do swojego mieszkania, pukałam do różnych drzwi, ale to ciągle nie były moje. Śnił mi się też Jezus. Wielki. Z porcelany. Krocząc zadeptywał ludzi. Nie było tam nikogo, kto by mnie obronił, tylko jakaś koleżanka z klasy A, z którą byłam na cześć. To był chyba koniec świata. Niebo było czarne, ludzie biegali, krzyczeli, a Jezus szedł niewzruszony, stawiając ogromne stopy na ludzkich istnieniach.
Tak, strach – przezroczysty szatan – towarzyszył mi całe dzieciństwo. Bałam się, kiedy coś stłukłam, obiłam mebel czy oblałam ścianę herbatą. Bałam się, kiedy nabrudziłam piachem i błotem z dworu. Raz, kiedy niechcący przewróciłam kwiatek stojący na dywanie, wpadłam w histerię. Ze szlochem szorowałam dywan, w który wsiąkła wilgotna ziemia. Myślę, że dzisiaj widząc taką scenę, popłakałabym się. Ale wtedy po prostu się bałam. Również tego, że to wszystko moja wina.
Dziś od rana chodzi za mną ten wpis. Od rana myślę, co powinien człowiek na to napisać. Bo niby wiem, że trzeba pocieszyć, dodać otuchy, ale przecież to są straszne wspomnienia, rzeczy dla któych ukojenia nie wystarczy miły komentarz pod notką.
OdpowiedzUsuńMasz w sobie wiele siły skoro mogłaś to napisać. A to chyba znaczy że rzeczywiście "przeszlas" terapie. Choć nie sądzę żeby cos tu do gadania miały łzy Twojej matki...
zycze jeszcze wiecej sil i podrzucam troche tej otuchy, bo a nóż widelec sie przyda ;)
Pozdrawiam
Cześć, kishipsa. Mój wpis nie miał na celu wywołania litości, chciałam raczej powiedzieć głośno to, o czym głośno się nie mówi. Wymyśliłam sobie cykl "Terapia, której nie było", bo brak samoświadomości w dużej mierze określał lub określa życie niektórych osób. Zastanawiałam się, czy wklejać tutaj tego typu teksty, ale potem pomyślałam, że konwenanse nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że na performance można sobie pozwolić, kiedy patrzy się z dystansem.
Więc witaj u mnie:-) Ja Ciebie też już odwiedziłam. Pozdrawiam.
Cześć.
OdpowiedzUsuńPrzyznam dziś spedziłem sporo czasu na czytaniu blogów podczas szukania czegoś ciekawego. Okrutne wiem:)
Nie, sęk w tym, że ciężko było mi znaleźć blog który chce się czytać. Uwielbiam czytać coś o życiu, nie o życiu, o czymkolwiek, żeby to miało formę opowieści, albo... o byle czym.
Pełno jest blogów foto, art, których w zasadzie nie potrafię do końca zrozumieć. Pełno blogów o konkretnej tematyce, albo pełniące rolę jakiejś reklamy...
Ja chcę tego, co znalazłem na twoim blogu. Świetny!
Dodam, że trafiłem tu przez właśnie kishipsa'e, byłem na jej blogu i po tej liście blogów znalazłem się tu.
Pozdrawiam niewyobrażalnie gorąco.
Witaj, Dacinek. Ciepło mi się zrobiło, kiedy przeczytałam Twoją wiadomość:-) Dzięki za te słowa. Nie pozostaje mi nic innego, jak wrzucić dalszą część Terapii:-)
OdpowiedzUsuńHej, bardzo dobrze znam takie stany :( wiecznie odczuwanie winy pozostaje na całe życie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Łukasz
krotko-o-niczym