24 czerwca 2009

Alicja w Krainie Czarów


Kiedyś nie rozumiałam fenomenu Alicji w Krainie Czarów. Była to dla mnie bajka o głupiutkiej blondyneczce w niebieskiej sukience z fartuszkiem i jej towarzyszu, nie mniej głupiutkim króliku, którego nie mogła dogonić.
Tak było kiedyś. Po latach wróciłam do historii Alicji. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, dlaczego tylu ludzi czerpało i czerpie inspiracje z bajki o dziewczynce, która przeżywa jakieś nieprawdopodobne historie. Coś musi być na rzeczy. Alicja jest przecież obok Piotrusia Pana jedną z najbardziej znanych dzieciom postaci literatury.

Zainteresowałam się autorem tej niezwykłej książki. Alice's Adventures in Wonderland napisał w 1865 roku Charles Lutwidge Dodgson, wykładowca matematyki na Oxfordzie, który pragnąc oddzielić pracę naukową od tworzenia literatury dziecięcej, publikował pod pseudonimem Lewis Carroll. Na internetowych fotografiach możemy zobaczyć jego pełne smutku spojrzenie. To, co jeszcze może zwrócić naszą uwagę, gdy w wyszukiwarkę grafiki wpiszemy Lewis Carroll, to duża ilość zdjęć małych dziewczynek.
Pedofil? Czy autor Alicji mógłby robić coś odrażającego?

Inspiracją do napisania książki była dla Dodgsona prawdziwa postać, córka dziekana oksfordzkiego kolegium Christ Church i wicekanclerza Uniwersytetu Oksfordzkiego, Henry'ego George'a Liddella, której towarzyszył w rejsie po Tamizie 4 lipca 1862 roku. To właśnie Alice Liddell bardzo spodobała się historia opowiadana przez wujka Charlesa. Tak bardzo, że poprosiła o spisanie jej. Warto podkreślić, że w przeciwieństwie do książkowej postaci, dziewczynka nie była blondynką. Jej fotografia wykonana przez Dodgsona w 1858 roku (miała wtedy 6 lat) znajduje się po prawej stronie.

Trudno powiedzieć, co w przypadku ekscentrycznego matematyka było prawdą, a co nie. Podobno organizował kinderbale dla małych dziewczynek, fotografował je w wyszukanych pozach, a zainteresowanie nimi tracił, kiedy dojrzewały. Podobno jednak nigdy nie skrzywdził żadnego dziecka. Obecnie trwają badania nad tym, czy Carroll miał skłonności pedofilskie, czy są one raczej legendą. Powstała strona o micie Lewisa Carrolla, gdzie możemy znaleźć informacje o tym, że nigdy nie zakochał się w pierwowzorze Alicji z Krainy Czarów, jak to było wcześniej przypuszczane. Na tej stronie można przeczytać również, iż "z najnowszych badań wynika, że niektóre z zaprzyjaźnionych z nim "dziewczynek" mogły mieć koło dwudziestki, kiedy wciąż jeszcze pomieszkiwały u niego i spacerowały, trzymając go za rękę". Powstała także książka In the Shadow of the Dreamchild: A New Understanding of Lewis Carroll autorstwa Karoline Leach, która próbuje udowodnić, że większość informacji o Carrollu to legendy.

Jak było naprawdę? Być może nigdy się tego nie dowiemy.
Faktem jest natomiast, że Alicja w Krainie Czarów (choć w tej książce nie ma ani słowa o czarach, a tytuł został błędnie przetłumaczony – powinien brzmieć Przygody Alicji w Krainie Dziwów z ang. wonder – dziw, dziwo) zaczarowała miliony czytelników na całym świecie, była i jest źródłem inspiracji dla twórców literatury, filmu i muzyki aż po dzisiejszy dzień.

Mnie zainteresowały dwa dzieła zainspirowane historią Alicji. Pierwsze jest filmem czeskiego reżysera Jana Švankmajera pt. Coś z Alicji z 1988 roku. W tym filmie nie pada prawie żadne słowo, a jedyną rzeczywistą postacią jest tam ciekawa świata i odważna dziewczynka. Zasypia ona w tajemniczym pomieszczeniu pełnym starych zabawek i w swoich snach przeżywa różne przygody, np. zmniejsza się i powiększa, tonie w kałuży własnych łez czy spotyka fantastyczne istoty. Wszystko to odbywa się w dziwacznej atmosferze, zdecydowanie mniej pogodnej niż w książce czy filmie animowanym z 1951 roku. Coś z Alicji przywołuje na myśl wątki psychoanalityczne, tę część dzieciństwa, o której nie mówi się często, zakazane i odważne dziecięce zaciekawienie światem, sobą, strach i jednocześnie radość odkrywania. Nie do końca sielskie dzieciństwo, przełomowa rola tego okresu w życiu, jego poważna rola – czy to chciał pokazać Švankmajer w swoim filmie? Może to tylko moje wrażenie. Niewątpliwie to bardzo oryginalny obraz. Ogląda się go tak, jakby się otwierało zamknięte przed laty pudełko. Mroczna, niesamowita interpretacja przygód Alicji.

Drugą osobą, która nawiązała do książki Carrolla jest Andrzej Sapkowski, autor opowiadania pt. Złote popołudnie. Warto jednak wspomnieć wcześniej o opublikowanym w 1933 roku artykule A. Goldschmidta pt. Alice in Wonderland Psychoanalyzed, w którym była mowa o podświadomości autora książki. To tam spadanie w głąb króliczej nory zostało po raz pierwszy uznane za symbol penetracji seksualnej, a zainteresowanie Alicji wyłącznie małymi drzwiczkami – za wyraz marzeń autora o dziecięcych narządach. Od tamtej pory freudyści doszukali się wyjaśnień psychoanalitycznych chyba w każdym fragmencie Alicji w Krainie Czarów. Sapkowski natomiast wyśmiewa takie podejście do sprawy. W swoim Złotym popołudniu rozprawia się bezlitośnie z psychoanalizą. Narratorem jest tutaj sarkastyczny Kot z Cheshire, który musi użerać się z małym, upierdliwym i nieproszonym gościem przybyłym do jego krainy:
"- Paliliśmy trawkę, panienko? - zagadnąłem grzecznie. - Łykaliśmy barbituraniki? Czy może naćpaliśmy się amfetaminki? Ma foi, wcześnie teraz dzieci zaczynają.
- Nie rozumiem ani słowa - pokręciła głową. - Nie pojęłam ani słowa z tego, co mówisz, kocie. Ani słóweczka. Ani słówenienieczka.".

Specjalistą od psychoanalizy jest tutaj Marcowy Zając:
"- Majaczenie ma podtekst erotyczny. Zjadanie ciasteczek to wyraz typowo dziecięcych fascynacji oralnych, mających podłoże w drzemiącym jeszcze seksualizmie. Lizać i ciamkać, nie myśląc, to typowe zachowanie pubertalne, chociaż, przyznać trzeba, znam takich, którzy z tego nie wyrośli do późnej starości. Co do spowodowanego jakoby zjedzeniem ciasteczka kurczenia się i rozciągania, to nie będę chyba zbyt odkrywczy, gdy przypomnę mit o Prokruście i Prokrustowym łożu. Chodzi o podświadome pragnienie dopasowania się, wzięcia udziału w misterium wtajemniczenia i wkroczenia do świata dorosłych. Ma to również podłoże seksualne. Dziewczynka pragnie...".

I ostatni fragment opowiadania, w którym jest mowa o Lewisie Carrollu:
" - Literatura jest fantazją, a więc kłamstwem. Pisarz okłamuje czytelnika, wiodąc go na manowce własnej imaginacji. Zwodzi go dwuznacznością lub wieloznacznością. Fotografia nie kłamie nigdy...
- Doprawdy? - poruszyłem końcem ogona, co u nas, kotów, niekiedy oznacza szyderstwo. - Fotografia nie jest dwuznaczna? Nawet taka, która przedstawia dziewczynkę w wieku lat dwunastu, w dość dwuznacznym, daleko posuniętym dezabilu? Leżącą na szezlongu w dość dwuznacznej pozie?
Zaczerwienił się.
- Nie ma się czego wstydzić - poruszyłem znowu ogonem. - Wszyscy kochamy piękno. Mnie też, drogi Charlesie Lutwidge, fascynują młodziutkie kotki. Gdybym parał się fotografiką, jak ty, też nie szukałbym innych modelek. A na konwenanse pluń.
- Nigdy nikomu nie ppp... pokazywałem tych fotografii - niespodziewanie znowu zaczął się jąkać. - I nigdy nie ppp... pokażę. Choć trzeba ci wiedzieć, że był taki mmm... moment, gdy wiązałem z fotografiką pewne nadzieje... Natury finansowej.
Uśmiechnąłem się. Założę się, że nie zrozumiał tego uśmiechu. Nie wiedział, o czym myślałem. Nie wiedział, co widziałem, lecąc w dół czarną sztolnią króliczej nory. A widziałem i wiedziałem między innymi to, że za sto trzydzieści cztery lata, w lipcu 1996, cztery jego fotografie, przedstawiające dziewczynki w wieku od jedenastu do trzynastu lat, wszystkie w romantycznej i podniecającej wiktoriańskiej bieliźnie, wszystkie w dwuznacznych, lecz erotycznie sugestywnych pozach, pójdą pod młotek w Sotheby's i zostaną sprzedane za sumkę czterdziestu ośmiu tysięcy pięciuset funtów szterlingów”.

Czy to nie jest fascynujące? Tyle zamieszania przez dziesięcioletnią, ciemnowłosą Alice Liddell.