26 czerwca 2012

Terapia, której nie było. Babcia

Przez słabą akustycznie ścianę dzielącą łazienkę i duży pokój, słyszę okrzyk, choć właściwie cichy.
„O, ludzie!...”.
To babcia dziwi się światem. Czasem wypowiada bardziej pobłażliwe „Ludzie kochani!...” oglądając w telewizji rzeczy, które mnie przestały dziwić już dawno. Fascynują ją też zabawne nazwiska, które z lubością powtarza na cały głos, czasem kilka razy, nieważne czy jego właściciel opowiada o swoim kocie, powodzi czy makabrycznym zabójstwie.

Pamiętam, jak kiedyś zamiast powiedzieć, że muszę wziąć dzisiejszą dawkę hormonów, rzuciłam, że pora wziąć antykoncepcję. Przecież to jedno i to samo. Pamiętam zdumioną i karcącą minę babci. Jak to? Antykoncepcja?! Mimowolnie zaczęłam się tłumaczyć.

Pomimo wielkiej pruderyjności, największej chyba jaką udało mi się zauważyć wśród ludzi, zaawansowanej do tego stopnia, że wyraża się przełączeniem kanału, gdy tylko kochankowie w jakimś filmie lub serialu zaczynają się dotykać, pomimo tego babcia jest miłośniczką romansów. Czyta je codziennie. Kiedyś zajrzałam do jednej z tych pompatycznie tytułowanych książek i zdążyłam zauważyć, że ilość erotyzmu znacznie przekracza ten przełączany w telewizji. Babcia lubi takie historie. Ale też bardzo się ich wstydzi.

Kiedy rozmyślam o dzisiejszym świecie, pełnym bezwstydu, który zresztą mi chyba odpowiada, pełnym miłosnych porad, pomocy seksuologów, dostępnej wszędzie pornografii, próbuję sobie wyobrazić seks mojej babci. Jak on wyglądał? Czy miała z tego jakąkolwiek przyjemność? Czy znała cokolwiek poza klasyczną pozycją? Czy wyobrażała sobie, że może istnieć seks oralny? Czy wiedziała, że pochwa musi być nawilżona, bo inaczej boli, czy o tym nie myślała?

Codziennie rano i wieczorem babcia klęka opierając się na swoim łóżku i szepcze modlitwy. Prawdopodobnie zawsze jest to formuła, bo gdyby mówiła coś od siebie, raczej by nie szeptała, a mówiła w myślach.

- O, dzisiaj taki niedzielny obiad. – komentuję któregoś razu, gdy w „zwykły” dzień babcia piecze kurczaka.
- Dzisiaj jest święto, ale ty jesteś husyt i nie wiesz.
- Jak to? Dzisiaj? Ósmego września?
- No tak, a skąd masz wiedzieć, jak nie chodzisz do kościoła?
- Ale kiedyś chodziłam, i na religię, i do kościoła, i o takim święcie nie słyszałam.
- Matki Boskiej Siewnej. Święto narodzin Matki Boskiej.
- Aha, no dobrze, zapamiętam.

Największym lękiem babci nie jest śmierć. Największym lękiem babci jest to, że na jej pogrzebie nie pójdę do komunii. Tak mi powiedziała. I przypuszczam, że to nie był żart.

3 czerwca 2012

Noc Kultury

Lokalna patriotka ze mnie (zresztą nie tylko lokalna) i jestem bardzo dumna z takich inicjatyw jak Miasto Poezji czy Noc Kultury. Kręci mnie czytanie wierszy na strychu, przy świeczkach (Mieszkanie Poezji z duchem Czechowicza) i lubię smutne piosenki Katki Koteckiej. Wczoraj moje oczy cieszyły się na widok tłumów, bo to znak, że obchodzą nas – ludzkość - nie tylko rzeczy przyziemne. Kiedy myślę o obcych cywilizacjach, wyobrażam sobie, że cudowne, nieśmiertelne roboty mają kulturę i sztukę w głębokim poważaniu. Przecież to takie niepraktyczne, nie daje władzy, tylko zachwyt. No widzicie wzdychającego nad dziełem sztuki Marsjanina? Właśnie. Ja też nie.

Obejrzałam wczoraj balet „Carmen Suita” w wykonaniu artystów baletu Opery Lwowskiej. Wzruszyłam się:-) Najbardziej podobała mi się Śmierć. Posłuchałam słynnej Jarzębiny, zobaczyłam instalację „Pęknięty horyzont Schulza według Leszka Mądzika” i wiele innych rzeczy. Żałuję, że to tylko jedna noc.

Dziękuję Adze za bilety na Trasę Podziemną, na którą ostatecznie nie udało nam się trafić, bośmy trąby. Wieczór spędzony we czwórkę (Aga, Michał, Sylwia i ja) był bardzo miły. Tylko za zimno. I buddyści mogłiby mieć trochę więcej jedzenia :D

Ech, szkoda, że Stare Miasto zaświeci już dzisiaj pustkami.


2 czerwca 2012

Ta ostatnia niedziela...

Lwowska. To tutaj przywitano mnie kieliszkiem rubinowej Amareny za 3,99. I tutaj dwa lata później owy trunek prawie nie krzywiąc się popijałam z gwinta przy dźwiękach najbardziej tandetnej na świecie muzyki.

Lwowska. Godziny awantur, płaczu, biegania za sobą i uciekania od siebie, bliskości, oddalenia. Trzy zaburzone osobowości. Bliska przyjaźń. Bardzo, bardzo bliska.

Sąsiadka z Alzheimerem, wchodząca bez pukania (najsympatyczniejsza ze wszystkich). Nocne hulanki, grożenie policją, mdłości i cichy szum samochodów przy zasypianiu. Poranny świergot Aliny i Edwarda.

Pomysły. Pomysły. Nowe studia, w tym moja etnologia. Nowe ubrania Sylwii (różowe w miejsce czarnych!), nowe zmienności Agnieszki. Rozmowy o kosmosie, o bogu, który mieszka w innym wymiarze, dyskusje nad wartością współczesnej literatury i kultury.

Goście. Dużo gości. I samotność tak bardzo przezroczysta.

Wódka. Litry wódki. Przy muzyce, bez muzyki, w kieliszkach szklanych, plastikowych, niektórzy bez popitki. Kadarka. Michel z Biedronki.

Niedługo czas się wyprowadzić. Ta ostatnia niedziela. Dla Agi. 3 czerwca. Sąsiedzi wybaczą ten przedostatni raz:-) A ja z Sylwią z początkiem lipca (a nie jak było wcześniej ustalane czerwca) przeprowadzamy się do trzech ratowników medycznych:-)