Lwowska. To tutaj przywitano mnie kieliszkiem rubinowej Amareny za 3,99. I tutaj dwa lata później owy trunek prawie nie krzywiąc się popijałam z gwinta przy dźwiękach najbardziej tandetnej na świecie muzyki.
Lwowska. Godziny awantur, płaczu, biegania za sobą i uciekania od siebie, bliskości, oddalenia. Trzy zaburzone osobowości. Bliska przyjaźń. Bardzo, bardzo bliska.
Sąsiadka z Alzheimerem, wchodząca bez pukania (najsympatyczniejsza ze wszystkich). Nocne hulanki, grożenie policją, mdłości i cichy szum samochodów przy zasypianiu. Poranny świergot Aliny i Edwarda.
Pomysły. Pomysły. Nowe studia, w tym moja etnologia. Nowe ubrania Sylwii (różowe w miejsce czarnych!), nowe zmienności Agnieszki. Rozmowy o kosmosie, o bogu, który mieszka w innym wymiarze, dyskusje nad wartością współczesnej literatury i kultury.
Goście. Dużo gości. I samotność tak bardzo przezroczysta.
Wódka. Litry wódki. Przy muzyce, bez muzyki, w kieliszkach szklanych, plastikowych, niektórzy bez popitki. Kadarka. Michel z Biedronki.
Niedługo czas się wyprowadzić. Ta ostatnia niedziela. Dla Agi. 3 czerwca. Sąsiedzi wybaczą ten przedostatni raz:-) A ja z Sylwią z początkiem lipca (a nie jak było wcześniej ustalane czerwca) przeprowadzamy się do trzech ratowników medycznych:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz