26 grudnia 2015

Wigilia

Wujek umarł, ale śmierć obeszła nasz dom. Była w oczach babci, w jej czarnym ubraniu, kiedy wróciła z pogrzebu, w jej zgodzie na starość, w jej postawionym już dawno nagrobku. Żeby nikogo nie kłopotać, kiedy sama umrze. Śmierć obeszła nasze święta, dobrotliwie usunęła się z wigilijnego stołu.

Chciałabym z tak stoickim spokojem jak babcia przyjmować wiadomości o śmierci bliskich osób. Ona to bardzo przeżywa, ja to wiem. Ale nie robi histerii, nie narzuca się nikomu ze swoim bólem. Woli raczej wspomnieć, jak to było, kiedy była mała. Wspominała swojego drugiego brata, zmarłego w młodych wieku prawie pięćdziesiąt lat temu. Wspominała jak była małą dziewczynką i oparzenia leczono okładając je białą gliną leżącą obok domu. A potem mówiła o tym, jak moja mama miała kilka lat, ropiała jej rana na nodze, i nie pomógł jej lekarz, tylko moczenie nogi w wywarze z wrzosu.

Zapytała też, gdzie są moje koty. I czy w Rzeszowie. Więc wie o moim związku. Chociaż nikogo nie pyta, może nie chce, nie umie na ten temat rozmawiać otwarcie. Ale wie.

Rozmawiała z wujkiem pół godziny przed jego wylewem. Miał już naszykowane ubranie na święta, ubraną choinkę.

Pożegnała go i tego samego dnia zrobiła nam święta. Śpiewała kolędy, wspominając dom wujka, w którym sama kiedyś mieszkała.  

24 listopada 2015

Ranna

Poranki to dla mnie ciężki temat. Jestem skrajnym przypadkiem sowy, najchętniej kładłabym się o 3 i wstawała o 10. Jeśli istnieje sprawa, dla której mogę regularnie zrywać się rano, to jest to praca w zawodzie. Lata studiów, wolontariatów, podyplomówki, długie szukanie pracy, turbulencje w postaci (zbyt) wielu zmian od marca tego roku – to wszystko świadczy o tym, że psychologia jest moim życiem, jakkolwiek tanio to może zabrzmieć.

Żeby dotrzeć do pracy, muszę przejechać cały Kraków. Najbardziej lubię mijać Wawel, który za każdym razem wygląda inaczej. Czasem jest niewyraźny przez dym unoszący się nad rzeką, czasem znika we mgle i wtedy czuję jednocześnie ekscytację i strach, bo lubię przedzierać się przez gęstą mgłę. Po deszczu ma intensywne kolory, a w ponure dni przypomina groźny zamek Kafki. Czasami siedzę w autobusie po przeciwnej stronie i znad głów ludzi widzę tylko jego kawałek, gonię go wzrokiem i wiem, że choćbym nie wiem jak bardzo odwracała głowę, nie ogarnę go całego. Albo się zamyślam i nie pamiętam, żeby w porę na niego spojrzeć, jest przystanek Konopnicka i wiem, że muszę czekać do popołudnia.

Dzisiaj było wyjątkowo ładnie. W nocy poprószył śnieg, a teraz było czyste, fioletowe niebo. W oddali ogniste budynki wystawały z szarej ziemi. Obudziłam się taka wściekła, a ten widok jakoś mnie ukoił. Do tego jechałam późniejszym autobusem i nie widziałam Blondyny. Zwyczajna, farbowana Blondyna towarzyszy mi każdego ranka. Zwróciłam na nią uwagę, bo ma jedną z bardziej przytomnych twarzy o 6:35. Kiedy wsiadam, ona już jest w autobusie, zastanawiam się, o której musi wstawać, ja przed 6.

Kawa i Wawel, tylko to mnie ratuje. Jadę do moich schizofreników, z którymi czuję się dobrze.  

15 listopada 2015

Komensal człowieka

bóg jest jak rybik
patrzy kiedy rozbieram się w łazience
ogląda mnie w wannie

jego miejscem nie jest kosmos
tylko ruchome status quo odwłoka

rozgniatam go kapciem
ale wiem, że jutro znów
obrzydzi mi poranek

21 września 2015

26

21 września, urodziłam się 26 raz. Po tym, jak zakonnica wyrzuciła mnie z pracy - tylko dlatego, że przysłali im siostrę z ich zgromadzenia, która skończyła psychologię - zaczynam wszystko od nowa. Nauczyłam się już, że nepotyzm ma większe znaczenie niż dobro pacjentów. Ta nowa nie ma pojęcia o pracy w hospicjum, sama mi o tym powiedziała. Spytała jak rozmawiać z umierającymi. I mówiła, że została tu skierowana przez Boga.

Mam 26 lat. Znowu szukam pracy. Za sobą 3 lata związku i 2 w Krakowie. Usunęłam (w dość spektakularny sposób) 3 ósemki i niestety właśnie zaczyna wyrastać mi czwarta. Tego typu mądrości mi już wystarczy, zdecydowanie.

W tym dniu życzę sobie, żeby nie zniszczył mnie cynizm i żeby mimo wszystko dalej chcieć być psychologiem. Odważnym, ale pokornym.

I miłości. By nikt nie mówił, że jest w niej coś złego. Amen.

13 lipca 2015

Irenka

- Ale cycory. Pewnie niejeden do nich wzdycha. - Irenka (lat 92) uśmiechnęła się rozbrajająco. Jeszcze nigdy przy mnie nie zachowywała się w ten sposób.
- Pani Irenko!
- No co? Taka to już natura. - Jej mętne, niebieskie oczy błyszczały. 

W hospicjum zdarzają się zabawne momenty. Właśnie minął miesiąc, od kiedy zaczęłam tam pracę. Znowu życie naprostowało moje wizje. Wyobrażałam sobie filozoficzne dysputy o sensie istnienia, a tu przedstawiam się jednej osobie 10 razy – i tak mnie nie pamięta. Z niektórymi ciężko się porozumieć, bo mają wyciętą krtań. Albo największą przyjemność sprawia im, kiedy podam wody, zrobię kawę albo wyrzucę śmieci ze stolika. Śmierć jest taka … podskórna. Oczywiście na rozmowę o niej powinnam być przygotowana każdego dnia. Widać ją w podtekstach, ale wyparcie pacjentów jest ogromne. Z niektórymi bardzo się zżyłam. Będzie to dla mnie temat do pracy nad sobą. Pewnie nieprzerwanie, przez cały czas.

6 marca 2015

Nowa era

Wymarły dinozaury. Nad ziemią unosi się jeszcze chmura pyłu. Ciemno, nie wiadomo co dalej.

Tak się właśnie czuję po pierwszym tygodniu pracy. Chwilami pozwalam sobie na to, żeby poczuć się szczęśliwa. Że to już, nareszcie, po tylu miesiącach starań.

Melanie Klein uważała, że terapeuta ma zawsze do czynienia z dzieckiem – albo jest to świat wczesnych przeżyć pacjenta dziecięcego, albo wewnętrzne dziecko znajdujące się w każdym dorosłym. Można to rozumieć także na odwrót. Że w każdym dziecku jest dorosły – przyszły dorosły, którym ono się stanie, ale też członkowie rodziny i ich wyobrażenia o dziecku, autorytety, do których ono się upodabnia, a nawet zmarli przodkowie, którzy nadal są obecni w życiu rodziny, we wspomnieniach…

Pamiętam, że w dzieciństwie nienawidziłam kiedy traktowano mnie niepoważnie. „Dzieci i ryby głosu nie mają”. Moja ryba odzyskała głos dopiero na terapii, którą zaczęłam mając 21 lat. Takie myśli towarzyszą mi, kiedy uczę się jak pracować z dziećmi. Jak pomóc im wcześniej. 

22 lutego 2015

Magdalena Grzebałkowska „Beksińscy. Portret podwójny”

Wczoraj minęło 10 lat od śmierci Zdzisława Beksińskiego. Dlatego zależało mi, żeby poprzedniej nocy skończyć czytać reportaż Grzebałkowskiej (zaspałam przez to trochę na sobotnie zajęcia).

Ekstrawagancki ojciec i jeszcze bardziej ekstrawagancki (zaburzony?) syn szukali porozumienia przez całe swoje życie. Nie lubię mówić, że ktoś był skazany na samobójstwo, ale od kiedy lepiej poznałam historię Tomasza, nie mogę opędzić się od takiej myśli. Podobnie było z Wojaczkiem. Czuła, uległa matka i ojciec emocjonalnie oddalony od syna. Myślę, że Tomasz miał poważne zaburzenia osobowości, od dzieciństwa zachowywał się nietypowo.

Poza tym utkwiły mi w głowie jego słowa o pewnej kobiecie (jednej z wielu, w których był zakochany): „Wydaje mi się, że niechcący udowodniliśmy sobie, że byliśmy parą kochanków dobranych lepiej niż Romeo i Julia, ale nie stworzonych do dzielenia wspólnego domu, bo wtedy zaczęłyby się schody” (s. 365). Kiedy je przeczytałam, pomyślałam sobie: ma rację. Wspólne życie polega na czymś więcej niż romantycznych randkach i zachwytach nad sobą. Tylko że te „schody” też mogą zaprowadzić ludzi w różne miejsca, niekoniecznie w nudę, rutynę i same problemy. Dla niego nawet samo wejście na schody było chyba zbyt trudne.

Jego ojciec jawi mi się za to jako ciepły człowiek, mimo tego, że nie potrafił zbudować z nim czułej relacji i jak głosi okładka, nigdy go nie przytulił. Miał swoje dziwactwa, ale kochał żonę i syna. Zaciekawiło mnie bardzo jego podejście do własnej twórczości. Często kpił sobie z górnolotnych interpretacji swoich obrazów, twierdził, że nie mają one żadnego związku z traumą wojny czy wizją obozów koncentracyjnych. Rozmawiałam o tym z Jowitą. Zapytałam ją jak to jest, że artysta mówi jedno, a krytycy drugie.

Prawda leży prawdopodobnie gdzieś pośrodku. Artysta niczego nie maluje przypadkowo, żyje w danym okresie, w danej rzeczywistości, poszczególne nurty w sztuce nie są oderwane od siebie i całkowicie oryginalne. Z drugiej strony nigdy nie można lekceważyć słów twórcy.

Beksiński odcinał się od tematyki śmierci, strachu, wojny. Ale przecież przeżył wojnę, wiele jego zachowań było podszytych lękiem. Te fantastyczne i przerażające wizje miały swój początek w jego głowie, w jego uczuciach.

Dzięki tej książce mogłam trochę lepiej go poznać. Z moją skłonnością do idealizacji, wcześniej widziałam go jako niedostępnego dziwaka w pieczarze, który żyje tylko twórczością. A on przecież zdobył wykształcenie techniczne, zmagał się z biedą, malowaniem zarabiał na życie. To nie umniejszyło jego ważności. Dalej jest dla mnie niesamowicie interesującym człowiekiem.

Bardzo chciałabym zobaczyć jego obrazy. Miałam okazję dwa lata temu w maju, kiedy byłam na objeździe z etnologii i w Sanoku popsuł się nam autobus. Ale muzeum akurat wtedy było zamknięte. W Krakowie ma podobno powstać stała wystawa jego obrazów. Już czekam.

20 lutego 2015

Wstęp

Lubię czytać na głos. Zdałam sobie z tego sprawę dopiero teraz, chociaż w zasadzie robię to od dzieciństwa. Ale tylko jak jestem sama.

Lubię też tańczyć, kiedy jestem sama. Skakać i patrzeć na swoje odbicie w szybce od regału albo drzwi.

Pomyślałam o tym akurat dzisiaj, bo zaczyna się nowy etap w moim życiu. Beznadzieja i smutek bezrobocia po studiach idą w zapomnienie. 3 marca zaczynam swoją pierwszą pracę.
Bycie samej w mieszkaniu nie będzie już dla mnie koszmarem. Może znowu mi się spodoba?

Te najbliższe dni są jak wstęp do książki. Niby człowiek dowiaduje się, o co będzie w niej chodziło, ale tak naprawdę nie wie jeszcze nic.
Czekam z niecierpliwością i kończę zarzuconych wcześniej „Beksińskich”.

28 stycznia 2015

Diagnoza

Zaczytuję się Diagnozą psychoanalityczną Nancy McWilliams. Psychoanaliza pociąga mnie od bardzo dawna, a w tej książce podana jest w bardzo strawny i zrozumiały sposób.

Oprócz ogromu wiedzy bardzo pomocnej w terapii pacjentów, oprócz opisów zaburzeń, które standardowo widzę w sobie, znajduję tam informacje o możliwych uczuciach terapeuty.
I tak dowiedziałam się, że:

1. Przyznanie się terapeuty do błędu jest dobre, bo jest dowodem dla pacjenta, że prawidłowo postrzega rzeczywistość, a pomyłki zdarzają się każdemu i nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
2. Idealna empatia i autentyczność nie są możliwe, bo nikt nie jest doskonały (swoją drogą ciekawe jak czuł się z własnymi pomyłkami Carl Rogers, który lansował pogląd przeciwny).
3. „Powszechnie wiadomo, że w szkole medycznej lub na szkoleniu psychoterapeutycznym zdolne, autonomiczne osoby dorosłe zaczynają się czuć jak niekompetentne dzieci” – to zdanie tak mnie ucieszyło, że przeczytałam je kilka razy na głos.
4. Leczenie osób z pewnymi zaburzeniami jest na tyle trudne, że niektórzy nigdy się w tym nie odnajdą i nie oznacza to, że są złymi terapeutami.

Łechtam się tymi stwierdzeniami i myślę sobie, że tak jak kiedyś idealizowałam Annę (terapeutka-anioł, która nie robi kupy), tak teraz chciałam zrobić to samo z wyobrażeniem siebie jako przyszłej terapeutki. Uczynić z tego zawodu jakiś kamienny posąg. Okropne.

Chcę przestać.

12 stycznia 2015

Bakteria

Zachorowałam. To bakteria bezrobotius vulgaris.

Powoli staję się mistrzynią edycji CV i pisania listów motywacyjnych.

Czytam Beksińskich. Portret podwójny, a kiedy nie mam siły, bo dręczy mnie gorączka i kaszel, tak jak teraz, ale nie jestem w aż tak złym stanie, że przyjmuję tylko Malanowskiego i partnerów, włączam coś normalnego. Dziś Wygnanie Zwiagincewa. Mam ochotę lepiej poznać człowieka, który wygrał z naszą Idą.