23 grudnia 2013

Spokojnych świąt

To dla mnie takie obce. Że narodził się ktoś poczęty przez ducha, umarł za mnie na krzyżu. Że urodziłam się grzeszna, bo ktoś tysiące lat temu kogoś nie posłuchał.
To dla mnie takie obce, że kiedyś paliło się czarownice, a dzisiaj nienawidzi ludzi innych religii, poglądów, orientacji.
Zakaz antykoncepcji, używania prezerwatyw jako ochrony przed epidemią HIV – jest dla mnie obcy.
Jeśli istnieje siła wyższa, na pewno płacze, bo jest bezradna wobec wojen, chorób i śmierci.
Jeśli istnieje – nie ogarnia człowieka, jego prawdziwych problemów, dylematów, jego słabości i jednocześnie pragnienia bycia władczym i głoszenia niepodważalnych prawd.
Jeśli kocha człowieka – jest to miłość patologiczna. Z której może powstać tylko zaburzenie osobowości powodowane odtrąceniem.

Ale lubię święta.

Mam wtedy okazję spotkać się z rodziną, wszyscy razem przy jednym stole. Jest ciepło i nie tylko dlatego, że w kuchni piec grzeje jak głupi. 
A więc zostawiam swoje niepokoje, idealizmy odsuwam na bok. I czekam na piękny czas :) 

21 grudnia 2013

2013

Napisałam pracę o Wojaczku.
Obroniłam się.
Zakończyłam 4-letnią terapię z myślą, że chcę nadal nad sobą pracować.
Pogodziłam się z ojcem.
Przeprowadziłam się do Krakowa.
Zaczęłam studia na UJ.
Dostałam się do szkoły terapii.
Nie zginęłam z głodu, brudu i nie zgubiłam się na mieście. Wręcz przeciwnie, zaczęłam się uczyć gotować, sprzątam regularnie, a w razie potrzeby używam mapy i trafiam tam, gdzie chciałam.
Raz udało się wyjechać gdzieś dalej – w kwietniu byłam w Berlinie.
Inne rzeczy pozostały niezmienne – moi przyjaciele, moja J i moje zapotrzebowanie na adrenalinę, podróże, książki i odkrywanie świata.

Dorastam. Zrozumiałam, że porządek i spokój w domu może być przyjemny. Za rok chciałabym napisać „znalazłam pracę”. I żeby niezmienne rzeczy pozostawały niezmienne. 

27 listopada 2013

Trzy

Moje doświadczanie Krakowa przypomina lizanie papierowej torebki z pączkiem w środku. Czuję zapach, może nawet smak, ale do spróbowania daleko.

Czekam na moje przyjaciółki, moich pierwszych gości. Odwiedzimy smoka, pospacerujemy po Starym Mieście, dla nich to będzie wycieczka, dla mnie wciąż lizanie pączka przez papier. Oswajanie. Po trochu, powoli, ale bezustannie.

A wieczorem będzie miszel z biedronki.

Jak wtedy, kiedy mieszkałyśmy we trzy. Będziemy udawać, że może być jak dawniej. Poznawać się, doskonale się znając. Będziemy wspominać, żegnać się i witać w nowej rzeczywistości, nieśmiało, z żalem, ale i nadzieją (im więcej miszela, tym więcej nadziei).

Trochę bardziej dorosłe, ale nie do końca.

13 listopada 2013

Okruchy

Od kiedy wyjechała, storczyk nie wydusił z siebie ani jednego kwiatka. Na pierwszej łodydze jest (tak jak było) sześć, na drugiej tylko jeden. Mimo regularnego podlewania wszystkie pąki z drugiej łodygi uschły. Storczyk wygląda dokładnie tak jak w dniu jej wyjazdu, czyli miesiąc temu.

Kraków jest pusty i próżny, ale nauczyłam się, że zwykle pod taką skorupą kryje się jakiś smutek. Będę go szukać. Na razie przyzwyczaiłam się do codziennego mijania ładnych, starych budynków. I do zarysu gór, kiedy stoję na przystanku.  

Dziś dostałam się do szkoły psychoterapii. Powiedziała, że jest ze mnie dumna, a mnie ścisnęło w żołądku. Tak bardzo o tym marzyłam.

14 października 2013

Ciemność

Kiedyś moje lęki dotyczyły opętania przez diabła i ciemności. Z opętaniem mi przeszło, przemieliłam temat tego, że chciałam być idealna, dobra, nie pozwalałam sobie na złość wobec najbliższych itd.

Z ciemnością mi pozostało.

Najbardziej przeraża mnie natura. Jak oglądam sztorm albo huragan i ciemne niebo, czuję wielki niepokój. Wprawdzie morza w Krakowie brak, trąby powietrzne też się raczej nie zdarzają, ale wystarczy, że spojrzę na jakiś filmik albo zdjęcia. Czasem specjalnie włączę sobie dokument, żeby się pobać.

Miałam dzisiaj ciekawy sen. Śniły mi się nagłe zmiany pogody, było słońce, a potem niebo robiło się momentalnie czarne, jak w nocy, ale nie pokrywały go chmury, tylko skały. Skalista fala posuwała się bardzo szybko i ze słonecznego dnia robiła się kamienna noc. I do tego burza. Taka wielka, że wybijała okna. Takie zmiany następowały po sobie kilka razy. Jedna z tych burz sprawiła, że coś się stało mojemu promotorowi pracy magisterskiej i nie mógł być na mojej obronie. Może to lęk przed pierwszym spotkaniem z promotorką pracy licencjackiej? :-) Może przed tym, że nie zaakceptuje tematu? Chcę pisać o drzewie kosmicznym w kontekście współczesnego filmu, tzn. szukać w kinematografii elementów dawnych wierzeń dotyczących drzew, które łączyły nasz świat z zaświatami. Jak ja to nazywam – szukać etnologii w nowoczesności. Ciekawe, czy się uda.

A propos kosmosu, byłam na filmie „Grawitacja”. Przerażający, bardzo ciekawy. I byłam pierwszy raz na 3D, rzeczywiście wzmocniło doznania.

Odwiedziłam też splastynowane ciała na wystawie The Human Body. Owszem, robiły wrażenie. Niektóre części ciała wyglądały jak stworzenia z morskich głębin. Zaciekawiła mnie małość nerek i mózgu, obejrzałam raki różnych narządów. Przy układzie nerwowym zatęskniłam za neuropsychologią. Pomyślałam sobie, że wykorzystanie ciał do wystaw czy badań to takie życie po życiu. Zmniejszyło to na chwilę mój lęk przed śmiercią (w końcu w trumnie też jest ciemno). Może by tak oddać się studentom medycyny? Śmialiby się oglądając mnie w częściach, a potem stwierdzili z powagą, że tak nie można i z pełnym profesjonalizmem opisywaliby żyły, tętnice, zdrowe i chore tkanki, zużytą wątrobę. Zastanowię się nad tym. Na razie zmykam na antropologię podróży :-)

11 października 2013

Helga Weissova „Dziennik Helgi”

Zawsze kiedy zaczynam czytać książkę o Holokauście, towarzyszy mi uczucie wstrętu. Nie mogę znieść tego, co ludzie mogli/mogą (przykład obozów w Korei Północnej) robić sobie nawzajem. Tak też było, kiedy sięgnęłam do „Dziennika Helgi”. To może nie był dobry moment na poznawanie takich historii (stres z powodu przeprowadzki), ale kiedy zaczęłam, nie mogłam się już oderwać.

Helga Weiss, rodowita prażanka, przeżyła 3 lata w getcie w Terezinie, następnie była więźniarką obozów w Auschwitz, Freibergu i Mauthausen. W momencie wybuchu wojny miała 10 lat. Już w dzieciństwie ujawnił się jej talent, a w getcie malowała otaczającą ją rzeczywistość (po tym jak przekazała ojcu rysunek dzieci lepiących bałwana, odpisał jej „Maluj, co widzisz”). Obrazy Holokaustu powracały w jej twórczości jeszcze wiele lat po tych wydarzeniach.

To, co jest specyficzne w takich książkach to nadzieja. Czytałam kiedyś książkę zatytułowaną „Nadzieja umiera ostatnia”, którą kupiłam w Oświęcimiu. Miała podobny wydźwięk.

„Dziennik Helgi” jest tym bardziej interesujący, że ukazuje wojnę oczami dziecka. Wydaje się, że Helga przeżyła, bo towarzyszyła jej matka. Były momenty, że chciała popełnić samobójstwo, ale musiała walczyć ze względu na nią. Co ciekawe, tyfusowi obie poddały się dopiero po powrocie do Pragi.

Człowiek to naprawdę dziwna istota. Jest w stanie znieść tak wiele, żyć dalej, tworzyć, może nawet być w miarę szczęśliwym. Helga miała męża, ma dzieci, wnuki (uzdolnione plastycznie, a po mężu muzycznie), zrobiła międzynarodową karierę malarską.

Z drugiej strony człowiek to istota obrzydliwa. Robi obrzydliwe (moralnie) rzeczy, ale też choruje, śmierdzi, ma niskie potrzeby, posługuje się instynktem, męczy się, byleby przeżyć. Nigdy nie przestanie mnie fascynować to, ile człowiek może wytrzymać.

Na studiach, choć na razie zajęcia mam bardzo rzadko, ciągle słyszę „antropolog to, antropolog tamto”. Może to naiwne, ale będąc psychologiem i studiując etnologię, czuję jeszcze większą potrzebę poznawania człowieka. W różnych wymiarach. Jutro wybieram się na wystawę The Human Body, prezentującą ciała poddane procesowi plastynacji. Trochę się boję, w końcu będzie o moim wnętrzu.

7 października 2013

Nareszcie mam czas, żeby poczytać.

W ostatnim czasie pochłonęłam dwa reportaże o krajach, które lubię: Czechach – „Gottland” Mariusza Szczygła, i Rosji - „Dzienniki kołymskie” Jacka Hugo-Badera. Ciekawe, mocne. „Gottland” trochę bardziej o historii, analityczny i zwięzły, „Dzienniki” – gadane, opisujące włóczęgę i rozmowy z niesamowitymi ludźmi żyjącymi w skrajnie trudnych warunkach.

To nie są przyjemne lektury. Obydwaj reporterzy mają tę zdolność, by dać czytelnikowi z liścia zdaniem podsumowującym. Obydwaj nie boją się wchodzić w interakcje z ludźmi poharatanymi przez los. Babrają się w nieprzyjemnych tematach, odwiedzają odepchniętych, wspominają zapomniane. Niemalże psycholodzy. Tak, bardzo polubiłam reportaż.

Tak dawno nie pisałam o książkach, że już nie pamiętam, jak się to robi. Więc może wstawię cytat. Mowa o czasach łagrów.
„- A wy wiecie, że w tamtych czasach była już na Kołymie anasza (marihuana)? Za jednym Cyganem Cyganka przyjechała i przywiozła tego cały tobół. Ojciec mówił, że to było straszne, bo robił się po tym jeszcze bardziej głodny niż zawsze. Zapalił i gotów był odgryźć i zeżreć własną rękę na surowo. Zeżreć cokolwiek, każde paskudztwo, choćby własne buty ugotować.”
J. Hugo-Bader, „Dzienniki kołymskie”, s. 183.

To tyle w sprawie marihuany. :-)

A teraz czas na czeskie wspomnienie wojny i psychoterapię. Zabrałam się za moje prezenty urodzinowe. 

29 września 2013

Biblijnie

Kojarzycie te łzawe, hollywoodzkie powroty i sceny wybaczenia? Albo może powolny, ale bardzo fajny film o facecie jadącym traktorem wiele dni, żeby pogodzić się z niewidzianym od lat bratem (Prosta historia)?

Takie sceny nie zdarzają się tylko w filmach.

Pogodziłam się z ojcem.

Zadzwonił po mojej obronie z gratulacjami i słowami, że jest ze mnie dumny. Tego dnia puściły mi hamulce. Było już ciemno, kiedy wracałam busem do Lubartowa, obładowana rzeczami. Obok mnie przysypiał jakiś facet, trochę śmierdział. Marzyłam tylko o tym, żeby pójść wreszcie spać, bo poprzedniej nocy ze stresu zasnęłam bardzo późno i dopiero po tabletce. I wtedy ten telefon. Jakieś trzy minuty. A potem popłynęły mi łzy, a warto wspomnieć, że nigdy nie płaczę przy ludziach. Przy Annie nie rozkleiłam się nigdy, nawet pytała o to na ostatniej terapii.

Nie bardzo wiedziałam, co z tym zrobić, w końcu nie rozmawialiśmy kilka lat.

Kiedy pojechałam do Dęblina (wizyta u dentysty, na szczęście ostatnia), nie wiadomo było o czym mówić, więc rozmawialiśmy po trochu o wszystkim. Ojciec złożył mi życzenia z okazji moich niedawnych urodzin, przytuliliśmy się.

Podeszłam do tego ostrożnie. Nie wierzę w wielkie przemiany bez powodu i w ckliwe zakończenia. To nie mój klimat. Czekałam, co będzie dalej i zastanawiałam się, kiedy znowu się skontaktujemy.

Wczoraj zadzwonił z pytaniem jak przeprowadzka.

Teraz myślę sobie, że minęło już tyle czasu, że może warto spróbować jeszcze raz. Ja przepracowałam to wszystko z Anną, nie oczekiwałam spektakularnych zmian. Po prostu brakowało mi ojca. Dlatego chciałabym, żebyśmy mieli jakiś kontakt. Jakikolwiek. Telefon od czasu do czasu i normalniejsza atmosfera, kiedy przyjadę raz na dłuższy czas do Dęblina.

Naprawdę doceniam, że stary, siwy już człowiek pierwszy podał mi rękę. Schował dumę do kieszeni i po prostu się odezwał. Wiem, że to było dla niego bardzo trudne. Kiedyś taki powrót nie byłby możliwy. Stał się możliwy teraz, kiedy skończyłam studia i wyjeżdżam jeszcze dalej. 

Postaram się tego nie spieprzyć.

25 września 2013

24

Trzy tomy Psychoterapii pod redakcją Lidii Grzesiuk. Zaklinanie rzeczywistości. Zanim poszłam na studia, kupiłam pierwsze książki psychologiczne i podziałało. Mam nadzieję, że tym razem będzie podobnie i niedługo dostanę się do szkoły terapii.

Książki dostałam od przyjaciół, dwoje z nich udostępniło mi też swoje mieszkanie, żebym mogła zrobić imprezę z okazji 24 urodzin.

Natomiast od Niej dostałam niespodziankę. Dziennik Helgi autorstwa Weissovej – świadectwo życia dziecka w obozie koncentracyjnym. Czeskiego dziecka. Ona wie, że bardzo lubię Czechów. Do tego miękki, czerwony szalik i łabędzie piórko.

Przed zdmuchnięciem świeczek zdążyłam pomyśleć trzy życzenia. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że dwa z nich dotyczyły właśnie Jej.

Miłe, ale smutne urodziny. Pożegnalne. Lublin staje się coraz bardziej odległy. Zaraz zniknie mi z oczu.

20 września 2013

Słonecznik

Szukałam odpowiedniego bukietu. Wybrałam żółto-pomarańczowo-czerwony, ze słonecznikiem, różami i goździkami. Ciepłe kolory pasowały do moich dzisiejszych uczuć wobec niej.

Słuchała mnie od 3 stycznia 2011 roku do dzisiaj. Nie umiałam podziękować w wyjątkowy sposób. Próbowałam, ale brakowało słów.

Nie, nie uważam się za wyleczoną :) Uważam się za bardziej odważną niż kiedyś. Chcę dalej nad sobą pracować i być dobrym psychologiem.

A propos, psychologiem zostałam dwa dni temu. Praca została doceniona, opłacało się włożyć w nią całe serce. Profesor powiedział, że fragmenty nadają się do publikacji i nawet jeśli to były tylko słowa, to było mi bardzo miło. Na PIPie unosił się duch Wojaczka, a moja obrona przypominała dyskusję o nim.

Opowiedziałam jej o tym, ucieszyła się.

Anna. Dwa błękitne jeziora patrzące na mnie co tydzień prawie od trzech lat. Tego słonecznika nie wybrałam przypadkowo. Może to głupie, ale pomyślałam sobie, że nauczyła mnie widzieć słońce, nawet takie małe.

I to pozwala mi nie zwariować, myśląc o czekającej mnie za kilka dni przeprowadzce do obcego miasta, gdzie nie mam żadnych znajomych.

Już jej nie zobaczę, z problemami będę musiała radzić sobie sama. Będzie ciężko, ale dam radę. Dam radę?

13 września 2013

Liczby

Jest 13 września 2013.

Za 5 dni jest obrona mojej pracy magisterskiej. Za 15 dni wyprowadzam się do Krakowa.

Skończyłam terapię, za 7 dni wręczę Annie kwiaty za to, że pomogła mi nauczyć się jak to jest być szczęśliwym człowiekiem.

Skończyłam wolontariat. Jutrzejsze nocowanie u Czarka będzie dobrym podsumowaniem (zaopiekuję się nim, kiedy rodzice będą na weselu).

Jestem zakochana.

Mam tych samych przyjaciół i zamierzam mieć dalej.

Za 8 dni skończę 24 lata. 

22 sierpnia 2013

Dęblin

nie wiem
jak zostawić to miasto
to tu się zaczęłam
omijałam skrzypy, żeby nie nadeptać
karmiłam wielkiego łabędzia z ręki  

ojciec przeklął ludzi
pewnie elektryków
za to że bocian dotknął
linii wysokiego napięcia
i leżał taki smutny
obaj byli smutni

tylko tutaj nie widząc niczego za oknem
bo przyszły mgły znad Wisły
- czuję niepokój

taki niepokój
znów jestem mała
nie wiem jak zostawić to miasto
tu się zaczęłam


9 sierpnia 2013

Smutna tkanka. Bolesna tkanka.

Zapalenie miazgi plus wyrzynająca się ósemka. Piję tylko przez słomkę, o cyrkach związanych z jedzeniem nawet nie warto opowiadać.

Kto by pomyślał, że zęby mogą tak boleć. Aż tak. Że nie podziała na mnie ŻADNE znieczulenie. I będzie borowany kilka razy ząb, do którego nie mogę nawet dotknąć palcem. Który reaguje na ciepło, zimno, dmuchnięcie, na wszystko. Borowany. Bez znieczulenia.

Wrogowi nie życzę.

Magisterka w toku. Powoli, powoli. Wojaczek odkrywa przede mną swoje kolejne tajemnice. Psychotyczny border, któremu nikt nie pomógł (a przecież tej pomocy szukał)? Buntownik kryjący w sobie dużą uległość? Skrzywdzone przez kogoś dziecko? Syn chłodnej, ale wywołującej w nim poczucie winy, matki? Coraz mniej wierzę w to, że „nie był do życia”.

W sobotę minie 3 lata, od kiedy odszedł Marcin.

Tak się złożyło, że tego dnia jadę również do Warszawy obejrzeć wystawę obrazów, na których nic nie ma. Uważam, że to bardzo ciekawe i piszę to bez ironii.

Żeby tylko pół szczęki przestało tak boleć. Dziś marzę tylko o tym, żeby jutro nie bolało bardziej. 

Dopisek 22.08.
Zęby dalej bolą. Oczywiście leczone.

Dopisek 13.09.
Rozdziubane zęby bolą. Jeśli dobrze pójdzie, 23.09 będzie ostatnia wizyta. Przy okazji dowiedziałam się z Internetu sporo na temat endodoncji i zdiagnozowałam u siebie zapalenie tkanek okołowierzchołkowych, co zostało następnie potwierdzone rtg w klinice. Ale już jest lepiej, może niedługo będzie całkiem dobrze, zobaczymy.

26 lipca 2013

'Bezdomni muszą zamieszkiwać światło'

czyli trochę użalania się nad sobą nie zaszkodzi.

Nigdy nie sądziłam, że pomyślę o sobie: bezdomna. Wprawdzie jestem umyta i jakoś wyglądam, ale swojego kąta nie posiadam i to jest bardzo przykre uczucie.

Dęblin i Lublin nie są już moim domem. Wszędzie jestem gościem. Dokąd nie przyjadę, kładę plecak i wiem, że nie jestem u siebie. Nawet Lubartów nie jest już miejscem wakacji, tylko poczekalnią. Przechowalnią. Przejściem.

Czasem mam ochotę po prostu się schować, ukryć przed ludźmi. To jest podobno całkiem normalne. A nawet zdrowe. Teraz schowanie się jest niemożliwe.

Chcę się nauczyć być sama, chociaż przez moment. Bo tak ogólnie to sama już nie jestem i nie chcę być :-)

Marzę o takim wieczorze w Krakowie, kiedy siadam z herbatą i książką (inną niż do magisterki!), przykrywam się kocem i jest mi dobrze. Tak zwyczajnie i dobrze.

Teraz jadę pociągiem i, żeby było śmiesznie, czuję się jak u siebie. Jestem sama w przedziale. Jestem nigdzie. „Nie-miejsce”. Tylko Jej postać majaczy gdzieś w oddali.

w pociągu relacji Lublin-Rzeszów, 24.07.2013, godz. 20.

29 czerwca 2013

List do Julii

Moja Julio. Nie byłaś zbyt ludzka. Pomiędzy Chrystusem a idealnym zlepkiem genów. Mieściły się w Tobie wszystkie moje pragnienia. O ciepłych wieczorach, spokoju, przyjemnych świętach. Byłaś zaprzeczeniem tego wszystkiego, co przeżyłam. Obiecałam Ci, że z Tobą będzie inaczej. Że już nigdy. Że już zawsze. Że nikt Cię nie skrzywdzi.

Urocze spojrzenie, beztroska, piękna, jasna sukienka. I jeszcze umiałaś ładnie rysować. Ja nigdy nie umiałam, bo pani w szkole powiedziała, że ze mnie to plastyczki nie będzie.

Rozmyślałam o Tobie, chociaż najczęściej chciałam po prostu Cię przytulić.

Najwięcej pisałam do Ciebie, kiedy się bałam. A bałam się, jak wiesz, bardzo wielu rzeczy. Kupować bilet na stacji PKP, czytać wypracowania na lekcji, a potem referaty na studiach, spać sama w pokoju, kiedy wszyscy inni już zasnęli, ciemności, ciszy, nudy, samotnych upalnych dni o dźwięku krajzegi.

I Złego. Pamiętam, jak przychodził do mnie w snach. Jak się zbliżał do mojego łóżka. Przechodząc obok lustra, bałam się, że zobaczę w nim czarne oczy, nie tylko tęczówki, ale i białka. Wtedy nie przyszło mi do głowy, że boję się swojego gniewu. Że on był tak wielki. Do tych, którzy sprawili, że było źle, do tych, którzy tego nie zauważyli. I do tych, którzy mieli te ciepłe wieczory i spokój.

Potem starałam się bronić. Kupiłam ptaki, bo mimo klatki, wydawały mi się wolne. W nocy spały na drążkach z główkami schowanymi w pióra, a ja wiedziałam, że nie jestem sama i było mi raźniej.

Chodziłam do Anny. Trwało to bardzo długo. I im dłużej trwało, tym mniej myślałam o Tobie. W końcu kiedyś powiedziałam Annie, że miałam dawniej takie marzenie, żeby mieć śliczną i mądrą córeczkę i dać jej wszystko, czego nie miałam. A ona odpowiedziała coś dziwnego. Że byłaś mną sprzed lat. 

Wszystko złożyło się w jedną całość. Nienawiść do ludzi, a obok obraz szczęśliwej, małej Oli.

Może mi kiedyś wybaczysz, Julio, że tak wyszło. Że nie będziesz prawdziwa. Że się nie urodzisz, jak obiecywałam Ci kiedyś w wierszach. Nie byłaś stąd.


13 maja 2013

Kawałek mojego serca

tam został. Kiedy się boję i nie wiem, co będzie i gdzie będę mieszkać, wracam tam.







Zmieniło się tylko tyle, że nie chcę ich już zrywać na złość babci.

11 maja 2013

Niemrawa wyprawa

Może w Ameryce nie byłam, może Europy nie zwiedziłam, ale pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się, żeby autobus odjechał bez pasażerów. Ośmiu. Drugiego dnia wycieczki się zepsuł. Naprawa zajęła trzy godziny, w Krakowie zamiast o 11, byliśmy o 15. Zaś trzeciego dnia nie było obiadu, najpierw nie było czasu, a potem ludzie stwierdzili, że nie ma potrzeby. Więc moim drugim posiłkiem po śniadaniu o godzinie 6, była kolacja na stancji o 19 30.

Męcząca wyprawa, długa i słabo zorganizowana. Kierowca nie wiedział, gdzie ma jechać, wszędzie byliśmy spóźnieni. Dlatego tak trudno mi wybaczyć tamten odjazd autobusu bez nas. Już wracaliśmy z knajpy, ja z kawałkiem pizzy w ręku, bo nie zdążyłam zjeść, po kilku minutach byliśmy na parkingu, autobusu nie było.

Ale nie żałuję.

Nie żałuję w życiu chyba niczego, nawet błędnych decyzji i zbędnych relacji, a wycieczek tym bardziej.

W Muzeum Etnograficznym w Krakowie miałam okazję zobaczyć, na czym tak naprawdę polega etnologia, jak teraźniejszość łączy się z przeszłością, jak można to badać, w jaki sposób opowiadać o tym, co dawne w nowoczesny sposób. Jestem wielką przeciwniczką muzeów, które opierają się na słuchaniu historii opowiadanych jednostajnym głosem i oglądaniu gablot z kopiami starych dokumentów (a propos polecam Piwnicę pod Fortuną w Lublinie, nienudna historia miasta),

Bardzo podobało mi się w Teatrze Starym na Orestei (reż. Jan Klata). Trochę mnie to zaskoczyło, bo zawsze uważałam aktorów na scenie za histeryków, rzucanych konwulsjami i wykrzykujących to, co można powiedzieć normalnie. Może musiałam dorosnąć, by docenić teatr. A może widziałam dobrą sztukę po raz pierwszy.

W ogóle zauważyłam, że jeśli już podoba mi się coś starego, to musi mieć odniesienie do naszych czasów. Jeżeli robimy badania etnograficzne to w jakimś celu - żeby ukazać jak dawny zwyczaj wpływa na nas dzisiaj, a jeśli nic z niego nie zostało - wyjaśnić dlaczego zaniknął. Podobnie jak z nauką historii literatury, czyli tego co uprawiamy w szkołach. Jeśli już uczymy się o książkach sprzed 500 lat, to co ukazują uniwersalnego, jak można je wykorzystać obecnie, co wnoszą w nasze życie, do jakich przemyśleń nas skłaniają.

Oresteja w myśl tej zasady łączy w sobie starożytność ze współczesnością. Ale to tylko wyjątek od reguły. W tym kraju lubimy głaskać trupa dawnych czasów i rzucać kosztowności na wieku jego trumny. W szkole, na studiach. A może to kwestia tego, że mieszkam na wschodzie.

Ponarzekałam sobie. Żeby nie było, telefon komórkowy mam bezdotykowy i nie wyobrażam sobie czytania książek na tablecie. Ale nawet tak atechnicznej osobie jak ja trup dawnych czasów zaczął śmierdzieć. I obym nie dała się zakopać razem z nim.

12 kwietnia 2013

Pojednanie JUDEjkowsko-niemieckie

3,5 miliona ludzi, a panuje spokój. Ludzie spacerują, biegają, jeżdżą na rowerach. Odniosłam też wrażenie, że starsi cieszą się tam dużym szacunkiem.

Jest wielokulturowo. Stare budowle obok nowoczesnych. Różowe rury w centrum. Ludzie ubrani bez fantazji, plakaty często brzydkie.

Jednak czułam się tam bardzo dobrze. Chodząc między betonowymi blokami (Pomnik Pomordowanych Żydów Europy) oddałam hołd mojemu wyimaginowanemu poprzedniemu wcieleniu.

Najbardziej podobało mi się w Muzeum Pergamońskim. Gdybyśmy były w Berlinie chociaż jeden dzień dłużej… Może kiedyś uda się tam wrócić.

Na zdjęciu miejsce, gdzie kiedyś była łąka, a na niej mieszkało bardzo dużo królików :-)

1 kwietnia 2013

Podróże są mi niezbędne do życia.

Przekonałam się już, że życie codzienne nie musi być udręką, a szanowanie siebie nawzajem nie jest oznaką słabości. Tak, zwyczajność dnia codziennego nie mieściła mi się kiedyś w głowie, a życie po studiach uważałam za powolną, bolesną, umysłową degradację. Było to spowodowane nadmiarem emocji (w większości tych negatywnych), do których byłam przyzwyczajona w domu rodzinnym.

Polubiłam więc życie, składające się przecież w dużej mierze z rytuałów i powtarzających się żmudnie czynności. Jednak emocje są mi potrzebne nadal. Dużo emocji. Z emocjami wiąże się moja przyszła wymarzona praca, z emocjami wiąże się moje zainteresowanie wolontariatem (zaczęłam niedawno w klinice psychiatrii), zainteresowanie literaturą, filmem, ogólnie sztuką oraz coś od czego jestem uzależniona – podróże, choćby najmniejsze.

Kiedy nie mogę nigdzie wyjechać, pomaga mi nawet przejechanie trzech przystanków komunikacją miejską albo odwiedzenie babci w Lubartowie. W autobusach i pociągach czas płynie inaczej, myśli mają szansę na uporządkowanie i wskoczenie na odpowiednie półki. Krajobrazy zmieniające się za oknem są lekarstwem na astmatyczną duszność. Ucieczka od codziennych starań umożliwia dalsze starania. Karykaturalny świat staje się na powrót znośny.

Kiedy nie mogę wyjechać nigdzie przez bardzo długi czas, robi mi się gorzej.

Dlatego, gdy plany wycieczki do Wiednia runęły, starałam się znaleźć coś na zastępstwo. Ponieważ Sylwia lubi Niemców, postanowiłam przełamać swoją niechęć do tego narodu i poszukałam tanich biletów do Berlina. Wyjazd 6 kwietnia, mam nadzieję, że do tej pory śnieg przestanie padać. :-)

PS Obejrzałam dziś świetny dokument, Królik po berlińsku. Jest to historia upadku muru berlińskiego opowiedziana z perspektywy królików mieszkających w pasie pomiędzy murami. Lektorką jest Czubówna, co daje efekt dziwacznego filmu przyrodniczego. Twórcze podejście do tematu, polecam.

29 marca 2013

Anna Laszuk „Dziewczyny, wyjdźcie z szafy”

Jeśli myślisz, że lesbijka to kobieta, która nie zaznała przyjemności z mężczyzną i nie wie co dobre; jeżeli uważasz, że to istoty dalekie, dziwaczne, rozbierające się na Love Parade, udekorowane piórkami, które krzyczą i machają językiem – mylisz się.

Ludzie są różni - kobiety są różne - lesbijki są różne.

Są takie, które nie godzą się na to, kim są i pogodzone ze sobą. Są rozwódki i mężatki, które całe życie przeżyły z mężczyzną, ukrywając prawdę. Są aktywistki, buntowniczki i domatorki zajmujące się dziećmi. Ateistki i byłe zakonnice. Nauczycielki, lekarki, artystki. W książce Anny Laszuk opowiadają swoje historie, nierzadko dramatyczne. Opowiadają o społecznym wykluczeniu, odrzuceniu przez rodzinę czy znajomych, o walce samych ze sobą. I o tym, że żyją zwyczajnie, tworzą szczęśliwe związki, realizują się w pracy, mają pasje.

Kiedy czytam historie ludzi żyjących nieco inaczej niż większość, najbardziej przejmujący wydaje mi się fakt, że za sto lat nikogo z nas już nie będzie, ani żyjących inaczej, ani tych, dla których tolerancja jest takim dużym wyzwaniem, czasami zbyt dużym.

Wszyscy wsiąkniemy w dobrą ziemię, to smutne i pokrzepiające zarazem. Dostrzegam pewną analogię z sytuacją, kiedy wyobrażamy sobie przemądrzałą osobę na sedesie. Tak, w pewnych okolicznościach ludzie pozostają sobie równi.

Po pięciu latach studiów psychologicznych i trzech terapii własnej, nie przestają mnie fascynować, także ci zarozumiali, pewni swoich przekonań. Najciekawsi są oczywiście tacy, którzy zamiast tracić energię na nienawiść, dużo myślą. Choć myślenie boli.

7 stycznia 2013

Spłuczka książkowego sedesu

U babci postanowiłam sobie: żadnych książek o obozach w czasie świąt. I chociaż u Justyny na półkach leżały Refren kolczastego drutu i Inny świat, nieprzeczytany z braku czasu w szkole, wytrwałam w swoim postanowieniu.

Miało nie być o obozach, ale kto powiedział, że nie może być na smutno. Wybrałam dwie krótkie książeczki. Pierwszą z nich było Jądro ciemności Conrada, również porzucone dawno temu. Czytało się ciężko, ale trud został wynagrodzony. Przyglądałam się powolnemu zapadaniu się w zielone piekło. Dusza białego człowieka rozpłynęła się w dusznej atmosferze dżungli i chciałoby się złośliwie powiedzieć: nic dziwnego. Zimbardo już na to wpadł. Tacy jesteśmy. Ale poczułam też ten dziwaczny rodzaj szacunku do czegoś, czego nigdy się nie dotknie, co jest bardzo daleko, do kogoś, kim w głębi jestem, ale odczuwam z tego powodu dyskomfort.

Olka zwróciła mi ostatnio uwagę, że nieładnie mówię o tych ludziach – tubylcy. Owszem, nieładnie. Ale nieładnie mówię też o pacjentach – wariaci i wcale nie robię tego złośliwie.

Dżungla to takie trochę Id. A ja lubię to co dzikie. Lubię prawdę.

Drugą książeczką, również nienapawającą optymizmem była Kronika zapowiedzianej śmierci Marqueza. Trochę Procesu Kafki, trochę barwnego, migotliwego mętliku Hrabala. Człowiek pozostawiony sam sobie. Z planami na przyszłość, które z biegiem czasu stają się coraz bardziej mgliste, by pewnego dnia mleczną skorupą pokryć jego ciało już na zawsze.

Kronikę czytało się przyjemnie (znany od początku finał, słownictwo umniejszające powagę). Mimo tego odczuwało się niepokój. Podobny może do tego, który towarzyszył mi podczas zwiedzania muzeum Kafki. Zagubienie normalnego człowieka w schizofrenicznym świecie? Czy może schizofrenika w normalnym, takim jakim jest, odwiecznym?

Wisienką na torcie ludzkiej nikczemności okazało się przypomnienie sobie w podróży Folwarku zwierzęcego, niedoczytanego w klasie maturalnej. Pamiętam, że Rok 1984 bardzo mi się spodobał, Folwark mnie nie pociągał, ale ponieważ jest krótki, a chciałam odsunąć od siebie myślenie o sesji, więc padło na tą powieść.

Po przeczytaniu tych trzech książeczek wcale nie poczułam się gorzej. Poczułam się bliżej. Mając osobę, którą się kocha świat nie może być do końca zły. Jedni mają zabobony, inni religię, a ja mam spłuczkę książkowego sedesu.

No bo czy można to nazwać optymizmem, Anno, kiedy ja to wszystko widzę? Wzrok mam dobry, słuch mam dobry, mówią, że nawet zbyt, a jednak trawić i wydalać trochę lżej.

Wniosek również taki, że odgrzewane lektury smakują inaczej.