Kolory, kolory…
Cudny ten rowerek.
Ta pani zwróciła uwagę moją i Justyny, miała w sobie coś ciekawego.
Nawiedziły nas trzy wielkie kury, oto jedna z nich.
Pewien artysta z Białorusi i jego umiłowanie do dużych rzeczy.
Niektórym się nudziło na jarmarku...
Jeszcze dwa lata temu nie podejrzewałabym, że wyląduję kiedyś w Galerii Sztuki Ludowej sprzedając pisanki, obrazy i drewniane ptaszki:-) Sztuka ludowa ma w sobie coś kojącego. Religia mnie irytuje, tradycja uspokaja. Odkryłam, że mam słabość do drewnianych zabawek i uważam, że każde dziecko powinno mieć konia na biegunach;-)
Było bardzo fajnie, dużo ludzi, mieszające się języki. Zjadłam litewskiego pieroga i dowiedziałam się o istnieniu znanego w lubelskim środowisku malarza naiwnego, Stanisława Koguciuka. Pytało o niego mnóstwo osób, już pierwszego dnia sprzedał wszystkie swoje obrazy.
Zatem praktyki w Stowarzyszeniu Twórców Ludowych odrobione. Prawie. Pójdę tam jeszcze któregoś dnia, choć pewnie nie spotkam już tylu ciekawych ludzi co podczas jarmarku. A we wrześniu czekają mnie jeszcze praktyki w szpitalu psychiatrycznym, na oddziale depresji i w centrum onkologii. Tak, boję się. Jasne, że się boję. Ale ciekawość jest silniejsza niż strach.
Bajery, szlagiery, drewniane ogiery. ;-) Dobre zdjęcia.
OdpowiedzUsuńNaucz mnie robić lepsze! ;-)
OdpowiedzUsuń