Moje doświadczanie Krakowa przypomina lizanie papierowej torebki z pączkiem w środku. Czuję zapach, może nawet smak, ale do spróbowania daleko.
Czekam na moje przyjaciółki, moich pierwszych gości. Odwiedzimy smoka, pospacerujemy po Starym Mieście, dla nich to będzie wycieczka, dla mnie wciąż lizanie pączka przez papier. Oswajanie. Po trochu, powoli, ale bezustannie.
A wieczorem będzie miszel z biedronki.
Jak wtedy, kiedy mieszkałyśmy we trzy. Będziemy udawać, że może być jak dawniej. Poznawać się, doskonale się znając. Będziemy wspominać, żegnać się i witać w nowej rzeczywistości, nieśmiało, z żalem, ale i nadzieją (im więcej miszela, tym więcej nadziei).
Trochę bardziej dorosłe, ale nie do końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz