W ostatnim czasie pochłonęłam dwa
reportaże o krajach, które lubię: Czechach – „Gottland” Mariusza Szczygła, i Rosji
- „Dzienniki kołymskie” Jacka Hugo-Badera. Ciekawe, mocne. „Gottland” trochę
bardziej o historii, analityczny i zwięzły, „Dzienniki” – gadane, opisujące
włóczęgę i rozmowy z niesamowitymi ludźmi żyjącymi w skrajnie trudnych
warunkach.
To nie są przyjemne lektury. Obydwaj
reporterzy mają tę zdolność, by dać czytelnikowi z liścia zdaniem
podsumowującym. Obydwaj nie boją się wchodzić w interakcje z ludźmi
poharatanymi przez los. Babrają się w nieprzyjemnych tematach, odwiedzają
odepchniętych, wspominają zapomniane. Niemalże psycholodzy. Tak, bardzo polubiłam
reportaż.
Tak dawno nie pisałam o
książkach, że już nie pamiętam, jak się to robi. Więc może wstawię cytat. Mowa o
czasach łagrów.
„- A wy wiecie, że w tamtych
czasach była już na Kołymie anasza (marihuana)? Za jednym Cyganem Cyganka
przyjechała i przywiozła tego cały tobół. Ojciec mówił, że to było straszne, bo
robił się po tym jeszcze bardziej głodny niż zawsze. Zapalił i gotów był odgryźć
i zeżreć własną rękę na surowo. Zeżreć cokolwiek, każde paskudztwo, choćby
własne buty ugotować.”
J. Hugo-Bader, „Dzienniki kołymskie”, s.
183.
To tyle w sprawie marihuany. :-)
A teraz czas na czeskie wspomnienie
wojny i psychoterapię. Zabrałam się za moje prezenty urodzinowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz