7 października 2013

Nareszcie mam czas, żeby poczytać.

W ostatnim czasie pochłonęłam dwa reportaże o krajach, które lubię: Czechach – „Gottland” Mariusza Szczygła, i Rosji - „Dzienniki kołymskie” Jacka Hugo-Badera. Ciekawe, mocne. „Gottland” trochę bardziej o historii, analityczny i zwięzły, „Dzienniki” – gadane, opisujące włóczęgę i rozmowy z niesamowitymi ludźmi żyjącymi w skrajnie trudnych warunkach.

To nie są przyjemne lektury. Obydwaj reporterzy mają tę zdolność, by dać czytelnikowi z liścia zdaniem podsumowującym. Obydwaj nie boją się wchodzić w interakcje z ludźmi poharatanymi przez los. Babrają się w nieprzyjemnych tematach, odwiedzają odepchniętych, wspominają zapomniane. Niemalże psycholodzy. Tak, bardzo polubiłam reportaż.

Tak dawno nie pisałam o książkach, że już nie pamiętam, jak się to robi. Więc może wstawię cytat. Mowa o czasach łagrów.
„- A wy wiecie, że w tamtych czasach była już na Kołymie anasza (marihuana)? Za jednym Cyganem Cyganka przyjechała i przywiozła tego cały tobół. Ojciec mówił, że to było straszne, bo robił się po tym jeszcze bardziej głodny niż zawsze. Zapalił i gotów był odgryźć i zeżreć własną rękę na surowo. Zeżreć cokolwiek, każde paskudztwo, choćby własne buty ugotować.”
J. Hugo-Bader, „Dzienniki kołymskie”, s. 183.

To tyle w sprawie marihuany. :-)

A teraz czas na czeskie wspomnienie wojny i psychoterapię. Zabrałam się za moje prezenty urodzinowe. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz