U babci postanowiłam sobie: żadnych książek o obozach w czasie świąt. I chociaż u Justyny na półkach leżały Refren kolczastego drutu i Inny świat, nieprzeczytany z braku czasu w szkole, wytrwałam w swoim postanowieniu.
Miało nie być o obozach, ale kto powiedział, że nie może być na smutno. Wybrałam dwie krótkie książeczki. Pierwszą z nich było
Jądro ciemności Conrada, również porzucone dawno temu. Czytało się ciężko, ale trud został wynagrodzony. Przyglądałam się powolnemu zapadaniu się w zielone piekło. Dusza białego człowieka rozpłynęła się w dusznej atmosferze dżungli i chciałoby się złośliwie powiedzieć:
nic dziwnego. Zimbardo już na to wpadł. Tacy jesteśmy. Ale poczułam też ten dziwaczny rodzaj szacunku do czegoś, czego nigdy się nie dotknie, co jest bardzo daleko, do kogoś, kim w głębi jestem, ale odczuwam z tego powodu dyskomfort.
Olka zwróciła mi ostatnio uwagę, że nieładnie mówię o tych ludziach – tubylcy. Owszem, nieładnie. Ale nieładnie mówię też o pacjentach – wariaci i wcale nie robię tego złośliwie.
Dżungla to takie trochę Id. A ja lubię to co dzikie. Lubię prawdę.
Drugą książeczką, również nienapawającą optymizmem była
Kronika zapowiedzianej śmierci Marqueza. Trochę Procesu Kafki, trochę barwnego, migotliwego mętliku Hrabala. Człowiek pozostawiony sam sobie. Z planami na przyszłość, które z biegiem czasu stają się coraz bardziej mgliste, by pewnego dnia mleczną skorupą pokryć jego ciało już na zawsze.
Kronikę czytało się przyjemnie (znany od początku finał, słownictwo umniejszające powagę). Mimo tego odczuwało się niepokój. Podobny może do tego, który towarzyszył mi podczas zwiedzania muzeum Kafki. Zagubienie normalnego człowieka w schizofrenicznym świecie? Czy może schizofrenika w normalnym, takim jakim jest, odwiecznym?
Wisienką na torcie ludzkiej nikczemności okazało się przypomnienie sobie w podróży
Folwarku zwierzęcego, niedoczytanego w klasie maturalnej. Pamiętam, że Rok 1984 bardzo mi się spodobał,
Folwark mnie nie pociągał, ale ponieważ jest krótki, a chciałam odsunąć od siebie myślenie o sesji, więc padło na tą powieść.
Po przeczytaniu tych trzech książeczek wcale nie poczułam się gorzej. Poczułam się
bliżej. Mając osobę, którą się kocha świat nie może być do końca zły. Jedni mają zabobony, inni religię, a ja mam spłuczkę książkowego sedesu.
No bo czy można to nazwać optymizmem, Anno, kiedy ja to wszystko widzę? Wzrok mam dobry, słuch mam dobry, mówią, że nawet zbyt, a jednak trawić i wydalać trochę lżej.
Wniosek również taki, że odgrzewane lektury smakują inaczej.