To niesamowite usiąść po drugiej stronie. We wtorek miałam pierwszą pacjentkę na psychoterapii. Rozumiem lęk, niechęć i sprzeczne uczucia, jakie towarzyszą temu pierwszemu spotkaniu..., ale i następnym. Wiedziałam, że chcę to robić. Wiedziałam to od czasu, kiedy jako 14, 15-letnia dziewczyna zaczęłam czytać Charaktery. Próbowałam na swój sposób zrozumieć to, co dzieje się w moim życiu, w życiu moich przyjaciół, ale też ludzi, którzy mnie skrzywdzili.
Teraz zrobiłam ten pierwszy krok.
3 grudnia 2017
10 listopada 2017
Głód
To bardzo niewygodna książka. Udowadnia, że można spokojnie żyć nie myśląc o ludziach, którzy codziennie umierają z głodu. Autor oskarża. Nie tylko innych ludzi mających co jeść, ale też samego siebie. Mam z tą książką problem. Z jednej strony dowiedziałam się bardzo wiele o mechanizmach, jakie napędzają głód na świecie, poznałam dużo wzruszających historii mieszkańców dalekich krajów, ale oprócz współczucia i bezradności poczułam też złość na autora.
Tak, poczułam się oceniana. Owszem, mam dach nad głową, jest mi ciepło, mam co jeść, ale czy to jest powód, żeby przez cały czas trawiło mnie poczucie winy, że gdzieś na świecie istnieje cierpienie?
Wybrałam zawód pomocowy i pomaganiem ludziom zajmuję się od wielu lat, wcześniej na wolontariatach, teraz w pracy. Z cierpieniem i problemami obcuję na co dzień. Czy to się nie liczy? Albo liczy mniej?
Gdybym uważała, że mogę pomóc wszystkim, którzy będą tego potrzebowali - zwariowałabym. Gdybym nie żyła jak człowiek, nie mogłabym pomagać innym. Nie mogłabym tego robić również wtedy, gdybym nie miała swojego życia, przyjemności, zainteresowań. Wypalenie powoduje, że stajemy się obojętni i bezużyteczni.
Martin Caparros czytając te słowa pewnie uśmiechnąłby się ironicznie. Nie dziwię się. Gdybym była tak mocno zaangażowana w sprawę walki z głodem jak on i zobaczyła to wszystko, pewnie też bym tak zareagowała.
Ale trochę bliższa była mi narracja Tochmana, który w "Eli, Eli" zastanawiał się nad etyką zawodu dziennikarza, nad bieda-turystyką, odpowiedzialnością człowieka, który widzi cierpienie, za to, że nic w tej sprawie nie robi - nie może zrobić. Narracja wstrząsająca, ale zarazem bardziej ... ostrożna? Pokorna?
A może "Głód" Caparrosa miał wywołać taką złość?
Tak, poczułam się oceniana. Owszem, mam dach nad głową, jest mi ciepło, mam co jeść, ale czy to jest powód, żeby przez cały czas trawiło mnie poczucie winy, że gdzieś na świecie istnieje cierpienie?
Wybrałam zawód pomocowy i pomaganiem ludziom zajmuję się od wielu lat, wcześniej na wolontariatach, teraz w pracy. Z cierpieniem i problemami obcuję na co dzień. Czy to się nie liczy? Albo liczy mniej?
Gdybym uważała, że mogę pomóc wszystkim, którzy będą tego potrzebowali - zwariowałabym. Gdybym nie żyła jak człowiek, nie mogłabym pomagać innym. Nie mogłabym tego robić również wtedy, gdybym nie miała swojego życia, przyjemności, zainteresowań. Wypalenie powoduje, że stajemy się obojętni i bezużyteczni.
Martin Caparros czytając te słowa pewnie uśmiechnąłby się ironicznie. Nie dziwię się. Gdybym była tak mocno zaangażowana w sprawę walki z głodem jak on i zobaczyła to wszystko, pewnie też bym tak zareagowała.
Ale trochę bliższa była mi narracja Tochmana, który w "Eli, Eli" zastanawiał się nad etyką zawodu dziennikarza, nad bieda-turystyką, odpowiedzialnością człowieka, który widzi cierpienie, za to, że nic w tej sprawie nie robi - nie może zrobić. Narracja wstrząsająca, ale zarazem bardziej ... ostrożna? Pokorna?
A może "Głód" Caparrosa miał wywołać taką złość?
6 listopada 2017
Kopernika 23
Jestem w szpitalu na Kopernika, kiedyś dużo czasu spedzała tutaj Haśka. Rozmawiał ze mną przejęty stażysta o drżących dłoniach, a pani w zabiegowym przed pobraniem mi krwi nalała sobie do kubka ciemnoczerwonego syropu do rozcieńczenia. Mam ładny widok z okna - na wpół nagie drzewa i stare budynki. Obok mnie pojękuje kobieta w średnim wieku, prawdopodobnie ma raka, czeka na wynik tomografii. Godzina trwa tutaj trzy razy dłużej niż normalnie.
7 października 2017
Własny pokój
Droga Virginio,
Nie interesowałam się nigdy angielską literaturą ani nigdy nie ciągnęło mnie w tamte strony. "Własny pokój" przeczytałam dlatego, że zaproponowano go jako lekturę na dyskusyjny klub czytelniczy. Ostatecznie moje plany się zmieniły i nie wybrałam się na to spotkanie, ale mimo tego, cieszę się, że mogłam przeczytać Twój wykład na temat kobiet i ich związku z literaturą.
Mam kilka uwag, którymi chciałabym się z Tobą podzielić.
Przed niemal wiekiem przewidywałaś, że kobiety będą pracowały w różnych zawodach i że będzie to miało katastrofalne skutki: "Kto wie, czy pozbawione ochrony, poddane męskim zatrudnieniom, zamienione w żołnierzy i palaczy parowozów kobiety nie zaczną umierać jeszcze młodziej i szybciej niż mężczyźni, stając się zjawiskiem tak rzadkim i niezwykłym, że aż zasługującym na specjalną uwagę...". Muszę Cię uspokoić. Kobiety rzeczywiście wykonują różne zajęcia, ale ich średnia długość życia jest dłuższa niż mężczyzn. Bardzo często można spotkać wdowę w podeszłym wieku, np. moja babcia ma 86 lat i jest wdową od 28.
Następnie podjęłaś temat różnic pomiędzy sposobem pisania (i czytania) książek przez obydwie płcie: "Książka musi być w jakiś sposób dostosowana do cielesności, (...) książki kobiet powinny być krótsze i bardziej skoncentrowane, aby ich lektura nie wymagała długotrwałego skupienia. A to dlatego, że rozpraszających uwagę dystrakcji nigdy nam nie zabraknie. Ponadto (...) mózg kobiety działa nieco inaczej niż mózg mężczyzny". Z ostatnim zdaniem mogę się w pewnym stopniu zgodzić, jednak odmienność mózgu kobiecego i męskiego nie ma żadnego związku ze sposobem, w jaki tworzy się literaturę. Także długość i obszerność książek jest sprawą indywidualną. Sama wiesz, że istnieją krótkie arcydzieła i pozbawione większej artystycznej wartości sagi. Są także grube i bardzo dobre książki. Pisane zarówno przez mężczyzn, jak i przez kobiety. Kiedyś kobiety pisały tylko w ukryciu i robiąc jednocześnie inne rzeczy, dziś wygląda to trochę inaczej.
Zwróciłaś uwagę na idealizowanie kobiety w dawnych czasach, co nie miało przełożenia na traktowanie jej w prawdziwym życiu: "W literaturze wypowiada wiele najbardziej natchnionych strof i najgłębszych myśli, w rzeczywistym życiu rzadko potrafi czytać i pisać, i stanowi własność męża". Dzisiaj, przynajmniej w naszym kręgu kulturowym (czytam teraz o Indiach i jestem przerażona tym, jak się tam traktuje kobiety), idealizacja zdarza się już tylko raczej w okresie zakochania. Zaś dyskryminacja kobiet w dalszym ciągu utrzymuje się na poziomie zatrudnienia, szczególnie matek, i wysokości pensji. I o to walczą współczesne aktywistki.
W swoim eseju wyraziłaś radość z powodu różnorodności płci: "Byłoby niepowetowaną stratą, gdyby kobiety zaczęły pisać jak mężczyźni, żyć jak mężczyźni lub wyglądać jak mężczyźni, bo jeżeli z ogromem i różnorodnością świata dwie płcie nie mogą sobie poradzić, to co byśmy robili, gdyby została nam tylko jedna?". Myślę, Virginio, że takie ujednolicenie nam nie grozi. Nawet jeśli przemiany kulturowe skłaniają obie płcie do swobody modowej, zawodowej itd.
Spodobała mi się Twoja prośba skierowana do kobiet, odnośnie korzystania z życia: "chcę Was prosić, abyście pisały książki najrozmaitsze, nie cofając się przed żadnym tematem, od najbardziej banalnych po najambitniejsze. Starajcie się, skąd się tylko da, zdobyć pieniądze, które pozwolą Wam podróżować i próżnować, rozmyślać o przeszłości i przyszłości świata, czytać książki i snuć marzenia, wałęsać się i przystawać na rogach ulic - zapuszczając przez cały czas wędkę myśli w najgłębszy nurt życia". Za dwa dni wyjadę do Wiednia, żeby podziwiać zabytki i odpoczywać, dlatego doskonale rozumiem, o czym pisałaś.
I jeszcze Twoja główna teza - nie można być pisarką bez odpowiednich środków finansowych i własnego pokoju - z którą się jak najbardziej zgadzam. Dobrze by było móc z Tobą podyskutować.
Olka
Nie interesowałam się nigdy angielską literaturą ani nigdy nie ciągnęło mnie w tamte strony. "Własny pokój" przeczytałam dlatego, że zaproponowano go jako lekturę na dyskusyjny klub czytelniczy. Ostatecznie moje plany się zmieniły i nie wybrałam się na to spotkanie, ale mimo tego, cieszę się, że mogłam przeczytać Twój wykład na temat kobiet i ich związku z literaturą.
Mam kilka uwag, którymi chciałabym się z Tobą podzielić.
Przed niemal wiekiem przewidywałaś, że kobiety będą pracowały w różnych zawodach i że będzie to miało katastrofalne skutki: "Kto wie, czy pozbawione ochrony, poddane męskim zatrudnieniom, zamienione w żołnierzy i palaczy parowozów kobiety nie zaczną umierać jeszcze młodziej i szybciej niż mężczyźni, stając się zjawiskiem tak rzadkim i niezwykłym, że aż zasługującym na specjalną uwagę...". Muszę Cię uspokoić. Kobiety rzeczywiście wykonują różne zajęcia, ale ich średnia długość życia jest dłuższa niż mężczyzn. Bardzo często można spotkać wdowę w podeszłym wieku, np. moja babcia ma 86 lat i jest wdową od 28.
Następnie podjęłaś temat różnic pomiędzy sposobem pisania (i czytania) książek przez obydwie płcie: "Książka musi być w jakiś sposób dostosowana do cielesności, (...) książki kobiet powinny być krótsze i bardziej skoncentrowane, aby ich lektura nie wymagała długotrwałego skupienia. A to dlatego, że rozpraszających uwagę dystrakcji nigdy nam nie zabraknie. Ponadto (...) mózg kobiety działa nieco inaczej niż mózg mężczyzny". Z ostatnim zdaniem mogę się w pewnym stopniu zgodzić, jednak odmienność mózgu kobiecego i męskiego nie ma żadnego związku ze sposobem, w jaki tworzy się literaturę. Także długość i obszerność książek jest sprawą indywidualną. Sama wiesz, że istnieją krótkie arcydzieła i pozbawione większej artystycznej wartości sagi. Są także grube i bardzo dobre książki. Pisane zarówno przez mężczyzn, jak i przez kobiety. Kiedyś kobiety pisały tylko w ukryciu i robiąc jednocześnie inne rzeczy, dziś wygląda to trochę inaczej.
Zwróciłaś uwagę na idealizowanie kobiety w dawnych czasach, co nie miało przełożenia na traktowanie jej w prawdziwym życiu: "W literaturze wypowiada wiele najbardziej natchnionych strof i najgłębszych myśli, w rzeczywistym życiu rzadko potrafi czytać i pisać, i stanowi własność męża". Dzisiaj, przynajmniej w naszym kręgu kulturowym (czytam teraz o Indiach i jestem przerażona tym, jak się tam traktuje kobiety), idealizacja zdarza się już tylko raczej w okresie zakochania. Zaś dyskryminacja kobiet w dalszym ciągu utrzymuje się na poziomie zatrudnienia, szczególnie matek, i wysokości pensji. I o to walczą współczesne aktywistki.
W swoim eseju wyraziłaś radość z powodu różnorodności płci: "Byłoby niepowetowaną stratą, gdyby kobiety zaczęły pisać jak mężczyźni, żyć jak mężczyźni lub wyglądać jak mężczyźni, bo jeżeli z ogromem i różnorodnością świata dwie płcie nie mogą sobie poradzić, to co byśmy robili, gdyby została nam tylko jedna?". Myślę, Virginio, że takie ujednolicenie nam nie grozi. Nawet jeśli przemiany kulturowe skłaniają obie płcie do swobody modowej, zawodowej itd.
Spodobała mi się Twoja prośba skierowana do kobiet, odnośnie korzystania z życia: "chcę Was prosić, abyście pisały książki najrozmaitsze, nie cofając się przed żadnym tematem, od najbardziej banalnych po najambitniejsze. Starajcie się, skąd się tylko da, zdobyć pieniądze, które pozwolą Wam podróżować i próżnować, rozmyślać o przeszłości i przyszłości świata, czytać książki i snuć marzenia, wałęsać się i przystawać na rogach ulic - zapuszczając przez cały czas wędkę myśli w najgłębszy nurt życia". Za dwa dni wyjadę do Wiednia, żeby podziwiać zabytki i odpoczywać, dlatego doskonale rozumiem, o czym pisałaś.
I jeszcze Twoja główna teza - nie można być pisarką bez odpowiednich środków finansowych i własnego pokoju - z którą się jak najbardziej zgadzam. Dobrze by było móc z Tobą podyskutować.
Olka
7 sierpnia 2017
Wołyń
Dziś po seansie w kinie zaczepiła mnie kobieta, widać było, że Wołyń ją rozłożył. Czekałyśmy w kolejce do toalety, a ona ciągle mówiła. Było już wolne, więc zapytałam czy czeka, a ona, że tak, ale chciała mi dokończyć. Po wyjściu z toalety stanęła w drzwiach i kontynuowała. Postanowiłam jej nie przerywać, była zdeterminowana. Mówiła, że dziwi ją krytyka filmu, że jej nie rozumie. Odpowiedziałam, że rozliczanej ludności na pewno trudno jest skonfrontować się z prawdą. Zahaczyłam o Jedwabne, bo lubię wkładać kij w mrowisko. Pani zaczęła niebezpiecznie kluczyć wokół tematu, że nic nie dzieje się bez przyczyny i że Jedwabne to pojedynczy przypadek, a Wołyń to rzeź. Jednak na koniec zgodziłyśmy się co do tego, że nikogo nie można oceniać, bo same nie wiemy jak zachowałybyśmy się w czasie wojny. Popatrzyła na mnie i z niby to zadziwieniem, a niby poufałością rzekła: "Dwa pokolenia". Dodała, że umiem dobrze słuchać. I że już mnie puszcza. Drzwi do toalety wciąż czekały na mnie otwarte.
Potem szłam przez Stare Miasto i zastanawiałam się, czy widać po oczach, jak się czuję. Dawne, pacyfistyczne poglądy mocno we mnie odżyły. Wiele poglądów mi się zmieniło, wiele uważam za naiwne, ale nie te.
Potem szłam przez Stare Miasto i zastanawiałam się, czy widać po oczach, jak się czuję. Dawne, pacyfistyczne poglądy mocno we mnie odżyły. Wiele poglądów mi się zmieniło, wiele uważam za naiwne, ale nie te.
14 lipca 2017
Grupa A
Moje życie to ciągły coming out. Jak to jest, że łatwiej mi mówić o swoim związku starszym koleżankom z pracy niż własnej rodzinie, przed którą mieszają mi się już kłamstwa.
Z tej okazji zastanawiałam się ostatnio, co łączy osoby, które kochałam. Płeć nie, wiek nie, wzrost nie, waga nie, wykształcenie nie. Intelekt? Fantazja? Pasja? Może.
Od pięciu lat jestem w związku z J i chyba mogę powiedzieć, że jestem w dobrym momencie swojego życia. Po wielu upadkach, długich terapiach i łapaniu oddechu pomiędzy nimi, pojęłam mniej więcej, o co chodzi w byciu razem. Na co dzień zajmuję się tym, czym zawsze chciałam, czyli rozmawianiem z ludźmi. Tak jak można się było spodziewać, przyciągam tych po traumach.
Ostatnio robiłam badania krwi w projekcie Dostępny Dawca, żeby w razie czego można było szybciej określić, czy ja i potencjalny biorca mamy zgodne wyniki. Przy okazji poznałam swoją grupę krwi. Jest taka sama jak ojca. Tak jak przewidziała J.
Z tej okazji zastanawiałam się ostatnio, co łączy osoby, które kochałam. Płeć nie, wiek nie, wzrost nie, waga nie, wykształcenie nie. Intelekt? Fantazja? Pasja? Może.
Od pięciu lat jestem w związku z J i chyba mogę powiedzieć, że jestem w dobrym momencie swojego życia. Po wielu upadkach, długich terapiach i łapaniu oddechu pomiędzy nimi, pojęłam mniej więcej, o co chodzi w byciu razem. Na co dzień zajmuję się tym, czym zawsze chciałam, czyli rozmawianiem z ludźmi. Tak jak można się było spodziewać, przyciągam tych po traumach.
Ostatnio robiłam badania krwi w projekcie Dostępny Dawca, żeby w razie czego można było szybciej określić, czy ja i potencjalny biorca mamy zgodne wyniki. Przy okazji poznałam swoją grupę krwi. Jest taka sama jak ojca. Tak jak przewidziała J.
9 czerwca 2017
Pomysły
A może by tak poprowadzić grupę wsparcia dla rodzin i przyjaciół osób z borderline? Chyba nie ma takiej w Krakowie.
A gdyby tak wprowadzić Otwarty Dialog do kliniki onkologii i zacząć rozmawiać z pacjentami i z ich rodzinami w ten sposób? O Otwartym Dialogu słyszałam tylko w kontekście choroby psychicznej.
A gdyby tak mieć odwagę...
A gdyby tak wprowadzić Otwarty Dialog do kliniki onkologii i zacząć rozmawiać z pacjentami i z ich rodzinami w ten sposób? O Otwartym Dialogu słyszałam tylko w kontekście choroby psychicznej.
A gdyby tak mieć odwagę...
13 maja 2017
Żegnaj, Alinko
Alina była ze mną przez prawie 6 lat. Kupiłam ją, gdy działo się ze mną bardzo źle i byłam na zupełnie innym etapie życia. Mieszkała w dwóch mieszkaniach wynajmowanych w Lublinie, potem w wakacje u J. w Rzeszowie i w trzech miejscach w Krakowie, ostatnio już na swoim.
Mimo chorób, braku piór i raka trzymała się dzielnie. Może to głupie, ale wiele razy widziałam w niej siebie... Walczyła do końca. Długo zwlekałyśmy z tą decyzją, ale bardzo już cierpiała. Wczoraj została uśpiona.
Przy okazji dowiedziałyśmy się od weterynarki, że jest u nich bezdomna kanarzyca, szara i mająca problem z pierzeniem się. Nie zastanawiałyśmy się długo, jedziemy po nią we wtorek.
Mimo chorób, braku piór i raka trzymała się dzielnie. Może to głupie, ale wiele razy widziałam w niej siebie... Walczyła do końca. Długo zwlekałyśmy z tą decyzją, ale bardzo już cierpiała. Wczoraj została uśpiona.
Przy okazji dowiedziałyśmy się od weterynarki, że jest u nich bezdomna kanarzyca, szara i mająca problem z pierzeniem się. Nie zastanawiałyśmy się długo, jedziemy po nią we wtorek.
9 maja 2017
Cisza
"Miłość wymaga ciszy, bo niełatwo usłyszeć tajemnicę głębi drugiego człowieka".*
Zabolały mnie te słowa. Przywołały wspomnienie wspólnego milczenia na spacerze w Lublinie, w miejscu dawnego żydowskiego cmentarza. Na Krakowskim Przedmieściu powiedziałam jej, że dobrze mi się z nią milczy. Nie umiałam wytłumaczyć, dlaczego.
Może rzeczywiście za dużo teraz gadam. Ta cisza nadal jest pociągająca, tylko może ... dziwniejsza, kiedy znamy się tak dobrze, kiedy jesteśmy ciągle razem.
Zdanie pochodzi z książki o starości, która ma niewiele wspólnego ze zwykłym podręcznikiem psychologii rozwojowej. Bolesnej książki stawiającej starość tak blisko, tuż obok mnie. Jak gdyby pomarszczona ręka dotknęła młodej, pogłaskała: masz jeszcze tyle przed sobą, pamiętaj o mnie i zapomnij o mnie. Ciesz się jak głupia i myśl, dużo myśl, chociaż to bywa przykre. Będziesz stara, ale teraz jesteś taka młoda.
Energetyczna książka o starości, która zachęca do życia. Właśnie tak.
* Danielle Quinodoz "Starzenie się - przygoda życia, które trwa", s. 108.
Zabolały mnie te słowa. Przywołały wspomnienie wspólnego milczenia na spacerze w Lublinie, w miejscu dawnego żydowskiego cmentarza. Na Krakowskim Przedmieściu powiedziałam jej, że dobrze mi się z nią milczy. Nie umiałam wytłumaczyć, dlaczego.
Może rzeczywiście za dużo teraz gadam. Ta cisza nadal jest pociągająca, tylko może ... dziwniejsza, kiedy znamy się tak dobrze, kiedy jesteśmy ciągle razem.
Zdanie pochodzi z książki o starości, która ma niewiele wspólnego ze zwykłym podręcznikiem psychologii rozwojowej. Bolesnej książki stawiającej starość tak blisko, tuż obok mnie. Jak gdyby pomarszczona ręka dotknęła młodej, pogłaskała: masz jeszcze tyle przed sobą, pamiętaj o mnie i zapomnij o mnie. Ciesz się jak głupia i myśl, dużo myśl, chociaż to bywa przykre. Będziesz stara, ale teraz jesteś taka młoda.
Energetyczna książka o starości, która zachęca do życia. Właśnie tak.
* Danielle Quinodoz "Starzenie się - przygoda życia, które trwa", s. 108.
3 maja 2017
Spotkanie
To było spotkanie z gatunku niemożliwych. Mój ojciec, zdetronizowany tyran-samotnik i moja dziewczyna, która znała go głównie ze smutnych opowieści na temat dzieciństwa. To nie miało prawa się udać. A jednak.
Zabrałam już kiedyś J. do Dęblina, ale odbywało się to w atmosferze thrillera, ukrywałyśmy się u Michała przed moim ojcem, który nie wiedział o naszym związku. Matka straszyła mnie jeszcze wtedy, że ojciec, dowiedziawszy się prawdy, dostanie zawału i mnie wydziedziczy. A ja byłam coraz bardziej zła za to, że przed nim - człowiekiem, który mnie skrzywdził - nawet teraz muszę się chować i udawać kogoś innego.
Powiedziałam ojcu i nie było tak źle. Jednak spotkanie wydawało się niemożliwe. Zapraszałam go wielokrotnie, żeby zobaczył nasze mieszkanie, w kupnie którego pomagał, ale za każdym razem miał wymówkę. Dopiero ślub Agnieszki sprawił, że ich spotkanie znowu zaczęło być realne. Ojciec robił wszystko, żeby do niego nie doszło, wymyślił sobie remont, wynajął ekipę remontową akurat w okolicy ślubu, ale nie poddawałam się. Miałam przeczucie, że muszę to zrobić. Muszę połączyć te dwie historie, spotkać ze sobą te dwie ważne osoby, żeby przestać przerzucać na J. dawne uczucia.
To bardzo dziwne, gdy spotykają się osoby z dwóch światów, z dwóch czasów, z dwóch Ol. Z jednej Oli w dwóch tak różnych momentach. Tamto i to jest moje. To ciągle ja, ale już inna. Odetchnęłam z ulgą.
Zabrałam już kiedyś J. do Dęblina, ale odbywało się to w atmosferze thrillera, ukrywałyśmy się u Michała przed moim ojcem, który nie wiedział o naszym związku. Matka straszyła mnie jeszcze wtedy, że ojciec, dowiedziawszy się prawdy, dostanie zawału i mnie wydziedziczy. A ja byłam coraz bardziej zła za to, że przed nim - człowiekiem, który mnie skrzywdził - nawet teraz muszę się chować i udawać kogoś innego.
Powiedziałam ojcu i nie było tak źle. Jednak spotkanie wydawało się niemożliwe. Zapraszałam go wielokrotnie, żeby zobaczył nasze mieszkanie, w kupnie którego pomagał, ale za każdym razem miał wymówkę. Dopiero ślub Agnieszki sprawił, że ich spotkanie znowu zaczęło być realne. Ojciec robił wszystko, żeby do niego nie doszło, wymyślił sobie remont, wynajął ekipę remontową akurat w okolicy ślubu, ale nie poddawałam się. Miałam przeczucie, że muszę to zrobić. Muszę połączyć te dwie historie, spotkać ze sobą te dwie ważne osoby, żeby przestać przerzucać na J. dawne uczucia.
To bardzo dziwne, gdy spotykają się osoby z dwóch światów, z dwóch czasów, z dwóch Ol. Z jednej Oli w dwóch tak różnych momentach. Tamto i to jest moje. To ciągle ja, ale już inna. Odetchnęłam z ulgą.
10 kwietnia 2017
Nie ma pani raka
Zwykle ironiczny i obojętny, wypowiedział te słowa z satysfakcją, tłumacząc z łaciny wynik badania histopatologicznego. Dobrze kroi i jeszcze nie wykroił raka. Idealny chirurg.
Znałam tą lekkość, już ją kiedyś czułam.
Dużo się dzieje. Próbuję rozdzielić pracę między trzy placówki z myślą, że wkrótce będzie ich cztery. Zawsze jak coś się zmienia, nie mogę się skupić na czytaniu. Poznaję nowych ludzi. Nadal trzymam się teorii, że osoby, które dużo przeżyły, potrafią wyczuć się jak psy.
Znałam tą lekkość, już ją kiedyś czułam.
Dużo się dzieje. Próbuję rozdzielić pracę między trzy placówki z myślą, że wkrótce będzie ich cztery. Zawsze jak coś się zmienia, nie mogę się skupić na czytaniu. Poznaję nowych ludzi. Nadal trzymam się teorii, że osoby, które dużo przeżyły, potrafią wyczuć się jak psy.
25 lutego 2017
Babcia Ola
Mam pracę!
Od kilku dni zajmuje mnie psychologia starości, bo właśnie z takimi osobami będę pracować już niedługo. Konfrontuje mnie to ze swoją "starością", którą poniekąd zawsze czułam, ale co ciekawe, także z dzieciństwem.
W okresie starości, kiedy życie zatacza krąg, człowiek powraca do dziecięcej bezradności i zależności, powracają dawne rzewne wspomnienia, ale też koszmary. Być może ma to związek z funkcjonowaniem naszej pamięci - im człowiek starszy, tym bardziej zacierają się najnowsze wydarzenia, a wyraźniejsze stają się te wczesne. Najwcześniejsze. Jeśli nie zostały one omówione, w jakiś sposób przeżyte i uszanowane, zaczynają boleć. Tutaj sprawdza się teoria, że pierwsze lata życia człowieka są decydujące dla całego jego życia.
Nie powiem, taka wizja nie napawa mnie optymizmem. Na szczęście istnieją metody pomagania ludziom w każdym wieku.
Zresztą, czy to nie jest tak, że mamy w sobie i dziecko, i staruszka, i dorastającego buntownika i dojrzałą zapracowaną osobę z kredytem, która stara się cieszyć każdą chwilą? Pytanie tylko, czy te osoby się znają i jak bardzo się lubią albo nie.
Od kilku dni zajmuje mnie psychologia starości, bo właśnie z takimi osobami będę pracować już niedługo. Konfrontuje mnie to ze swoją "starością", którą poniekąd zawsze czułam, ale co ciekawe, także z dzieciństwem.
W okresie starości, kiedy życie zatacza krąg, człowiek powraca do dziecięcej bezradności i zależności, powracają dawne rzewne wspomnienia, ale też koszmary. Być może ma to związek z funkcjonowaniem naszej pamięci - im człowiek starszy, tym bardziej zacierają się najnowsze wydarzenia, a wyraźniejsze stają się te wczesne. Najwcześniejsze. Jeśli nie zostały one omówione, w jakiś sposób przeżyte i uszanowane, zaczynają boleć. Tutaj sprawdza się teoria, że pierwsze lata życia człowieka są decydujące dla całego jego życia.
Nie powiem, taka wizja nie napawa mnie optymizmem. Na szczęście istnieją metody pomagania ludziom w każdym wieku.
Zresztą, czy to nie jest tak, że mamy w sobie i dziecko, i staruszka, i dorastającego buntownika i dojrzałą zapracowaną osobę z kredytem, która stara się cieszyć każdą chwilą? Pytanie tylko, czy te osoby się znają i jak bardzo się lubią albo nie.
18 lutego 2017
Viktor E. Frankl "Człowiek w poszukiwaniu sensu"
Mam problem z tą książką, może dlatego, że miałam wobec niej bardzo duże oczekiwania. Wydawałoby się, że psychiatria i neurolog, który przeżył Auschwitz i inne obozy koncentracyjne, może najwięcej powiedzieć na temat tamtego koszmaru. Jednak, z całym szacunkiem do przeżyć Frankla, nie do końca mu uwierzyłam.
Pomimo, że Frankl określał szansę na przeżycie w obozie jako jeden do dwudziestu ośmiu, pomimo tego, że świetnie opisuje fazy przystosowania do obozowej rzeczywistości (albo nierzeczywistości) - szok, apatię, a później adaptację do życia po traumie, to jednak mówi wprost, że poddanie się i w konsekwencji śmierć, jest wyborem skazanego. Skazany może być świnią albo świętym, i od niego zależy kim będzie. On sam, dzięki niezwykłej sile ducha, wytrzymał te kilka lat strasznych doświadczeń i dlatego wie, że jest to możliwe.
Logoterapia, którą później stosował wobec pacjentów, polega na pomocy w znalezieniu sensu życia osobie, która cierpi. Sens można według niego odnaleźć w twórczej pracy, w relacji z innymi ludźmi albo też, jeśli cierpienie jest nieuniknione, to właśnie w nim. Dlatego odnalezienie/uświadomienie sobie sensu życia pomagało także przetrwać ludziom w obozach koncentracyjnych. Jeśli ktoś go nie dostrzegał, jego życie wewnętrzne stawało się prymitywne i skazywało go na zagładę.
Jednocześnie, jako psychoterapeuta egzystencjalny, Frankl mówi, by nie oceniać drugiego człowieka i jego wyborów.
Zastanawiam się, czy inne osoby, które przeżyły obóz (a posuwały się tam do różnych strasznych rzeczy), nie poczuły się ocenione wypowiedzią profesora. A co na to rodziny tych, którzy zginęli? Czy nie było tak, że oni po prostu byli słabsi, bardziej schorowani, mieli mniej szczęścia? Ile osób zginęło, mimo tego, że przed wojną widziały one w swoim życiu wielki sens, realizowały się, kochały i cierpiały z godnością?
Wobec tego, mam mieszane uczucia wobec tak przedstawionej psychoterapii egzystencjalnej. Ale z samą istotą tego nurtu - poszukiwaniem sensu w tym, co robimy każdego dnia - się zgadzam, więc chętnie dowiem się więcej...
Pomimo, że Frankl określał szansę na przeżycie w obozie jako jeden do dwudziestu ośmiu, pomimo tego, że świetnie opisuje fazy przystosowania do obozowej rzeczywistości (albo nierzeczywistości) - szok, apatię, a później adaptację do życia po traumie, to jednak mówi wprost, że poddanie się i w konsekwencji śmierć, jest wyborem skazanego. Skazany może być świnią albo świętym, i od niego zależy kim będzie. On sam, dzięki niezwykłej sile ducha, wytrzymał te kilka lat strasznych doświadczeń i dlatego wie, że jest to możliwe.
Logoterapia, którą później stosował wobec pacjentów, polega na pomocy w znalezieniu sensu życia osobie, która cierpi. Sens można według niego odnaleźć w twórczej pracy, w relacji z innymi ludźmi albo też, jeśli cierpienie jest nieuniknione, to właśnie w nim. Dlatego odnalezienie/uświadomienie sobie sensu życia pomagało także przetrwać ludziom w obozach koncentracyjnych. Jeśli ktoś go nie dostrzegał, jego życie wewnętrzne stawało się prymitywne i skazywało go na zagładę.
Jednocześnie, jako psychoterapeuta egzystencjalny, Frankl mówi, by nie oceniać drugiego człowieka i jego wyborów.
Zastanawiam się, czy inne osoby, które przeżyły obóz (a posuwały się tam do różnych strasznych rzeczy), nie poczuły się ocenione wypowiedzią profesora. A co na to rodziny tych, którzy zginęli? Czy nie było tak, że oni po prostu byli słabsi, bardziej schorowani, mieli mniej szczęścia? Ile osób zginęło, mimo tego, że przed wojną widziały one w swoim życiu wielki sens, realizowały się, kochały i cierpiały z godnością?
Wobec tego, mam mieszane uczucia wobec tak przedstawionej psychoterapii egzystencjalnej. Ale z samą istotą tego nurtu - poszukiwaniem sensu w tym, co robimy każdego dnia - się zgadzam, więc chętnie dowiem się więcej...
13 lutego 2017
Dom
Gdy mijam te miasta, to wiem już, że w końcu trzeba się będzie w jednym z nich zatrzymać na dłużej, może nawet osiedlić. Ważę je w głowie, porównuję i oceniam, i zawsze wydaje mi się, że każde z nich jest albo za daleko, albo za blisko.
Wygląda więc na to, że istnieje jednak jakiś stały punkt, wokół którego uprawiam swoje cyrkumbulacje. Od czego za daleko i do czego za blisko?
Olga Tokarczuk, Bieguni, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, str. 350-351
Gdziekolwiek pojechałyśmy, A. zawsze marzyła, że może właśnie tutaj, w tym miasteczku, na tej starówce, w którymś z tych domów, nad tą rzekę, za tą górą, że może kiedyś...
Może w każdym z tych miejsc zostawiała kawałek swojej duszy. Albo po drodze. Dusza chyba jest duża.
A. zatrzymała się gdzieś na dłużej. Ja też. Aż dziwne, że stało się to tak szybko.
Wygląda więc na to, że istnieje jednak jakiś stały punkt, wokół którego uprawiam swoje cyrkumbulacje. Od czego za daleko i do czego za blisko?
Olga Tokarczuk, Bieguni, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, str. 350-351
Gdziekolwiek pojechałyśmy, A. zawsze marzyła, że może właśnie tutaj, w tym miasteczku, na tej starówce, w którymś z tych domów, nad tą rzekę, za tą górą, że może kiedyś...
Może w każdym z tych miejsc zostawiała kawałek swojej duszy. Albo po drodze. Dusza chyba jest duża.
A. zatrzymała się gdzieś na dłużej. Ja też. Aż dziwne, że stało się to tak szybko.
29 stycznia 2017
Tokarczuk
Byłyśmy wtedy z Justyną w Oświęcimiu. Pojechałyśmy zwiedzić Śląsk, grób Wojaczka w Mikołowie i Magika w Katowicach. Właśnie jechałyśmy autobusem z Auschwitz do Birkenau, kiedy zadzwoniła koleżanka ze studiów powiedzieć, że mimo poprawionych matur nie przeniosą nas na studia dzienne. Dziekan od tego roku nie wyraża zgody. Chodzi o pieniądze.
Rok wcześniej znajomym się udało.
Książka "Prawiek i inne czasy", dzięki której poprawiłam rozszerzoną maturę o dwadzieścia procent, stała się pechowa. Kupiłam ją po maturze, bo zaciekawił mnie fragment, jaki tam opracowywałam. Przedtem nie czytałam żadnej powieści Tokarczuk.
Minęło kilka lat i znowu jej książka towarzyszy mi w niełatwym czasie. Czytam "Biegunów" i straciłam pracę. Bez powodu, taki jest kaprys zarządu. W poczuciu absurdu i niesprawiedliwości szukam nowej. I mam chrapkę na "Księgi Jakubowe". Trudno, niech się dzieje, co chce.
Rok wcześniej znajomym się udało.
Książka "Prawiek i inne czasy", dzięki której poprawiłam rozszerzoną maturę o dwadzieścia procent, stała się pechowa. Kupiłam ją po maturze, bo zaciekawił mnie fragment, jaki tam opracowywałam. Przedtem nie czytałam żadnej powieści Tokarczuk.
Minęło kilka lat i znowu jej książka towarzyszy mi w niełatwym czasie. Czytam "Biegunów" i straciłam pracę. Bez powodu, taki jest kaprys zarządu. W poczuciu absurdu i niesprawiedliwości szukam nowej. I mam chrapkę na "Księgi Jakubowe". Trudno, niech się dzieje, co chce.
8 stycznia 2017
Na nowo
Próbuję się odnaleźć.
18 grudnia zmarła mama J.
Obie z J chorujemy już kilka tygodni, przechorowałam święta i Nowy Rok. Wczoraj przestraszyłam się wysokiej gorączki, po dwóch antybiotykach nie powinno jej już być. Jutro, mimo wszystko, planuję jechać do pracy. A potem lekarz i zobaczymy, co dalej.
18 grudnia zmarła mama J.
Obie z J chorujemy już kilka tygodni, przechorowałam święta i Nowy Rok. Wczoraj przestraszyłam się wysokiej gorączki, po dwóch antybiotykach nie powinno jej już być. Jutro, mimo wszystko, planuję jechać do pracy. A potem lekarz i zobaczymy, co dalej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)