7 września 2010

Tadeusz Różewicz „Matka odchodzi”

W książce Matka odchodzi znalazłam fragment na czasie:

Naprawdę to ludzie tych szkół nie chcieli. Nie było żadnej oświaty, więc nawet jak było kilku gospodarzy, co pragnęli żeby dzieci chodziły do szkoły i starali się u władz, żeby szkoła we wsi była, to 90 procent mówiła, że jego dziad, pradziad nie znał się na piśmie i też żył. Nieraz ojciec mówił: szkoła bardzo waszym dzieciom potrzebna. Odpowiadali dowcipnie: panie, kto się zna na piśmie, ten się do piekła ciśnie.


Tak o swojej wsi dzieciństwa, Szynkielewie opowiadała Stefania Różewicz, matka poety, urodzona w 1896 roku.

Początek XX wieku był jak wynikało z jej wspomnień, czasem brudu, smrodu, ubóstwa i ciemnoty. Analfabetyzm to jeszcze nic. Najbardziej przeraziło mnie odbieranie porodów brudnymi rękami przez kobiety przychodzące prosto z pola, które do tego wolały ratować dziecko, „bo jakby tak dziecko umarło bez chrztu, to idzie na wieczne potępienie, a matka jest już ochrzczona”. Kobiety umierały od zakażeń i krwotoków. Jadło się byle co, wierzyło w zabobony, coś takiego jak higiena nie istniało.

W takich ciężkich warunkach przyszło wychowywać się pani Stefanii. Śmierć też miała nielekką, bo chorowała na raka żołądka (zmarła w 1957 roku). Po latach jej syn postanowił napisać o tym, jak bardzo ją szanował i jaka była dla niego ważna. Jego opis opieki nad chorą matką nie był może jakiś wyjątkowy (myślę, że każdy mógłby opowiedzieć o śmierci swojej matki w przejmujący sposób), ale bardzo czuły. Większość wierszy w tomiku mnie nie poruszyła, może dlatego, że wiele z nich pochodzi z dawnych lat, a ja przyzwyczaiłam się do „późniejszego” stylu różewiczowskiej poezji. Jednak bardzo lubię wiersz:

Cierń

nie wierzę
nie wierzę od przebudzenia
do zaśnięcia

nie wierzę od brzegu do brzegu
mojego życia
nie wierzę tak otwarcie
głęboko
jak głęboko wierzyła
moja matka

nie wierzę
jedząc chleb
pijąc wodę
kochając ciało

nie wierzę
w jego świątyniach
kapłanach znakach

nie wierzę na ulicy miasta
w polu w deszczu
powietrzu
złocie zwiastowania

czytam jego przypowieści
proste jak kłos pszenicy
i myślę o bogu
który się nie śmiał

myślę o małym
bogu krwawiącym
w białych
chustach dzieciństwa

o cierniu który rozdziera
nasze oczy usta
teraz
i w godzinie śmierci

Matkę traktował poeta jak bezbronne, chore dziecko:

jej twarz jest jak wielka mętna łza
żółte ręce składa jak przestraszona
dziewczynka
a wargi ma granatowe (...)

ach chciałbym ją nosić na sercu
i karmić słodyczą.

(z wiersza Ale kto zobaczy...)

W tomiku znajdują się też wspomnienia braci Tadeusza - Janusza (zginął w czasie wojny) i Stanisława oraz rodzinne fotografie.

2 komentarze:

  1. z jakie tomiku pochodzi wiersz Tadeusza Różewicza " ale kto zobaczy... "?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy był w innym tomiku niż "Matka odchodzi".

    OdpowiedzUsuń