Kiedy nie mam nic innego do roboty, czytam. Najpierw powoli, potem przyspieszam, czytam coraz bardziej zachłannie, jakby książka miała mi wyfrunąć z rąk (no chyba że rozpraszają mnie różne rzeczy, wtedy jest BARDZO wolno). Tak było (i jest) w te wakacje. Do tej pory mam w głowie przygody Liesel Meminger i srebrne, dobre oczy jej Papy. Złodziejka książek Markusa Zusaka była zdecydowanie „moją” książką, chociaż … zaczynała się dziwnie.
A kiedyś? O, jak mnie wymęczyły niektóre książki. Jak mordowałam Krzyżaków. Do dziś pamiętam, że Jagienka pupą rozłupywała orzechy, a Jurand ze Spychowa miał jedno oko, ale reszty to już nie bardzo. Ile włożyłam wysiłku, żeby znieść trzynastozgłoskowca naszego Wieszcza! Jak zmuszałam się do przejścia przez pustynię i puszczę! A zaczęło się niewinnie, od krótkiej Na jagody Konopnickiej, którą znienawidziłam w pierwszej klasie.
Takie przeżywałam męczarnie, a i tak większości lektur nie przeczytałam. Może do nich wrócę, ale jeszcze nie teraz. Jeszcze nie teraz. Pod przymusem nie da się lubić. Może dlatego teraz czytam chętniej. Zakładki, muszę przyznać, mam mało szlachetne. Kiedy czytam u babci w kuchni, są z papieru toaletowego. Tak się jakoś przyzwyczaiłam, że kiedy kończę pierwszy fragment, urywam kawałek i już jest zakładka :D. W domu używam kolorowych karteczek.
Szukałam fragmentu Złodziejki książek, który mogłabym tutaj przepisać. Ale nie znalazłam. Tak bardzo podoba mi się całość.
Wkleję za to dwa wiersze Kofty, które ostatnio poznałam.
Jonasz Kofta
JUŻ TYLKO SIĘ ZNAMY
To może przypadek,
Że znów się widzimy
Patrzymy na siebie
W spokojnej udręce
Wspomnienia spłowiały
Przez lata i zimy
Już tylko się znamy
Nic więcej
Uśmiechasz się dziwnie
Inaczej niż wtedy
Gdy było do siebie
Nam bliżej niż blisko
To było niedawno
A mówi się kiedyś
Już tylko się znamy
To wszystko
Dzielimy złą ciszę
Obcymi słowami
Ty serce masz chłodne
I chłodne masz ręce
Za chwilę pójdziemy
Innymi drogami
Bo tylko się znamy,
Nic więcej
OSTINATIO DETERMINARE I
Wiatr
Jaki wiatr
W kurtynę nocy dmie
Na pustej scenie
Ciemne przestrzenie
Zaraz pochłoną mnie
Dal
Jaką dal
Skrywa szkarłatny zmierzch
By ją odnaleźć
Muszę oszaleć
Pobiegnę tam gdzie kres
Nagły zachód słońca
Słońca wschód
Odmierzę tańczącą
Parą nóg
Po to tańczę, tańczę
Poprzez mrok
By ukoić istnienia głód
Wiatr
Jaki wiatr
Niesie świetlisty pył
Słońca, księżyce
Domy, ulice
Pędzą kontury brył
Dal
Jaką dal
Kryje kulisa mgły
Na wielkiej scenie
Jedno istnienie
I dekoracji zgrzyt
Uwięziona w czasie
Wyrwę się
Przez kolczasty zasiek
Będę biec
Zgubię, zgubię pogoń
Zmylę ślad
I nie znajdzie mnie
Moja śmierć
Prostota i piękno. Za to właśnie polubiłam Koftę.
A tam z prawej masz zaznaczone, że czytasz Myśliwskiego. Cholera, Mistrz! Moim zdaniem najlepszy polski prozaik ever!
OdpowiedzUsuńCzytam, czytam :-) A Ty co lubisz Myśliwskiego?
OdpowiedzUsuńMój ulubiony. "Kamień na kamieniu" to jedna z najlepszych polskich powieści w ogóle.
OdpowiedzUsuńA co powiesz o Widnokręgu? Znasz?
OdpowiedzUsuńOn pisze tak samo od lat. "Traktatu" nie znam.
OdpowiedzUsuńMyślę, że po Traktacie przeczytam jeszcze jakąś jego książkę :-)
OdpowiedzUsuńPolecam poczekać z pół roku.
OdpowiedzUsuńPo Traktacie w ogóle, nie od razu ;-) Tak samo mam z Tokarczuk, wiem, że kiedyś do niej wrócę.
OdpowiedzUsuń