10 września 2010

Pan kotek był chory i leżał w łóżeczku…


No i ja czasami też choruję, niekoniecznie z łakomstwa. I nawet zdarza się, że nie jest to hipochondria!

Wczoraj przeprowadziłam taką oto rozmową z panią doktor:
Pani Doktor: Jest pani uczulona na nikiel.
Milczenie.
Ja: I to wszystko? A w czym jest ten nikiel?
PD: Proszę sobie poczytać.
Ja: Ale gdzie mam sobie poczytać?
PD: W Internecie. Umie pani?
Ja: Hmm to znaczy miałam dostać tutaj jakąś informację.
PD: A, to pani nie dostała? To przepraszam, proszę sobie wziąć od pielęgniarki.

Ta pani wprawdzie mnie nie leczyła (mojego lekarza akurat nie było), ale i tak sytuacja była absurdalna.

Chociaż zdarzały się jeszcze lepsze numery. Takie jak na przykład zapisywanie przez ginekologa na prywatne wizyty pacjentek o tej samej godzinie. Nie dość, że trzeba płacić, to jeszcze czekać 2 godziny, bo panuje straszny bałagan. Ten sam lekarz przez większą część mojej wizyty prowadził prywatną rozmowę telefoniczną.

Inna przychodnia. Żeby się dostać bez czekania kilka tygodni czy miesięcy, należy przyjechać do przychodni około godziny 6, 7, zapisać się (dostaje się załóżmy 5 pierwszych osób z kolejki, nieważne, że niektórzy przejechali 100km albo są z dzieckiem). Potem poczekać kilka godzin na to, aż zaczną przyjmować lekarze. Miałam taką sytuację, że moja lekarka zlecała mi różne rzeczy i kazała przychodzić znowu. Na ostatnie wejście do niej tego dnia czekałam do 16, w przychodni już sprzątali i pytali mnie, czy nocuję :-) Ta sama pani doktor (swoją drogą dobra specjalistka) podczas wizyt, wypełnia karty wcześniejszych pacjentów, bo nie miała czasu, dzwoni, wychodzi, wyjeżdża (sic!) w sprawach prywatnych wymykając się drugim wyjściem i co najzabawniejsze – przyjmuje kilku pacjentów naraz (tak, tak, z rozbieraniem też, gabinet duży :-)).

W mojej własnej przychodni w ogóle nie chcą zlecać np. podstawowych badań krwi, bo po co, to kosztuje. Kiedy leczyłam się u mojej pani pediatry, wiele razy słyszałam, że jestem zdrowa, kiedy nie mogłam mówić ani spać, bo o ile cały dzień kaszlu można jakoś znieść, to noc już niekoniecznie. Moja koleżanka z lat szkolnych starała się pewnego razu przekonać ją, że bardzo źle się czuje. I w końcu uwierzyła. Po tym, jak koleżanka zwymiotowała jej w gabinecie :-). Ale muszę powiedzieć, że z sentymentem wspominam tamte wizyty i słowa: „Oj, Ola, Ola, jesteś zdrowa” albo „Gardło różowiutkie”.

Z opowieści mamy wiem, że kiedy byłam małą dziewczynką, jeden lekarz stwierdził, że mam zapalenie płuc, a drugi, że nic mi nie jest.

I jeszcze sytuacja sprzed paru dni. Jestem u babci, boli mnie gardło jak przełykam, więc poszłam do lekarza. Pan spytał, co mi jest, powiedziałam, że gardło mnie boli, kazał pokazać. Pokazałam (trwało to ułamek sekundy). Potem pisał, pisał, pisał, a na końcu powiedział: Proszę, tu jest wszystko napisane. I wręczył mi receptę. :D

Nie mam zbyt dużego zaufania do lekarzy, chociaż muszę często ich odwiedzać. Stosuję się oczywiście do ich zaleceń, ale wiem, że każdy ma inną teorię na temat jakiejś choroby, inny pomysł na leczenie i te pomysły przeważnie się wykluczają. Do tego często załatwiają swoje sprawy w pracy, nawet wtedy, kiedy płaci się za wizytę ciężkie pieniądze. Wiem, to tylko ludzie, też się mylą, też mają swoje problemy. Ale kiedy czytam w Charakterach opis choroby, który pasuje do dolegliwości znanej mi osoby i kiedy wiem, że przez lata nie była zdiagnozowana, ręce mi opadają.

Dlatego na koniec mam bardzo mądrą sentencję: żeby chorować, trzeba mieć dużo zdrowia, czasu i pieniędzy.

4 komentarze:

  1. Spróbuj sama popracować kilkadziesiąt godzin w tygodniu tylko po to, żeby dostać marne półtora tysiąca na rękę, to zobaczymy jakim lekarzem będziesz :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Drogi Anonimowy, lekarze, u których się leczę na pewno nie zarabiają półtora tysiąca :-) Przykładowo: wspomniany przeze mnie ginekolog przyjmuje przez jeden dzień w tygodniu w tej przychodni, w której byłam ok. 15 pacjentek. Wizyta kosztuje 80 zł. Jeśli z cytologią 100. To jest co najmniej 1200 zł.

    OdpowiedzUsuń
  3. a to jego przychodnia? nie jesteś chyba aż tak naiwna, żeby myśleć, że cała ta suma idzie do kieszeni lekarza? hm? :-)
    Samo opłacenie składek lekarskich zabiera większość takich sum.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ogólnie w życiu jestem dosyć naiwna. Wiem, paskudna cecha, ale z drugiej strony blisko jej do marzeń. A czym byłby człowiek bez marzeń? :D Jeśli chodzi o pana doktora – nie jest właścicielem przychodni z tego, co wiem. Ok, cała suma nie idzie do jego kieszeni, ale obliczyłam przecież jego zarobki w ciągu JEDNEGO DNIA. Lekarze z tytułami naukowymi w klinice też na pewno zarabiają więcej niż napisałeś.

    Tutaj opisałam przypadki, które przydarzyły mi się ostatnio, no i panią pediatrę, którą nie bez sentymentu wspominam :D Ale oczywiście są też lekarze, do których chodzę państwowo i są ok. Myślę, że nie jest to tylko kwestia pieniędzy. Raczej powołania. Czy tego, kto jaki jest, po prostu. Do Spokojnej Pani chodzę również państwowo i ona mi nigdy nie zrobiła żadnego numeru. Jest spokojna zawsze, bo tego wymaga jej praca. Tak samo lekarz, nieważne ile zarabia, nie powinien przyjmować kilku pacjentów naraz, rozmawiać 10 min przez telefon, kiedy siedzę naprzeciwko niego itd. Tego wymaga szacunek do pacjenta.

    Może masz coś wspólnego z medycyną, Anonimowy :-) Wierzę, że jesteś na tyle inteligentny, żeby wiedzieć, że człowiek uogólnia czasem, bo patrzy na swoje życie i to z niego wyciąga wnioski. Uogólnienie przeważnie nie jest sprawiedliwe. Ja akurat trafiałam na takich lekarzy i postanowiłam opisać ich specyficzne zachowania. Nie ufam im też, bo często nie potrafili mi pomóc.

    Pozdrawiam Cię :-)

    OdpowiedzUsuń