
Pilch dobrze opisał trudności związane z wyrwaniem się z nałogu. Jego bohater pije przecież ze stu powodów, boi się nie pić, bo wtedy życie będzie dla niego nie do zniesienia. J. boi się życia, ale dzięki swojej magnetycznej osobowości, zawsze znajdzie kobietę, która się nim zaopiekuje. Przynajmniej dopóki nie otworzy oczu.
W książce najbardziej podobał mi się opis sporządzania trunku złożonego z denaturatu i kawy przez Don Juana Ziobro i rozmowa Jurusia z diabłem.
I jak to jest, że Pilch swoim ględzeniem przekonuje mnie najpierw, że fajnie jest pić, że piją ludzie wybrani („Był to dobry człowiek, choć w ogóle nie pił”, „Generalnie problem polega na tym: jak pogodzić głębię pijanej duszy z płycizną pijanego ciała?”), a potem przekonuje mnie, że już nie pić będzie? Mówi, że kłamie, a jednak czytelnik łapie się w sidła jego manipulacji. Wybaczę mu nawet drwiny z tak potrzebnego przecież zawodu terapeuty uzależnień, nie gniewam się, że kobiety nazywa terapeucicami:
„(…)terapeucice pragną doprowadzić rzeczywistość do trzeźwości, ja pragnę doprowadzić rzeczywistość do literatury, w pewnym miejscu – nie ma siły – nasze drogi się rozchodzą”;
a głównego terapeutę Quasi Mojżeszem alias Ja Alkohol. Kpina, autoironia to jest co, co kocham u Pilcha. Po Moim pierwszym samobójstwie to druga jego książka, jaką przeczytałam. Polecam, ale przyznaję – trzeba przyzwyczaić się do jego „deliryczno-barokowego stylu” (pojęcie zaczerpnięte z uzasadnienia jury Nike 2000).
Uzależnienia nie powstają z głupoty. Nie są nawet ich wynikiem. To może się zdarzyć każdemu. Głupota nijak się ma to tych mechanizmów.
OdpowiedzUsuń