Wczoraj minęło 10 lat od śmierci Zdzisława Beksińskiego. Dlatego zależało mi, żeby poprzedniej nocy skończyć czytać reportaż Grzebałkowskiej (zaspałam przez to trochę na sobotnie zajęcia).
Ekstrawagancki ojciec i jeszcze bardziej ekstrawagancki (zaburzony?) syn szukali porozumienia przez całe swoje życie. Nie lubię mówić, że ktoś był skazany na samobójstwo, ale od kiedy lepiej poznałam historię Tomasza, nie mogę opędzić się od takiej myśli. Podobnie było z Wojaczkiem. Czuła, uległa matka i ojciec emocjonalnie oddalony od syna. Myślę, że Tomasz miał poważne zaburzenia osobowości, od dzieciństwa zachowywał się nietypowo.
Poza tym utkwiły mi w głowie jego słowa o pewnej kobiecie (jednej z wielu, w których był zakochany): „Wydaje mi się, że niechcący udowodniliśmy sobie, że byliśmy parą kochanków dobranych lepiej niż Romeo i Julia, ale nie stworzonych do dzielenia wspólnego domu, bo wtedy zaczęłyby się schody” (s. 365). Kiedy je przeczytałam, pomyślałam sobie: ma rację. Wspólne życie polega na czymś więcej niż romantycznych randkach i zachwytach nad sobą. Tylko że te „schody” też mogą zaprowadzić ludzi w różne miejsca, niekoniecznie w nudę, rutynę i same problemy. Dla niego nawet samo wejście na schody było chyba zbyt trudne.
Jego ojciec jawi mi się za to jako ciepły człowiek, mimo tego, że nie potrafił zbudować z nim czułej relacji i jak głosi okładka, nigdy go nie przytulił. Miał swoje dziwactwa, ale kochał żonę i syna. Zaciekawiło mnie bardzo jego podejście do własnej twórczości. Często kpił sobie z górnolotnych interpretacji swoich obrazów, twierdził, że nie mają one żadnego związku z traumą wojny czy wizją obozów koncentracyjnych. Rozmawiałam o tym z Jowitą. Zapytałam ją jak to jest, że artysta mówi jedno, a krytycy drugie.
Prawda leży prawdopodobnie gdzieś pośrodku. Artysta niczego nie maluje przypadkowo, żyje w danym okresie, w danej rzeczywistości, poszczególne nurty w sztuce nie są oderwane od siebie i całkowicie oryginalne. Z drugiej strony nigdy nie można lekceważyć słów twórcy.
Beksiński odcinał się od tematyki śmierci, strachu, wojny. Ale przecież przeżył wojnę, wiele jego zachowań było podszytych lękiem. Te fantastyczne i przerażające wizje miały swój początek w jego głowie, w jego uczuciach.
Dzięki tej książce mogłam trochę lepiej go poznać. Z moją skłonnością do idealizacji, wcześniej widziałam go jako niedostępnego dziwaka w pieczarze, który żyje tylko twórczością. A on przecież zdobył wykształcenie techniczne, zmagał się z biedą, malowaniem zarabiał na życie. To nie umniejszyło jego ważności. Dalej jest dla mnie niesamowicie interesującym człowiekiem.
Bardzo chciałabym zobaczyć jego obrazy. Miałam okazję dwa lata temu w maju, kiedy byłam na objeździe z etnologii i w Sanoku popsuł się nam autobus. Ale muzeum akurat wtedy było zamknięte. W Krakowie ma podobno powstać stała wystawa jego obrazów. Już czekam.
Pokrewnej duszy...https://www.youtube.com/watch?v=c71jUDf3A78
OdpowiedzUsuńkiwi