4 października 2010

O wycieczce na Śląsk

W Auschwitz słuchałam uważnie pana przewodnika (wysoki blondyn, niebieskie oczy, spokojny głos) i zastanawiałam się nad naturą człowieka. Nad tym, że w szczególnych okolicznościach może stać się najgorszym katem. W gruncie rzeczy powinnam więc być wdzięczna losowi, że nie zostałam esesmanką, nie pracowałam w obozie koncentracyjnym, że nie nawkładano mi do głowy od najmłodszych lat jakichś rasistowskich bzdur. Powinnam być i jestem.

W księgarni obok obozu kupiłam sobie dwie książki. Pierwsza to Byłem asystentem doktora Mengele Miklosza Nyiszli (miałam w planach), a druga to Nadzieja umiera ostatnia Haliny Birenbaum (namówiła mnie pani w księgarni, a ja bardzo lubię historie dzielnych kobiet). Zwiedzałam ten obóz po raz drugi (w Lublinie mieszkałam zresztą na Majdanku, niedaleko obozu), interesują mnie też obozowe historie, może więc zadziałało u mnie jakieś odwrażliwienie, jakieś uspokojenie serca. Wprawdzie emocje były, ale nie tak silne jak kilka lat temu. Cały czas mam w głowie eksperyment Zimbardo i drugi Miligrama, wiem, że człowiek jest zdolny do wszelkich okrucieństw. Kiedyś nawet kłóciłam się z kimś, przyznaję dziś, że niesłusznie, że człowiek jest z natury zły, bo bardzo łatwo otumanić go, wyzbyć z uczuć i obudzić w nim zwierzę. Teraz sądzę, że jest to sprawa okoliczności, co oczywiście nie usprawiedliwia Niemców zakładających obozy.

W Mikołowie ja i Justyna chciałyśmy zobaczyć pokój Rafała Wojaczka, naszego guru. Dzisiaj jest tam Instytut Mikołowski – miejsce spotkań różnych poetów i wydawnictwo. Rozmawiałyśmy z Krzysztofem Siwczykiem, który chociaż odrobinę ekstrawagancki w zachowaniu, okazał się być normalnym człowiekiem, nie jakimś nadętym poetą. O jego rolę w filmie Wojaczek nie pytałam, dla niego - jak przyznał publicznie - jest to zamknięta sprawa, a ja w sumie nie wiedziałabym, o co pytać. Trochę pogadaliśmy o poezji, Siwczyk opowiedział nam o wyjątkowym egzemplarzu Sezonu (pierwszy tomik Wojaczka), który został podarowany Stachurze, przejechał z nim kawał świata (Stachura miał go w Chile), a potem znaleziono go na miejscu śmierci Steda i teraz znajduje się w instytucie. Justyna zrobiła zdjęcia Innej Bajce, w której Rafał coś własnoręcznie podopisywał, jakieś poprawki, dedykację, wiersz. Mogłyśmy też dotknąć jego maszyny do pisania. Dotykałam jej delikatnie, tylko przez chwilkę, tylko kilka klawiszy, a i tak hormony szczęścia rozlały się po moim organizmie błogim ciepłem. Na regale stały też książki, które czytał Wojaczek, tzn. niewielka ich część. Resztę zabrała córka poety, Dagmara. W pokoju stało biurko, przy którym jeszcze przez wiele lat po śmierci Rafała pracował jego ojciec. Dzisiaj żyje jeszcze najstarszy brat Rafała, Piotr (mieszka we Wrocławiu, Rafał nie miał z nim najlepszego kontaktu) i córka. Pani Dagmara, jak się dowiedziałyśmy, odwiedza czasem Instytut Mikołowski.
Pracownicy instytutu byli nieco zdziwieni, że dziewczyny z lubelskiego przyjechały na Śląsk zobaczyć pokój poety. Ale było im miło nas gościć. Człowiek w okularach - potem sprawdziłam w Internecie, że to Maciej Melecki – podarował nam sporo poezji, Wirpszy i innych.

Byłyśmy też na cmentarzu w dzielnicy Katowice-Bogucice, żeby odwiedzić grób Magika, którego lubi Justyna. Wprawdzie po ciemku, bo się nie wyrobiłyśmy i bez znicza, bo już nie chciało nam się w deszczu szukać sklepu, ale siostra odsłuchała rytualnie jakąś jego piosenkę stojąc przy grobie i była usatysfakcjonowana. Dyskutowałyśmy nad jego samobójstwem, nad tym, że sam wpędził się w chorobę psychiczną (nie chciał iść do wojska, udawał wariata, a potem naprawdę zachorował). Gdyby otrzymał pomoc, mógłby żyć. A tak skoczył z okna w wieku 22 lat, osierocił synka… Jego grób jest zadbany, na pewno odwiedza go sporo osób.

Deszcz i zimno trochę popsuły nam wycieczkę. Na dworcu w Katowicach były nieczynne skrzynki na bagaż, a że ciężki, byłyśmy uziemione tam aż do odjazdu pociągu powrotnego, czyli kilka godzin. W Oświęcimiu dowiedziałam się też o nieszczęsnej decyzji Ważnych Ludzi na temat moich studiów. Aura nie sprzyjała, więc zdarzały się nam kłótnie, jak to zwykle bywa, o błahostki. Następnym razem musimy wcześniej rezerwować miejsce do spania, bo w lecie, nawet jak pada deszcz, jest cieplej, a my nienawidzimy zimna. W każdym razie wycieczki nie żałuję. :-)

Na zdjęciu Mikołów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz