9 września 2011

Haruki Murakami „Norwegian Wood”

Beznamiętny, depresyjny ton Murakamiego. Już myślałam, że pozostawi mnie z obrazem niezliczonej ilości samobójstw, że mnie na koniec pognębi. Ale pozwolił mi odetchnąć. To bardzo smutna książka, ale smutna w taki sposób, że można to znieść, że chce się to znosić i czytać dalej. Autor opisuje w znośny sposób depresję? Czy może stworzył stoickiego bohatera i stąd taki efekt?

Samotność, która dla Watanabego była zwyczajna, w pewnym sensie oswojona, dla mnie jest kompletną abstrakcją, może dlatego jego osobowość wydawała mi się interesująca. Po przeczytaniu tej książki upewniłam się w tym, że nie umiem być sama. Jasne, że czasem miło jest pobyć samej, pomyśleć, poczytać, ale na dłuższą metę samotne spędzanie dni jest dla mnie przerażające. Podziwiam takie osoby jak bohater, bo on nawet nudzić potrafił się spokojnie. A mnie zaraz szlag trafia, kiedy się nudzę.

Autor średnio wierzy w moc psychiatrii, to przygnębiające. Wolę koncentrować się na tym, że choremu psychicznie można pomóc. Książka boleśnie przypomina, że nie zawsze. Ma facet rację, ale ten nadmiar samobójstw, dla mnie jako Polki, jest dosyć niezrozumiały. No ale w Japonii wysoki wskaźnik, niech mu będzie. Poza tym realizmem do bólu, czasem zdarzały się fragmenty pełne emocjonalności, może nawet ekstatyczności, jeśli mogę to tak nazwać. I odrobina perwersji także była na miejscu (np. scena erotyczna nauczycielki gry na pianinie i jej 13-letniej uczennicy, warto dodać, że stroną aktywną była uczennica). Dialogi dziwne, ale nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie.

Ta książka mnie uspokajała. Jestem zmarzluchem, ale czasem wychodziłam na ganek i tam ją czytałam. Szumiały drzewa, a ja czytałam o tym, że Watanabe się nudzi i co dokładnie robi. Wtedy uspakajała mnie jeszcze bardziej. A, i okładka bardzo ładna :-).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz