21 lipca 2011

Wakacje w Lubartowie

Hoduję w sobie irracjonalną wiarę, że dobro wraca do człowieka. Dzisiaj wybiegłam za młodą kobietą i małą dziewczynką, które zostawiły w autobusie jakieś różowe wstążeczki. Pomyślałam, że gdybym była tą małą dziewczynką, byłoby mi bardzo przykro, a może nawet bym się popłakała. Powiedziałam kierowcy, żeby poczekał i wybiegłam.
Siedząc już z powrotem w autobusie przypomniałam sobie o tym, jak w drodze do Lublina wypadł mi z torebki telefon. Poprosiłam dziewczynę siedzącą obok, żeby do mnie zadzwoniła. Dzwonek był cichy, więc na nim nie polegałam, ale wibracji też nie czułam. Prawie u celu podróży zaczepił mnie jakiś chłopak z tyłu i zapytał, czy to mój.
Analogiczne sytuacje. Piękne złudzenie.

Teraz mi smutno, bo zdechła Fila, nieoswojona i zawsze czysta kicia o dużych oczach. Prawdopodobnie pogryzł ją jakiś obcy pies. Tak strasznie miauczała, więc to chyba lepiej.

Siedzę w kuchni, w Lubartowie. Jestem wypełniona myślami, tak jak ogórkami wypełnione są słoiki stojące na zimnym piecu. Tylko że moje myśli upchane są ciaśniej.

1 komentarz: