27 grudnia 2009

Kobiety zawiedzione

Janda się zawiodła na swoim facecie, a ja na pasterce. Ale po kolei.

Postać Simone de Beauvoir ciekawi mnie już od jakiegoś czasu. Chciałam nawet zajrzeć do jej najważniejszego dzieła pt. Druga płeć, ale kiedy zobaczyłam, ile ma stron, stwierdziłam, że w roku akademickim to przedsięwzięcie odpada. Poszukałam więc czegoś krótszego i tak trafiłam na jej opowiadanie w formie pamiętnika - Kobieta zawiedziona. Jest to historia 44-letniej Paryżanki - Moniki, która żyła życiem swojego męża - Maurycego i córek. Córki dorosły i wyprowadziły się z domu. Monika wkrótce potem dowiaduje się o romansie męża. Za radą przyjaciółki pozwala Maurycemu na ten romans. I tak zaczyna się jej taplanie w błocie neurotycznego uczucia, przedziwnej mieszanki poświęcenia, cierpienia, cierpliwości, uległości i nadziei. Najpierw okłamuje samą siebie, potem zaczyna się buntować, a na końcu ogarnia ją zniechęcenie i depresja. Z pogodnej, kochającej i dobrej żony przemienia się w zalęknioną, samotną kobietę bez pracy, planów na przyszłość i bez mężczyzny, który był dla niej wszystkim, którego obsesyjnie próbowała zatrzymać przy sobie i bez którego czuje się nikim.
Zastanawiam się, czy to jest przestroga dla mnie. Czy może takie są prawa miłości, a Simone chciała mnie zawczasu uświadomić – miłość trwa kilka lat, potem się kończy i do widzenia. Czy może napisała to dla kobiet, którym jest głupio, że całe życie poświęciły jakiemuś facetowi, zamiast same się rozwijać, żyć swoim życiem, a miłość traktować jako jego cząstkę. Cząstkę, a nie wszystko.

Na podstawie tego opowiadania powstał w 1995 roku teatr telewizji w reżyserii Andrzeja Barańskiego z Jandą w roli głównej. Widowisko średnie, senne. Ale plakat całkiem ładny (pochodzi ze spektaklu, reżyserzy inni, ale Monika ta sama).



Co się zaś tyczy pasterki. Udałam się tam z nadzieją w sercu, że usłyszę coś mądrego, a przede wszystkim radosnego. Np. coś w stylu: „Cieszę się, że tutaj jesteście i możemy razem świętować z okazji narodzin Pana” albo „Dzisiaj cieszymy się z narodzin człowieka, który był dobry. I tym dobrem dzielił się z innymi”. No nie wiem, coś banalnego, ale podnoszącego na duchu. Zmarznięci na dworze i cisnący się w duchocie ludzie tego właśnie potrzebowali.
Usłyszałam natomiast coś zupełnie innego. Że ekologów obchodzą tylko karpie i to, czy je zabić, czy wypuścić do rzeki. Albo co przynosi więcej zła - wycięcie choinki z lasu czy kupienie plastikowej, której wyprodukowanie niesie ze sobą zanieczyszczenie powietrza. Że ekonomistów obchodzi, ile kto wydał i czy było inaczej niż w poprzednich latach. Że gosposie biegając koło stołu, nie myślą o sprawach duchowych. I że w ogóle ludzie tylko się frustrują. Tylko się frustrują i rozwodzą. Tyle rozwodów kościelnych, czepiają się, że kościół daje rozwody. Ale nie rozumieją, że rozwody kościelne to pięć procent wszystkich rozwodów. A w rodzinach dzieje się DRAMAT. Dramat opuszczonych żon i zasmuconych dzieci. Dramat i frustracja. - I to wszystko wypowiedziane spokojnym, pouczającym głosem. Głosem mentora litującego się nad dramatem jednostki w dzisiejszym świecie. Nad frustracją tejże jednostki.

W drugi dzień świąt chodzimy na cmentarz. Jak się stamtąd wychodzi, mija się grób starego proboszcza. To był człowiek, który dosłownie grzmiał w kościele. Jego grzmienie rozpływało się po wszystkich złotych i marmurowych powierzchniach, witrażach, obrazach, twarzyczkach aniołków. Wpadało do każdego zakamarka. Do każdego ucha i każdego serca. Jego to się słuchało… Nawet jak człowieka opieprzył i człowiek poczuł się robakiem, to jednak robakiem potrzebnym i skłonnym do zmiany. On by się na pewno cieszył z Bożego Narodzenia. Tak pomyślałam przystając nad jego grobem. Było tam bardzo dużo zniczy.

2 komentarze:

  1. Czytałam tę książkę wiele lat temu, nie byłam chyba wtedy w stanie zrozumieć jej treści... Dzięki za przypomnienie. Co do drugiej części notki, utwierdzasz mnie w moim omijaniu kościoła szerokim łukiem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Weź, bo już całkiem pójdę do piekła, że sprowadzam ludzi na złą drogę :P
    A tak na poważnie, fajnie, że się rozumiemy, czaro, chociaż sprawa, w której się rozumiemy jest bardzo przykra. Ale o tym można by długo...
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń