Jeśli wszystko pójdzie dobrze, jutro przyjedzie do mnie J. Oddam jej Józefa i Bernarda, facetów, których serdecznie polubiłam i wybierzemy się w drugą wspólną w te wakacje podróż.
Pierwsza była na początku lipca, kiedy po 8-godzinnej jeździe na trasie Lublin - Wrocław, mogłam dotknąć grobu Wojaczka. Ale jakoś nie potrafię o tym pisać.
Właśnie we Wrocławiu, mieście urokliwym i pomimo swojej wielkości - jakoś dziwnie spokojnym, zaczęłam wieczorem czytać Buszującego w zbożu. Książka mówiąca o młodzieńczym buncie czy jak wolą inni - głupocie, niedojrzałości, braku pokory i gówniarzu, który je propagował - podziałała na mnie jak magnez. Miałam jeszcze w pamięci Into the Wild, film, który opowiadał o wolności. Wolności chwilowej, niedorzecznej, o tragicznym końcu, ale jednocześnie takiej, do której się tęskni. Chociaż głupio o tym mówić.
Buszujący, 17-letni chłopiec w czerwonej czapce, z którą nigdy się nie rozstaje, to dziecko, które nie godzi się na obłudę świata dorosłych. Nazywa się Holden Caulfield i ucieka z ekskluzywnej szkoły, by tułać się kilka dni po Nowym Jorku, przyglądając się ludziom i sobie. Postać godna nie naśladowania, ale zastanowienia. Warto być innym niż Holden, porządnym, robić swoje, uczyć się, pracować, być poprawnym, ale czy zawsze? Jeśli nie zawsze (bo dorastanie naznaczone jest piętnem niezdrowego idealizmu) to kiedy się dorośnie - tak. A może wielcy nigdy nie dorastają? Nie, to nie jest tylko książka o nieodpowiedzialnym chłopcu. Holden swoją bezwględną szczerością namącił mi w głowie.
W Lubartowie zabrałam się za przeintelektualizowaną Lalę von Dehnela. I nie żałuję, bo poznałam świat, którego już nie będzie. Historia Heleny Bienieckiej, babci autora, ukazała mi szlachecką (i szlachetną) przeszłość ludzi żyjących przed wojną. Słownictwo Dehnela, który pisał ją mając 20-22 lata jest naprawdę imponujące. Chwilami irytowało, bo mam manię sprawdzania znaczeń, nie lubię czytać o czymś, czego nie rozumiem. A w tej książce było sporo takich słów. Mimo młodego wieku autora, czułam, że wiedział, o czym pisze. Zaufałam mu i nie zawiodłam się. Tak samo pięknie jak o życiu babci, nazywanej w dzieciństwie z powodu swej niezwykłej urody Lalą, opowiedział o jej odchodzeniu. Dehnel nie był normalnym dzieckiem, był starym dzieckiem. Może dlatego jest postacią tak zmanierowaną, poważną, oryginalną.
Po Lali przyszedł czas na zaległe lektury, które tylko zaczęłam w III klasie, a obiecałam sobie przeczytać w te wakacje - Proces i Dżumę. Jeśli myślę o Józefie K. to przede wszystkim zadaję sobie pytanie, czy gdyby nie zaskoczenie w dniu 30 urodzin, gdyby nie dał się zaskoczyć, mógłby żyć dalej, obchodząc w spokoju 31, 32 i 70? Czy gdyby był na tyle sprytny albo bezczelny, żeby sprzeciwić się abstrakcyjnemu złu, dałby radę to zrobić? Czy nie zrezygnował już na samym początku? Ten pierwszy dzień najbardziej mnie niepokoi. Kolejne dni rozumiem. Dżuma natomiast jest być może najbardziej nasyconą humanizmem książką, jaką miałam w ręku. Albo po prostu zrobiła ma mnie duże wrażenie. Doktora Rieux obdarzyłam miłością jak Judyma :P. Ale chyba jeszcze bardziej poruszył mnie Tarrou, ten bardziej zagubiony.
J. to mądra dziewczynka, wie jakie książki kupować :).
Filmem, który obejrzałam ostatnio i polecam, jest Brzezina Wajdy z 1970r. Opowiada historię chorego na gruźlicę Stanisława (w tej roli niesamowity Olgierd Łukasiewicz), który wraca z sanatorium w Davos i zatrzymuje się w leśniczówce brata, Bolesława, by tam umrzeć. W gasnącym Stanisławie jest więcej życia niż w Bolesławie, który cierpiąc po śmierci żony, nie potrafi okazywać uczuć swojej córce, Oli i źle traktuje gosposię, Malinę. Stale uśmiechnięty Stanisław gra na pianinie, biega, podziwia brzozowy las, rozwesela Olę i Malinę. Jego ostentacyjny zachwyt nad światem na początku bardzo denerwuje gburowatego leśnika. Potem jednak Bolesław zaczyna rozumieć brata... Film o śmierci, w którym na pierwszy plan wysuwa się radość życia.
Czekam do jutra. Trzymam kciuki za J.
Heh. Poczekaj kilka lat i zobaczysz, że "Buszujący..." jest kapke przegadany.
OdpowiedzUsuńCo do "Lali..." mnie osobiście zachwyciła, albowiem lubię takie historie. Poszukaj jeszcze "Madame" Libery, też niezła.
A jeśli lubisz ksiązki o niezależności to zabierz się za Kundere, Vonneguta albo Hrabala.
Że co, że wyrosnę? No może i tak ;) Ale raczej nie wracam do książek, które przeczytałam. Buszujący pozostanie więc pewnie książką mojej młodości, która teraz była mi potrzebna.
OdpowiedzUsuńZ wymienionych przez Ciebie autorów przeczytałam tylko Kocią kołyskę. Za Nieznośną lekkość bytu kiedyś na pewno się zabiorę. Co do Hrabala - nie mam pojęcia, co mogłabym przeczytać. Może rzucisz jakimś tytułem?
Kocia kołyska - masz dobry gust :) Weź jeszcze "Rzeźnie numer 5".
OdpowiedzUsuńHrabala - polecam słynne "Pociągi pod specjalnym nadzorem" albo jeszcze lepiej "Zbyt głośna samotność".
A Kundera jest przewrotny :P
Zerknęłam na te tytuły i wydają się interesujące. Najpierw jednak obiecałam sobie przeczytać jeszcze coś. Dzięki za podpowiedź. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń