Bardzo lubię odwiedzać Czarka. Czasami nie mogę się do niego zebrać, jestem zmęczona, spóźniam się itd., jak to ja, ale wychodzę od niego spokojna i zadowolona. Dzisiaj akurat testował moje umiejętności zmienienia pieluchy (kiepsko, oj kiepsko, założyłam tył na przód). Bardzo dobrze mi się rozmawia z jego mamą, Magdą, chociaż dzieli nas spora różnica wieku (chyba z 15 lat). Jest ważną postacią w moim życiu, więc trochę o nim opowiem.
Czarek ma 3 lata, jest dzieckiem leżącym, to znaczy siedzi u mnie na kolanach, kiedy go trzymam. Często się „wygina”, ma duże napięcie mięśni, głowy też nie trzyma prosto. Ma zespół Downa, mukowiscydozę, niedosłuch, wadę wzroku, wadę serca, cukrzycę i padaczkę. Nie gaworzy ani się nie uśmiecha. Nie wodzi wzrokiem za przedmiotami ani ich nie chwyta.
Na początku mnie to wszystko przerażało. Nigdy wcześniej nie opiekowałam się dzieckiem, nawet zdrowym. Do tego nie miałam pojęcia jak zachowywać się w stosunku do osoby, która prawie na nic nie reaguje.
Piszę o tym, bo zwróciłam dziś uwagę na to, że z przemawianiem do niego nie mam już żadnych problemów :D No i czuję się u niego swobodnie i dobrze.
Magda zostawia mnie z Czarkiem i wychodzi załatwiać swoje sprawy. Karmię go (nie jest to łatwe, bo cały czas się krztusi), podaję lekarstwa, czasem picie z butelki, a czasem przez rurkę, która biegnie z nosa do żołądka. Pilnuję też, żeby w czasie inhalacji nie spadła mu maseczka, bo się wierci, a potem go oklepuję. Czasem mu czytam, a czasem po prostu z nim siedzę, oglądam telewizję i wyjadam Magdzie cukierki:-) Bywa, że kiedy mam dylematy życiowe, pytam go jak je rozwiązać. Wypowiedziane głośno, w jego towarzystwie robią się jakieś takie prostsze.
24 lipca 2012
19 lipca 2012
Zwyczajny dzień
PKS. Mijam autobus Lublin-Lwów, ruskie torby i panie o metalicznych zębach. Lubię ten klimat. Z głośnika wydobywa się kobiecy, wyraźny (co się rzadko zdarza) głos: „Autobus pospieszny do Rzeszowa, stanowisko 7”. Mimowolnie się uśmiecham.
Wsiadam do autobusu do Lubartowa i obserwuję przez okno grupkę młodych ludzi. Śmieją się głośno, sympatyczni. Trochę na rockowo. Dziewczyna w bluzie Iron Maiden i z burzą farbowanych rudych włosów (odrosty ciemne) żegna się z szatynką ubraną na czarno, o przyjemnej twarzy. Ta druga: „Gdzie ja byłam, kiedy ty stawiałaś piwo? Ja pierdolę”. Śmieją się i przytulają. Ruda idzie w stronę autobusu, za chwilę siada obok mnie. Drewniana bransoletka, czarne paznokcie, mocna muzyka szumi z jej słuchawek. W mojej mp3 leci jakaś łupanka, przełączam to, przy niej nie wypada.
Pani pulmonolog przepisała mi nowe leki. Już trzeci zestaw. – Czy to możliwe, że rozszerzyły mi się oskrzela i dlatego ciągle choruję? – Nie, to alergia. Wzmacnia astmę.
Wieczorem Pysia i Rudy leżą na moim łóżku, mają ponad 40-stopniową gorączkę. Są po zastrzykach, dla Pysi to już drugi dzień leczenia. Jakiś koci wirus. Doglądam, głaskam. Martwię się.
Niedługo zbiorę się do spania. Przy warczącej zamrażalce, która stoi bliska łóżka, z dwoma sierściuchami, do których ręka sama się wyciąga, nawet jak jest się bardzo senną. No bo weź nie pogłaszcz. Nie dość, że mięciutkie, to jeszcze chore, ech.
Jutro sesja u Anny, pierwsza po jej urlopie i odwiedziny u Czarka po dłuższej przerwie. Stęskniłam się za nimi.
Wsiadam do autobusu do Lubartowa i obserwuję przez okno grupkę młodych ludzi. Śmieją się głośno, sympatyczni. Trochę na rockowo. Dziewczyna w bluzie Iron Maiden i z burzą farbowanych rudych włosów (odrosty ciemne) żegna się z szatynką ubraną na czarno, o przyjemnej twarzy. Ta druga: „Gdzie ja byłam, kiedy ty stawiałaś piwo? Ja pierdolę”. Śmieją się i przytulają. Ruda idzie w stronę autobusu, za chwilę siada obok mnie. Drewniana bransoletka, czarne paznokcie, mocna muzyka szumi z jej słuchawek. W mojej mp3 leci jakaś łupanka, przełączam to, przy niej nie wypada.
Pani pulmonolog przepisała mi nowe leki. Już trzeci zestaw. – Czy to możliwe, że rozszerzyły mi się oskrzela i dlatego ciągle choruję? – Nie, to alergia. Wzmacnia astmę.
Wieczorem Pysia i Rudy leżą na moim łóżku, mają ponad 40-stopniową gorączkę. Są po zastrzykach, dla Pysi to już drugi dzień leczenia. Jakiś koci wirus. Doglądam, głaskam. Martwię się.
Niedługo zbiorę się do spania. Przy warczącej zamrażalce, która stoi bliska łóżka, z dwoma sierściuchami, do których ręka sama się wyciąga, nawet jak jest się bardzo senną. No bo weź nie pogłaszcz. Nie dość, że mięciutkie, to jeszcze chore, ech.
Jutro sesja u Anny, pierwsza po jej urlopie i odwiedziny u Czarka po dłuższej przerwie. Stęskniłam się za nimi.
17 lipca 2012
Wakacje nad morzem
'Kocham cię. I ja ciebie też.' Gdańsk Oliwa.
Dzieci czekają na karmienie fok. Hel.
Mam słabość.
Jakiś ciekawy pan, z którym chętnie bym porozmawiała. Sopot.
Miłość. Sopot.
Dzieci czekają na karmienie fok. Hel.
Mam słabość.
Jakiś ciekawy pan, z którym chętnie bym porozmawiała. Sopot.
Miłość. Sopot.
15 lipca 2012
Wakacje w Lubartowie
Szum drzew przywołał mnie na zewnątrz. Lubię czytać w kuchni, ale kiedy głośno szumią drzewa, wychodzę na ganek. Dom babci określam, bez ironii, jako wieś w środku miasta. Wszędzie niedaleko, a wokół cisza, drzewa i krzaki. Od strony mieszkania Justyny – ogród.
Jest rok 1944. Jestem w Oświęcimiu. Widzę twarze ludzi z wielkimi oczami, ich wychudzone sylwetki. Widzę krematorium i salę sekcyjną doktora Nyiszli.
Co jakiś czas czytam opowieści obozowe, żeby nie zapomnieć, do czego jesteśmy zdolni. Długie, niemieckie nazwy drażnią moje oczy.
No tak, to było dawno. Bycie odważną Żydówką w obozie, w poprzednim wcieleniu to tylko moja fantazja.
W oddali szczekanie psów i piski dzieci. Z okna pokoju dobiega przytłumiony dźwięk telewizora. Muchy obsiadły gnaty rzucone obok budy. To podwórko wydawało się kiedyś takie duże…
Nie muszę dzisiaj robić nic szczególnego, nie muszę nigdzie wychodzić. Zaczęły się wakacje w Lubartowie.
Jest rok 1944. Jestem w Oświęcimiu. Widzę twarze ludzi z wielkimi oczami, ich wychudzone sylwetki. Widzę krematorium i salę sekcyjną doktora Nyiszli.
Co jakiś czas czytam opowieści obozowe, żeby nie zapomnieć, do czego jesteśmy zdolni. Długie, niemieckie nazwy drażnią moje oczy.
No tak, to było dawno. Bycie odważną Żydówką w obozie, w poprzednim wcieleniu to tylko moja fantazja.
W oddali szczekanie psów i piski dzieci. Z okna pokoju dobiega przytłumiony dźwięk telewizora. Muchy obsiadły gnaty rzucone obok budy. To podwórko wydawało się kiedyś takie duże…
Nie muszę dzisiaj robić nic szczególnego, nie muszę nigdzie wychodzić. Zaczęły się wakacje w Lubartowie.
13 lipca 2012
Haśka i Olka
Obie eteryczne, rozedrgane wewnętrznie (nie mam w zwyczaju zachwycać się babskim rozedrganiem, bo nie utożsamiam kobiecości z byciem Kopciuszkiem, ale w tym wypadku mogę sobie na to pozwolić).
Obie wyjechały do Ameryki. Olka kontynuować naukę, Haśka na operację serca, przedłużając pobyt, by uczęszczać do Smith Collage. Olka namawia mnie, żebym uczyła się angielskiego, bo to pozwoli mi być lepszym psychologiem. Haśka opisuje jak trudno było jej wyjechać bez znajomości języka i ile wysiłku włożyła w to, żeby móc chodzić tam na zajęcia. Długie godziny spędzała w łóżku wertując słownik (więc jednak do nauki języków potrzeba cierpliwości?:P).
Obie uzależnione od miłości, inteligentne i twórcze. Jedna umarła 45 lat temu, druga żyje i ma się dobrze.
Czytając „Opowieść dla przyjaciela” myślałam o tym, jak bardzo żałuję, że nie mogę porozmawiać z Haśką. Odwiedzałabym ją w szpitalu albo w domu, przynosiła kwiatki, gdy nie mogła wstawać z łóżka. Posłuchałabym jej nierówno bijącego serca.
Spodziewałam się bardziej sentymentalnego tonu. Tymczasem dostałam szczerą i prostą opowieść o dzieciństwie, pobytach w szpitalu i patrzeniu tam na umieranie młodych ludzi, tęsknocie za szkołą, za normalnym życiem. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo męczyła się fizycznie, zwykłe wchodzenie po schodach bywało dla niej nie do pokonania.
Lubię sposób, w jaki wyrażała się o ludziach, z fascynacją i czułością.
Niepokorna z natury, łamała zasady i nie bała się ryzykować. Tak bardzo podobało jej się życie. Tęsknię za nią. Bo przecież można tęsknić za osobami, których się nie zna, prawda?
Obie wyjechały do Ameryki. Olka kontynuować naukę, Haśka na operację serca, przedłużając pobyt, by uczęszczać do Smith Collage. Olka namawia mnie, żebym uczyła się angielskiego, bo to pozwoli mi być lepszym psychologiem. Haśka opisuje jak trudno było jej wyjechać bez znajomości języka i ile wysiłku włożyła w to, żeby móc chodzić tam na zajęcia. Długie godziny spędzała w łóżku wertując słownik (więc jednak do nauki języków potrzeba cierpliwości?:P).
Obie uzależnione od miłości, inteligentne i twórcze. Jedna umarła 45 lat temu, druga żyje i ma się dobrze.
Czytając „Opowieść dla przyjaciela” myślałam o tym, jak bardzo żałuję, że nie mogę porozmawiać z Haśką. Odwiedzałabym ją w szpitalu albo w domu, przynosiła kwiatki, gdy nie mogła wstawać z łóżka. Posłuchałabym jej nierówno bijącego serca.
Spodziewałam się bardziej sentymentalnego tonu. Tymczasem dostałam szczerą i prostą opowieść o dzieciństwie, pobytach w szpitalu i patrzeniu tam na umieranie młodych ludzi, tęsknocie za szkołą, za normalnym życiem. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo męczyła się fizycznie, zwykłe wchodzenie po schodach bywało dla niej nie do pokonania.
Lubię sposób, w jaki wyrażała się o ludziach, z fascynacją i czułością.
Niepokorna z natury, łamała zasady i nie bała się ryzykować. Tak bardzo podobało jej się życie. Tęsknię za nią. Bo przecież można tęsknić za osobami, których się nie zna, prawda?
Subskrybuj:
Posty (Atom)