We wtorek po raz ostatni odwiedziłam z Pawłem oddział chirurgii w DSK. Jak zwykle nie było co robić, rodzice przy łóżkach, inne dzieci spały. Przeniesienie się z rehabilitacji na chirurgię nie było dobrym pomysłem, bo na tym pierwszym nie było aż takiego dystansu, dzieciaki same podchodziły (albo podjeżdżały na wózkach), łatwiej było złapać kontakt i zająć się czymś. Na korytarzu było dużo zabawek, oddział był bardziej kolorowy. Natomiast na chirurgii jest ponura atmosfera, diety, silne bóle, leżenie w łóżku – niby zdawałam sobie z tego sprawę, ale nie wiedziałam, że takie trudne jest wchodzenie do sali i zaczynanie rozmowy, a raczej sprawdzanie czy ktoś w ogóle ma na nią ochotę, szczególnie przy rodzicach. To jednak nie dla mnie. Wolę zdecydowanie kontakt z jedną osobą, kiedy wiem, że na mnie czeka.
Bardzo przygnębił mnie też wynik akcji zbierania zabawek. Tego dnia, kiedy zgłosiła się JEDNA osoba z misiem, czułam się strasznie. No ale cóż, musiałam to przełknąć.
Oczywiście nie uważam tego za stracony czas, bo nauczyłam się wiele. Wejście do szpitala w czasie obozu naukowego nie będzie już dla mnie takim szokiem :). Poznałam też wielu fajnych ludzi, dzielne dzieciaki i pełnych optymizmu wolontariuszy. Wizyty z Pawłem były miłe dlatego, że bardzo dobrze mi się z nim rozmawiało. To interesujący człowiek. W wakacje wyjeżdża do Afryki na misje. Na trzy lata (na razie). Twierdzi, że malarii się nie boi, bo to tak jak u nas grypa :). Nie chciałabym spłycać, ale nasuwa mi się taka refleksja - jak dobrze, że los stawia mi na drodze takich szalonych ludzi. Uwielbiam ich słuchać.
Zobaczymy, czy znajdę czas w przyszłym roku na wolontariat. Myślę nad powrotem do Małego Księcia. W końcu mam urojenia wielkościowe – ambicje, że naprawię świat ;) Młoda jestem, to mi wolno, a co! :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz