Zaskoczyła mnie teza Jana Marxa, że „w świecie Poświatowskiej nie ma Boga”. Myślałam, że w ten swój przekorny sposób trochę w niego wierzyła.
Jest jeszcze sprawa jej mężczyzn. Kiedyś moja pani od polskiego z gimnazjum powiedziała coś w rodzaju „Poświatowska była kochliwa”. Zabolało mnie to wtedy, bo miałam w głowie obraz poetki, która do końca życia kochała swojego Adolfa, pozostała mu wierna i pisała dla niego wiersze. Na szczęście dzisiaj jej kochliwość mi już nie przeszkadza :-) Poświatowska rzeczywiście cały czas potrzebowała faceta. Wdową została w wieku 21 lat, więc to normalne, że spotykała się z innymi. Ciekawe jest to, że za każdym razem zakochiwała (jakie to dziwne słowo!) się na zabój. Każda miłość była dla niej natchnieniem, można powiedzieć, że stanowiły one sens jej życia.
Tutaj wklejam kilka wierszy:
* * *
miłosierni byli Scytowie
gdy umarł król
udusili wstążką jego ulubioną nałożnicę
i jej martwe ciało
rzucili na stos
zmieszały się jej włosy
z popiołem jego rąk
jej drobne zęby
z popiołem jego ust
a kiedy żar pociemniał
zebrali ciepły popiół
i pochowali wszystek
w obszernej skrzyni
rzeźbionej w trawy i kwiaty
w których zamieszkał wiatr
* * *
wiedzą o nim
moje nabrzmiałe piersi
pocałunkami obudzone o zmroku
ramię draśnięte
pamięć
drzemiąca w zagłębieniu dłoni
we wnętrzu moim
okwitł
jak kolczasty krzak głogu
zmarznięte ptaki
moich nocy
sfrunęły wszystkie
jedzą
* * *
czy świat umrze trochę
kiedy ja umrę
patrzę patrzę
ubrany w lisi kołnierz
idzie świat
nigdy nie myślałam
że jestem włosem w jego futrze
zawsze byłam tu
on – tam
a jednak
miło jest pomyśleć
że świat umrze trochę
kiedy ja umrę
Mam do niej słabość, no :-)
I ja. No :)
OdpowiedzUsuńHehe ;)
OdpowiedzUsuń