30 maja 2010

Już wiem, dlaczego nienawidzę matematyki


Przygotowując pracę o dojrzałości szkolnej, przeczytałam fragment książki Dzieci ze specyficznymi trudnościami w uczeniu się matematyki znanej pedagog E. Gruszczyk-Kolczyńskiej. Poczułam się, jakbym czytała o sobie, bo pamiętam, jak bardzo nienawidziłam matematyki w pierwszych latach szkoły. A później było już tylko gorzej (no, w liceum trochę śmieszniej, bo w humanistycznej prawie wszyscy nie przepadali za liczeniem, a zdawać na maturze nie było trzeba, więc traktowano nas z lekkim pobłażaniem).

Gruszczyk-Kolczyńska opisuje sytuację, którą zaobserwowała na lekcji matematyki w klasie I:

Nauczycielka poleciła dzieciom rozwiązać samodzielnie takie zadanie:
Ewa była z mamą w lesie. Mama zabrała 4 borowiki, a Ewa 2 borowiki duże i 2 małe. Ile borowików mają mama i Ewa razem?
Sporo dzieci natychmiast podniosło ręce na znak, że znają wynik (…) Nauczycielka jednak zapytała Zosię (…). Zapytana powiedziała: w niedzielę, na grzybach, tatuś znalazł takiego borowika, a ja 2 muchomory i tata je wyrzucił. Nauczycielka zdziwiła się, machnęła ręką i powiedziała: siadaj. Ciekawa była reakcja dzieci. Tylko niektóre śmiały się z wypowiedzi Zosi. Pozostałe uznały, że można opowiedzieć o własnych doświadczeniach z grzybami, jeśli mówi się o grzybach. I one niezbyt ostro rozróżniały konwencję, tę obowiązującą na co dzień – gdzie wymienia się w rozmowie doświadczenia życiowe – od tej, obowiązującej w szkole, przy rozwiązywaniu zadań.


Opisuje także, co się dzieje, kiedy nauczyciel próbuje przedstawić dzieciom istotę liczby naturalnej – kiedy ze zbioru 6 żyraf, 6 motyli, 4 jabłek, 5 słoni, 3 gruszek i 7 baloników, dziecko ma wybrać zbiory równoliczne. Niektóre dzieci nie potrafią jeszcze zrozumieć, że 6 żyraf i 6 motyli to tyle samo, bo przecież żyrafy są duże, a motyle małe…

Z badań pani profesor wynika, że około 30% siedmiolatków i 69% sześciolatków (badania prowadzone we wrześniu) nie posiada jeszcze zdolności do operacyjnego rozumowania na poziomie konkretnym. Zobrazuję to przykładem. Dziecko mogłoby w następującej sytuacji zachowywać się tak:

Kładę przed dzieckiem 6 dużych i 6 małych, różnokolorowych krążków.
Duże krążki układam w „komin”, a małe ugrupowuję obok i pytam:
Ja: Czy jest tyle samo krążków małych i dużych?
Dziecko: Nie.
Ja: Dlaczego tak myślisz?
Dziecko pokazuje „komin” i mówi: Bo tutaj jest więcej.

Dziecko na poziomie przedoperacyjnym nie potrafi też np. ułożyć patyczków od najmniejszego do największego. Bez tych umiejętności rozpoczęcie nauki matematyki i rozwiązywanie zadań w szkole jest niemożliwe. Nie wiem, jak pomagać takim dzieciom, moim zadaniem było zdiagnozować dojrzałość dziecka do uczenia się matematyki i tyle, kserówka mówi o tym, jak to zbadać i jakie błędy popełniają nauczyciele. Chciałam tylko wyrazić swoje zdziwienie, że nauczyciele klas początkowych mogą nie wiedzieć takich rzeczy. Rodzice – ok, jestem w stanie zrozumieć, że mogą się denerwować i martwić, kiedy dziecko nie potrafi dodać nawet małych liczb, ale nauczyciele chyba powinni posiadać taką wiedzę, tymczasem…

Tutaj też zacytuję autorkę książki:

Dorośli, niestety także i nauczyciele, nie mają elementarnej wiedzy o tym, jak bardzo różni się ich rozumowanie od dziecięcego myślenia. Zbyt rzadko także szanują inność logiki dziecka. Dlatego:

1. Zmuszają dzieci do rozwiązywania zadań nie bacząc, czy są one im dostępne. Ponieważ zadania te wydają się dorosłym łatwe, niemożność rozwiązywania ich przez dziecko interpretują jako przejaw złej woli lub lenistwa. Dlatego zamiast przybliżyć dziecku treść zadania, są skłonni karać je za to, że rozwiązywanie zadania nie przebiega należycie.

2. Narzucają dzieciom swój dorosły sposób rozumowania – przejaw logiki operacyjnej na poziomie konkretnym lub formalnym (to już jest w ogóle kosmos, bo każą dziecku liczyć na liczbach zamiast na żyrafach i motylach – dopisek mój). Nie dostrzegają, że takie myślenie jest dziecku jeszcze obce i niezgodne z jego sposobem ujmowania rzeczywistości. Co więcej, jeżeli dziecko ujawnia swój punkt widzenia, jest karcone lub wyśmiewane.

3. Przekazują dzieciom polecenia (np. wskaż zbiory równoliczne – dopisek mój), a także wyjaśniają im problemy za pomocą słów i zwrotów, których one nie znają lub inaczej rozumieją. Na dodatek dzieci nie potrafią nawet wyrazić słowami, czego nie pojmują, gdyż nie są w stanie powtórzyć tego, co mówił dorosły, a cóż dopiero podjąć dyskusję i określić swe wątpliwości.



Mogłabym pomyśleć, że pani profesor przesadza, bo TAK NIE MOŻE BYĆ, ale przecież sama coś takiego przeżyłam. Nie rozumiem matematyki. Nie rozumiałam jej od samego początku, a potem tylko powtarzałam to magiczne zdanie. A przecież zawsze jakoś zaliczałam sprawdziany, tylko to okrutne zniechęcenie…

;-)

2 komentarze:

  1. Czy to samo da się podciągnąć pod ortografię? :D

    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, M, Tobie się po prostu nie chce, jesteś leniem! A w ogóle to takie proste, jak można tego nie umieć? :D

    Pamiętam, że było mi przykro też na plastyce, bo pani powiedziała, że ze mnie to plastyczki nie będzie. W świecie, w którym czarny kwadrat na białym polu jest dziełem sztuki! Ech... :D

    Dysortografia występuje wtedy, kiedy ktoś, kto ZNA REGUŁY, nie potrafi ich zastosować w pisaniu. Fakt, że w polskim dużo rzeczy jest „bo tak”...

    OdpowiedzUsuń