80 metrów, a uda bolą drugi dzień. Ach, ten brak kondycji :D. Na Wieżę Mariacką weszłyśmy po dwóch godzinach czekania, do tego spieszyłyśmy się na powrotny pociąg, więc ulice, dachy i maleńkich ludzi podziwiałyśmy dosłownie przez chwilkę.
Deszcz – prozaiczna rzecz, a tak utrudnia szwendanie. Właśnie po to pojechałyśmy do Krakowa – poszwendać się, poczuć klimat, wleźć na wieżę i wrócić. Lubię włazić na wieże, widzę wtedy, jaka jestem mała wobec świata.
Chlupało mi w butach, zmarzłam, ale było całkiem sympatycznie. To takie rozluźnienie przed jutrzejszą maturą. Jak dobrze, że czeka mnie tylko rozszerzona, bo zdać słabo podstawę (obrzydzenie lekturowe nie zadziałało tylko w kilku przypadkach – Ferdydurke, Ludzie bezdomni, Mistrz i Małgorzata, Rok 1984 i Ten obcy z ukochanym Zenkiem) to byłby dopiero wstyd. A tak będę pisać o czymś, czego nie było w szkole i to dla mnie najlepsze wyjście. Jestem też ciekawa, kto będzie w komisji. Belferskie grono, poddenerwowani trzecioklasiści i ja pośród nich. Zupełnie jakbym cofnęła się w czasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz