2 grudnia 2016

To jest zew

Ludzie wokół mnie, praca, koty, książki – mają sens tylko dlatego, że czasem mogę je na chwilę zostawić i wyjechać.

Kiedy wyjeżdżałam w lipcu do Rygi, Tallinna i Helsinek, wiedziałam, że otworzę puszkę Pandory. Nigdy jeszcze nie byłam tak daleko, ale i tak byłam pewna, że od tej pory w mojej głowie będą pojawiać się coraz to nowe i niemożliwe do zrealizowania pomysły.

W 2009 roku zabrałam młodszą siostrę do Wrocławia - to był moment, kiedy przestałam jeździć na zorganizowane wycieczki i obozy, i zaplanowałam wszystko sama. Pamiętam jakby to było wczoraj. Zlot parkurowców w hostelu, ohydną, ciepłą wódkę, płytę na grobie Wojaczka, którą czyściłam z ptasich kup.

Teraz piję mniej i chcę jeździć dalej.

Będę się tłuc autobusem w obie strony w ciągu jednej doby, żeby zobaczyć po raz kolejny Pragę, bo Ona tam jeszcze nie była. Chcę jej pokazać Europę. Tak, pokazać. Mimo tego, że to Ona potrafi przejść z punktu A do punktu B. Ale to ja inicjuję każdy wyjazd. Po kryjomu sprawdzam, jak dostać się najtaniej i najdalej. Uśmiecham się głupio, kiedy uświadamiam sobie, że zarabiam tyle, że bardziej stać mnie na busa do Rabki niż cokolwiek innego. Gasnę, kiedy Ona się na mnie za to złości. Wiem, życie nie polega na podróżowaniu.

Ale to silniejsze ode mnie. Tylko wtedy czuję, że kocham to, co mam.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz