Da Vinci, Don Kichot, myśliciel z urojeniami, zafiksowany na
Bogu i fizjologii. Bojaźliwy katolik, za
chwilę perwersyjny bluźnierca. Brzydzi się kobiet, jednocześnie skrajnie je
idealizując. Uczy się fińskiego, nie mogąc zapamiętać jak mam na imię. Dobrze
ubrany, przystojny okularnik. Chodzi po Domu szybko, lekko pochylony, przystaje
na chwilę obok przypadkowej osoby i zaczyna swój filozoficzny wywód. Tworzy
nowe słowa, po czym powtarza je z uwielbieniem, żeby podkreślić ich wagę. Gdy słucha się go dłużej, można zauważyć, że jego bełkot przecinają aforyzmy. Ma zaraźliwy śmiech. I jak każdy szalony naukowiec,
jest kiepski w sporcie.
Czasami mu zazdroszczę. Tylko czasami, bo schizofrenia
odebrała mu to co najcenniejsze. Ale kiedy słyszę te jego stwierdzenia, mam
wrażenie, że spotkałam kogoś w rodzaju Wojaczka czy Stachury, po prostu poetę.
Zastanawiam się, co by było, gdyby zdjąć z niego chorobę,
jak kurtkę przeciwdeszczową, kiedy przestaje padać. Gdyby znaleźć cudowny lek,
przeprowadzić zabieg mózgu, porwać neurony na strzępy i poskładać jeszcze raz,
w logiczny sposób. Co by zostało? Kto by został?
Może nie powinnam się fascynować, ale przecież jestem tylko
wolontariuszką, więc oj tam :-)
Masz super bloga ale mam do ciebie małe pytanie:) Skąd wzięłaś taki szablon, bo bardzo mi się podoba :)?
OdpowiedzUsuńDziękuję. Szablon stworzyłam sama robiąc tło z instalacji Hansa Bellmera "Lalka".
OdpowiedzUsuń