18 maja 2014

Ja i teatr

W teatrze nie lubiłam przesady. Dlatego też unikałam odwiedzania go przez długi czas.
  
Jednak lubię burzyć swoje przekonania, o których mogę podejrzewać, że są niesłuszne. Tak było z Berlinem, który okazał się całkiem sympatycznym miastem. Dziwnym, ale sympatycznym. A ostatnio właśnie z teatrem.

Szukałam więc spektaklu, w którym nie byłoby sztuczności. Najlepiej kameralnego, gdzie na pierwszym planie byłyby relacje między bliskimi sobie ludźmi. No i znalazłam: „W mrocznym mrocznym domu”. Było o tym, że stare traumy potrafią odżyć w jednej sekundzie; o miłości i poświęceniu dla brata, nawet jeśli on tych uczuć nie odwzajemnia i o tym, że pewnych rzeczy nigdy nie da się wybaczyć. Scenografia prawie nie istniała, a obłożenie wszystkiego - łącznie z siedzeniami widzów - trawą sprawiało wrażenie, że przed emocjami braci nie ma ucieczki, że jesteśmy obok. Albo nawet w środku. W środku ciemnego lasu, który symbolizuje ich poplątaną, bolesną więź pełną niedopowiedzeń i dotkliwych wspomnień sprzed lat. 

Pomimo tylu emocji nie odczułam przesady. Nikt mnie nie oszukał, nie zaserwował maski, którą może w jednej chwili zdjąć i rzucić w kąt. Oni tylko rozmawiali. Bardzo mi się podobało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz