27 maja 2014

Chłopczyk z Nowej Huty

To było takie stereotypowe – Nowa Huta, patologiczna rodzina, agresywny on, uległa ona, posłuszna córeczka i dwóch niegrzecznych synków. Na przystanku chłopiec w spacerówce zaczął się awanturować, mężczyzna wrzasnął na niego. Zaczęłam się bać.

Wsiedli do tego samego autobusu co ja. Ona bezradna, spytała go gdzie usiąść, może tu, może tutaj, sama nie podejmie decyzji. Zdecydował. Najpierw usiedli bliżej kierowcy, potem nie wiedzieć czemu przenieśli się tuż przede mnie. „Idź do wujka” wypowiedziane przez kobietę kazało mi przypuszczać, że dzieci, a przynajmniej dwoje starszych, mają innego tatę. Chłopczyk, średni, około 2,5-3-letni, siedzący obok matki był niespokojny, płakał, wyginał się, kurczowo trzymał autobusowej rurki, żeby zwrócić na siebie uwagę. W końcu zaczął bić matkę rączką. Po trzech razach wycedziła przez zęby, że jeszcze raz i mu ją złamie. I że więcej już nigdzie ich nie zabierze. Mężczyzna dodał: racja, skoro nie umieją się zachować. Objął dużą, żylastą dłonią swoją kobietę. Jest jego.

Blondyneczka, najwyżej 4-letnia, wychylała się, żeby dotknąć biletomatu, spodobały jej się przyciski. Zerkała z szelmowskim uśmiechem na dorosłych, czy zareagują. Potem powiedziała cichutko, że chce do wujka na kolana (wtedy, po kolejnym przemieszczeniu, gnieździli się – dorośli i dwoje dzieci – na dwóch siedzeniach). Matka była zadowolona: chcesz do wujka? Dobrze, to idź.

Wzięła na kolana synka, który wcześniej ją uderzył. Dotknęła go wtedy po raz pierwszy odkąd wsiedli. Chwilę wcześniej, kiedy jeszcze stał obok matki, odwrócił się na moment i popatrzył na mnie, a potem na siedzącego obok mnie faceta. Ja, facet. Ja, facet, ja, facet. Uśmiechnęłam się. Nie odwzajemnił uśmiechu.

18 maja 2014

Ja i teatr

W teatrze nie lubiłam przesady. Dlatego też unikałam odwiedzania go przez długi czas.
  
Jednak lubię burzyć swoje przekonania, o których mogę podejrzewać, że są niesłuszne. Tak było z Berlinem, który okazał się całkiem sympatycznym miastem. Dziwnym, ale sympatycznym. A ostatnio właśnie z teatrem.

Szukałam więc spektaklu, w którym nie byłoby sztuczności. Najlepiej kameralnego, gdzie na pierwszym planie byłyby relacje między bliskimi sobie ludźmi. No i znalazłam: „W mrocznym mrocznym domu”. Było o tym, że stare traumy potrafią odżyć w jednej sekundzie; o miłości i poświęceniu dla brata, nawet jeśli on tych uczuć nie odwzajemnia i o tym, że pewnych rzeczy nigdy nie da się wybaczyć. Scenografia prawie nie istniała, a obłożenie wszystkiego - łącznie z siedzeniami widzów - trawą sprawiało wrażenie, że przed emocjami braci nie ma ucieczki, że jesteśmy obok. Albo nawet w środku. W środku ciemnego lasu, który symbolizuje ich poplątaną, bolesną więź pełną niedopowiedzeń i dotkliwych wspomnień sprzed lat. 

Pomimo tylu emocji nie odczułam przesady. Nikt mnie nie oszukał, nie zaserwował maski, którą może w jednej chwili zdjąć i rzucić w kąt. Oni tylko rozmawiali. Bardzo mi się podobało.

10 maja 2014

Dęblin

Piszę z miejsca, które nie istnieje. Zostało zasypane popiołem, zalane oceanem. Nawet Tatry były kiedyś pod wodą. Dowiedziałam się tego w marcu w Muzeum Tatrzańskim, choć mogłam podejrzewać wcześniej.

Idąc ze stacji PKP do domu, ożywiłam trupa.

Widziałam, jak idzie do szkoły. Mija domy, szare bloki, rozmawia z pewną rudą dziewczyną. Poważne. Jak na pogrzeb. A to przecież dzieciaki. Mają w głowach przede wszystkim marzenia o przyszłości, o studiach, o wyjeździe. 

Tak się bałam, że nic nie wyjdzie z psychologii. 

Dzisiaj studia w Lublinie przesuwają się coraz dalej na osi czasu. Tylko jeszcze Zębuś użera się dla mnie z panią z dziekanatu, bo od września nie ma, biedna, czasu podpisać mojego suplementu.

A tutaj? Tutaj wszystko jest wspomnieniem. Jeśli pojawiają się jakieś drobne zmiany, to myślę: dla tamtej dziewczyny wyglądało to inaczej. Dla niej Dęblin był całym światem, znała go tak dobrze. Teraz odchodzi. Ze szmacianą torbą na ramieniu. Odchodzi daleko.