20 sierpnia 2012

Jarmark Jagielloński 2012

Kolory, kolory…






Cudny ten rowerek.

Ta pani zwróciła uwagę moją i Justyny, miała w sobie coś ciekawego.

Nawiedziły nas trzy wielkie kury, oto jedna z nich.

Pewien artysta z Białorusi i jego umiłowanie do dużych rzeczy.

Niektórym się nudziło na jarmarku...

Jeszcze dwa lata temu nie podejrzewałabym, że wyląduję kiedyś w Galerii Sztuki Ludowej sprzedając pisanki, obrazy i drewniane ptaszki:-) Sztuka ludowa ma w sobie coś kojącego. Religia mnie irytuje, tradycja uspokaja. Odkryłam, że mam słabość do drewnianych zabawek i uważam, że każde dziecko powinno mieć konia na biegunach;-)

Było bardzo fajnie, dużo ludzi, mieszające się języki. Zjadłam litewskiego pieroga i dowiedziałam się o istnieniu znanego w lubelskim środowisku malarza naiwnego, Stanisława Koguciuka. Pytało o niego mnóstwo osób, już pierwszego dnia sprzedał wszystkie swoje obrazy.


Zatem praktyki w Stowarzyszeniu Twórców Ludowych odrobione. Prawie. Pójdę tam jeszcze któregoś dnia, choć pewnie nie spotkam już tylu ciekawych ludzi co podczas jarmarku. A we wrześniu czekają mnie jeszcze praktyki w szpitalu psychiatrycznym, na oddziale depresji i w centrum onkologii. Tak, boję się. Jasne, że się boję. Ale ciekawość jest silniejsza niż strach.

12 sierpnia 2012

Robert Merle „Śmierć jest moim rzemiosłem”

(…) rozpoczął się długi korowód świadków. Byłem zdumiony widząc, jak ogromną ich ilość Polacy sprowadzili z całej Europy. Musiało to kosztować niemało trudu i pieniędzy. Obecność tych świadków na procesie była całkowicie zbędna, ponieważ nie przeczyłem faktom objętym aktem oskarżenia. Moim zdaniem zachodziło tu niepotrzebne trwonienie czasu i pieniędzy. Widząc tego rodzaju postępowanie byłem przekonany, że Słowianie nie stworzą nigdy rasy panów.
(o procesie w Warszawie w 1947 roku)

Rudolf Hoess nie lubił marnowania czasu i pieniędzy. Swoje zadania wykonywał bez sprzeciwu, szybko, dokładnie i ekonomicznie. W taki sposób traktował również gazowanie ludzi w Auschwitz. Jeśli ktoś jest zainteresowany jego tokiem rozumowania, polecam książkę Roberta Merle, opartą na pamiętnikach Hoessa. Powieść jest napisana w pierwszej osobie, bardzo ciekawie jest przedstawione jego dzieciństwo. Miał oczywiście okrutnego ojca i obojętną matkę. Niech przykładem będzie obraz diabła umieszczony na drzwiach ubikacji, z wykręconą żarówką, w której bał się załatwić (co również było pod dyktando) – ot taka fantazja ojca Rudolfa.

Zachowanie Hoessa można uznać za psychopatyczne, jednocześnie widoczne były u niego czynności przymusowe, co świadczy o nerwicy. Najbardziej uspokajało go liczenie kroków. Miewał też dziwne „napady”, podczas których wszystko było nierealne i przerażające, mogły to być epizody psychozy. Ewentualnie jakaś postać padaczki. Chyba że była to fantazja autora, nie wiem dokładnie. W każdym razie za swoje czyny odpowiadał jako człowiek w pełni poczytalny.

Dzisiaj przypadkiem wpadła mi w ręce książeczka o kwaterze Hitlera, Wilczym Szańcu (mama była niedawno na wycieczce na Mazurach). Nie zdziwiło mnie, że ojciec Hitlera był brutalnym alkoholikiem. Zastanowiły mnie inne fakty z jego życia. Jego wielką pasją była architektura i opera, lubił czytać encyklopedie, nie jadł mięsa, nie pił czarnej herbaty, kawy ani alkoholu. Gitta Sereny, brytyjska dziennikarka i autorka książek o nazizmie, która miała okazję poznać Hitlera, w taki sposób opisała spotkanie z nim w 1940 roku:

Byłam zaskoczona tym jak sympatycznie wygląda. Nie był odrażający. Był zadbany, wyjątkowo czysty, zawsze świeżo pachniał mydłem. Miał ogromny czar. Był znacznie, znacznie bardziej inteligentny niż większość ludzi jest gotowa przyznać. Uwielbiał przebywać w otoczeniu kobiet, lubił pogaduszki, całowanie w rękę i takie tam i zachowywał się wyjątkowo czarująco wobec tych, którzy byli blisko niego.

Ponadto miał hipnotyzujące, niebieskie oczy.

Zarówno Hoess jak i Hitler mieli problem z odróżnieniem fantazji od rzeczywistości. Dla Hoessa realne życie zakończyło się w dzieciństwie, kiedy doznał ciężkiego urazu przez ojca i chorował dłuższy czas. Potem żył już jakby obok siebie.

Na zdjęciu podczas procesu.

5 sierpnia 2012

To, co Olka lubi, czyli dzikość. Clarissa Pinkola Estés „Biegnąca z wilkami”

„Od stołów i krzeseł wolałam ziemię, drzewa i groty, bo w tych miejsach czułam, że mogę oprzeć głowę na policzku Boga.” – po tym zdaniu wiedziałam, że odpowiednia książka trafiła w moje ręce. Potem przeczytałam, że
Wiele kobiet leczy się z kompleksu „nieustannego bycia miłą”, który polega na tym, że niezależnie od tego, co czują i kto je atakuje, reagują przesadną łagodnością. I choć się uśmiechają uprzejmie cały dzień, nocą jak bestie zgrzytają zębami – to Baba-Jaga w ich psychice dochodzi do głosu.
i wiele innych zdań, które podkreśliłam i do których na pewno będę wracać. Książka Estes jest jak Biblia, nie można rozumieć jej dosłownie. Uczy mądrych rzeczy, że kobieta nie jest istotą bezbronną, pozbawioną ambicji i swojego zdania.

Lubię podkreślać podobieństwo człowieka do innych zwierząt. Lubię psychologię ewolucyjną, która mówi, że nasze zachowania często dyktowane są schematami, które miał już człowiek pierwotny. Tematyka jest mi bliska, bo właśnie przy okazji pisania magisterki zajmuję się archetypami Junga (nota bene Estes jest dyplomowaną jungistką). Archetypy to ślady zachowań przodków w naszej psychice, które są wrodzone i dotyczą każdego człowieka. Mamy więc Dziką Kobietę, podobną do wilka, która jest elementem osobowości każdej damy. Jeśli dama jest ułożona i potulna, i całe życie tylko gotuje, to znaczy, że Dzika Kobieta jest ukryta głęboko. Bardzo głęboko. I chce wyjść, żeby uczynić życie kobiety ciekawszym, bardziej wartościowym. Jej ślady widzimy w snach, mitach, baśniach, których Autorka jest wielką znawczynią.

Pamiętam moje rozmowy z Sylwią o kobietach. Ona twierdziła, że są gorszymi lekarzami, że mało jest kobiet wybitnych, twórczych. I naszą kolejną rozmowę, w Gdańsku, gdzie mówiłyśmy o tym, że morze jest kobietą. Góry to facet, a morze to kobieta. Tajemnicza, niezgłębiona, wszechogarniająca, potężna. Co nie oznacza wcale, że pozbawiona wdzięku i głupia. Może niedługo, w kolejnej rozmowie przekonam ją, że kobieta, która odkryła instynkty, swoje dzikie pochodzenie może być istotą szczęśliwą, wolną, wykształconą, wybitną, a przy tym posiadać coś, czego mężczyźni nie mają – ten szczególny rodzaj wrażliwości i ogromną intuicję.

Kiedy słyszę słowo kobieta, widzę Wenus z Dolnich Vestonic, a nie modelkę bez piersi. Widzę jej wolność, jej władzę, mądrość, mistykę. Tak, to była dobra książka. Trudna, ale dobra.