28 grudnia 2010

Rene Goscinny, Jean-Jacques Sempe „Nowe przygody Mikołajka”

Kiedy wybierając prezent dla przyjaciółki, zapytałam panią w księgarni o lekturę lekką i dowcipną (a ona pokazywała mi romanse historyczne), nie znałam jeszcze Mikołajka.

To książka, w której narratorem jest mały chłopiec, żyjący w latach 60-tych we Francji. Ma kolegów, z którymi uwielbia rozrabiać, a kiedy rodzice zrobią coś, co mu się nie podoba, tupie albo krzyczy, że ucieknie z domu i będą go żałować.

Brzmi dosyć standardowo.

Ale kluczem tej książki jest jej niezwykły styl. Mikołajkiem jest przecież dorosły facet, który przypominając sobie własne przygody z dzieciństwa i wymyślając nowe, naśladuje sposób myślenia dziecka. Tym mężczyzną jest Rene Goscinny. W połączeniu z zabawnymi rysunkami Sempego, mamy inteligentne i śmieszne historyjki, przyprawione dużą ilością ciepła i szacunku dla dzieci. Takiej książki nie mogłyby stworzyć osoby, które dzieci nie lubią.

Tutaj dwa fragmenty – pierwszy: jak Mikołajek miał się kąpać sam pierwszy raz i wybierał sobie zabawki, żeby było fajnie i drugi: świadczący o wielkiej dobroduszności naszego małego bohatera.

Nie wziąłem misia, bo zostało mu jeszcze trochę sierści – resztę zgoliłem starą maszynką taty, która już nie działa. Bo rzeczywiście, jak raz włożyłem misia do wody, w wannie zostało wszędzie pełno sierści i mama była niezadowolona. Poza tym miś po kąpieli nie wyglądał za ładnie, a ja nie lubię niszczyć zabawek. Bardzo o nie dbam.


W czwartek poszedłem z mamą na zakupy. Kupiła mi śliczne żółte buty – szkoda, że nie będę mógł w nich chodzić, bo mnie uwierają, ale żeby być grzecznym i nie robić mamie przykrości, nie powiedziałem jej tego.


Czytając Nowe przygody Mikołajka, wspominałam własne dzieciństwo, kiedy budowałam z siostrą cioteczną domki z krzeseł i koców i siedziałyśmy tam przy latarce, kiedy robiłyśmy błoto w ogrodzie, a z niego potrawy i ciasta, kiedy wymyślałyśmy sobie mężów i dzieci albo robiłyśmy miksturę w łazience – wlewałyśmy wszystko co się dało do jakiegoś pojemnika, a potem to zaczynało śmierdzieć, chociaż każdy płyn osobno pachniał, i pytałyśmy siebie: „To co robimy?”, „Wylewamy do kibla?”, „Wylewamy”.

A w szkole, tak jak u Mikołajka, pani denerwowała się na dzieci piszące do siebie karteczki. I nawet musiałam sama sobie wpisywać uwagi!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz