Było słonecznie, w całym mieście pachniało kwiatami pomarańczy. Miałyśmy ze sobą dwa złote serca na łańcuszkach, które wcześniej zdążyły się nieźle zaplątać. Przed wejściem do pałacu w Sewilli czekałyśmy w sporej kolejce. To co zobaczyłam, oczarowało mnie. Jakaś część mnie została w Andaluzji, w połączeniu kultury europejskiej i arabskiej, sceneriach jak z Baśni tysiąca i jednej nocy.
Zastanawiałam się, jak to zrobić. Jak oświadczyć się J. w tym pięknym ogrodzie, wśród pomarańczowych i cytrynowych drzew. Wśród ludzi z Hiszpanii i z całego świata. W tamtym momencie czułam się nieporadna, a jednocześnie czułam, że coś konstruuję. Nikt mnie nie nauczył jak można oświadczyć się kobiecie, bez pierścionka, bez szans na ślub. A jednak obie czekałyśmy na ten dzień.
Wstydziłam się, że powiem coś banalnego. Może powiedziałam, już nie pamiętam. A potem było dalsze zwiedzanie, spacery i paella, której nie zapomnę. Rzygałam po niej jak kot i dotarło do mnie, że chyba mam alergię na krewetki. Dodatkowo toaleta w hostelu była na drugim końcu korytarza, bo sama wybrałam pokój z opcją „cichy”. J. pobiegła kupić mi miętę, żeby chociaż trochę mi ulżyło. Złote serce cały czas było ze mną. Ta sytuacja stała się dla mnie metaforą związku. Nawet jak jest źle, ona zawsze jest obok.
Następnego dnia patrzyłyśmy na Placu Hiszpańskim jak dziewczyna o krzywym zgryzie i zgrabnej figurze tańczy flamenco, było w tym piękno, ogień, cierpienie i moc. Było mi tak dobrze. Tak dobrze.
Ten wpis zrobił mi coś szczególnego w duszy.
OdpowiedzUsuńRadość jest piękna.
Dziękuję za miłe słowa.
OdpowiedzUsuń