4 stycznia 2012

Mimoza z ogrodu botanicznego

Ja: No chodź się bawić! - i wykonuję nieskoordynowane ruchy z miną pijanego zająca – chodź tańczyć!
Blondi: Nie, nie, ja się wstydzę.
Chciałam jej dać wódki, żeby się przestała wstydzić, zresztą u nas nie ma czego, tolerancja duża.
Nic z tego. Blondi sączyła piwo. Kilka godzin. Nazwałam ją czule mimozą z ogrodu botanicznego. Lubię nadawać nazwy. Nawet kościotrup wiszący na kluczu do szafy ma imię – Paulinka. Więc mimoza siedziała na łóżku.
Siedziała.
I siedziała.
Raz wstała, żeby zatańczyć ze swoim chłopakiem. Nadzieja zabłysnęła w moich oczach. Niestety po dwóch piosenkach usiedli z powrotem. Wyszli jeszcze w nocy, żeby tułać się po mieście czekając na pierwszy autobus w stronę PKP.
Inni za to bawili się dobrze. W tym ja, pomijając poranek czwartego dnia sylwestra. Wtedy pozostało mi już tylko zawołać Sylwię, żeby mnie ratowała :-)

Czuję się mniej więcej...

...jak ta lama

A tu do drzwi puka sesja.

2 komentarze:

  1. takich osób nie rozumiem. nieśmiała? ok. czuje się "nie na miejscu"? ma prawo. ale zapraszana do wspólnej zabawy, zauważana przez ludzi-odmawia? dziwne to.

    OdpowiedzUsuń
  2. No. Na naszej stancji było już wszystko, ale odmowy zabawy jeszcze nie :D

    OdpowiedzUsuń