Wrocław
Mikołów
CHODZĘ I PYTAM
Chodzę i pytam: gdzie jest moja szubienica?
W czyim ogrodzie, w jakim lesie rośnie?
Na jakiej miedzy pasie cień kobiecy?
Na którym rynku świąteczną choinką?
W jakim pokoju zwiesza się nad stołem
Uprzejma pętla, bym ją szyją przetkał?
Na jakich schodach nareszcie ją spotkam?
Na którym piętrze sznur sobą wyprężę?
W której to stronie głowę ku niej skłonię?
W jakiej piwnicy, hałasie czy ciszy?
Na jakim strychu, ciemnym albo widnym?
W jakim klimacie, gorącym czy zimnym?
1969
10 maja 2011
8 maja 2011
Problem z jaskółką
Na stronie Akademii Języka Polskiego PWN znalazłam Narodowy Test z Języka Polskiego. Został on przeprowadzony w 2009 roku, ale wciąż można go zrobić, żeby sprawdzić, na ile umiemy posługiwać się naszym trudnym językiem. Na koniec da się sprawdzić swoje błędy. Akademia uznała, że popełniłam błąd, kiedy z rozsypanki ułożyłam przysłowie: jedna jaskółka wiosny nie czyni. Natomiast poprawna odpowiedź to: jedna jaskółka nie czyni wiosny.
Postanowiłam to sprawdzić w innych źródłach. W mojej Księdze przysłów polskich była taka forma, jakiej użyłam. No ale pomyślałam, że może to nie do końca wiarygodne źródło, więc napisałam do pana Macieja Malinowskiego, mistrza ortografii polskiej, który na swoim blogu Obcy język polski daje możliwość zadawania pytań. Odpowiedział mi:
„Spotyka się obydwie wersje, dlatego organizatorzy nie powinni byli Pani potraktować tego jako błędu...”
I co z tą jaskółką? Jeśli jedna wiosny nie czyni, to wyniki Akademii nie były rzetelne...
Postanowiłam to sprawdzić w innych źródłach. W mojej Księdze przysłów polskich była taka forma, jakiej użyłam. No ale pomyślałam, że może to nie do końca wiarygodne źródło, więc napisałam do pana Macieja Malinowskiego, mistrza ortografii polskiej, który na swoim blogu Obcy język polski daje możliwość zadawania pytań. Odpowiedział mi:
„Spotyka się obydwie wersje, dlatego organizatorzy nie powinni byli Pani potraktować tego jako błędu...”
I co z tą jaskółką? Jeśli jedna wiosny nie czyni, to wyniki Akademii nie były rzetelne...
7 maja 2011
1 maja 2011
Irvin Yalom „Kat miłości”
Ta książka wywołała we mnie dużo emocji. Zazdrościłam doktorowi Yalomowi mądrości. Podobało mi się, jak wielki ma wgląd w siebie i to, że potrafi przyznawać się do błędów. Jego niektórych pacjentów podziwiałam za przemianę, jakiej w sobie dokonali. Z jednej strony jestem z siebie dumna, że tyle już omówiłam i zrozumiałam na własnej terapii, a z drugiej lektura tej książki zainspirowała mnie do kolejnych zmian. Odkryłam, że tak jak doktor Yalom nie lubię złudzeń i walczę z nimi. Przemyślałam jeszcze raz taki pogląd, że aby spróbować zamknąć jakąś sprawę w sobie, trzeba ją najpierw porządnie rozbabrać. Więc rozbabrałam pewną ważną dla mnie sprawę, rozłożyłam ją na czynniki pierwsze, bo bardzo chcę ją zakończyć nie tylko oficjalnie, ale też emocjonalnie.
Oczywiście były w tej książce rzeczy, które mi się nie podobały, jak np. ignorowanie diagnozy psychiatrycznej:
Czuję, o co mu chodzi (ważniejsze jest poznawanie poprzez rozmowę niż nałożenie etykiety), ale nie do końca się z nim zgadzam. Diagnoza jest przecież punktem wyjścia do zmiany. Zastanawiam się też, jak funkcjonował jako lekarz, skoro obce jest mu korzystanie z nazewnictwa medycznego (!).
Warto też zwrócić uwagę na to, że kultura amerykańska daje większą otwartość, samo mówienie na ty, ale też dotyk pacjenta czy otwarte rozmawianie o tym, co o nim myśli terapeuta – to raczej niemożliwe w naszej kulturze.
Yalom preferuje terapię głęboką, dotyka najbardziej bolesnych spraw w życiu człowieka: nieuchronności śmierci nas i naszych bliskich, odpowiedzialności za własne życie, egzystencjalnej samotności i braku „oczywistego, narzucającego się sensu życia”. Pisze o „niewzruszonej obojętności kosmosu”, którą człowiek stara się zaczarować np. poprzez wiarę w istotę wyższą i jej wpływ na swoje życie. Mnie się podoba, ale wydaje się, że nie wszyscy mają ochotę szukać w sobie i rozumieć tego typu lęki. Zresztą są one bliższe ludziom starszym.
Zaskoczyła mnie łatwość, z jaką Autor interpretował sny swoich pacjentów. Dla mnie sny były do tej pory, mimo przekonań Freuda, niczym więcej jak zlepkiem bezsensownych obrazów, ewentualnie przeżuwaniem wydarzeń z życia. Być może teraz lepiej się im przyjrzę. Może rzeczywiście oddają skrywane uczucia i można je łatwo odnieść do swoich wstydliwych tajemnic i pragnień, jeśli człowiek sporo zastanawia się na sobą.
Yalom stał się moim guru. Pewnie dlatego, że zostać terapeutką to moje wielkie marzenie. Marzenie, które na chwilę znikło, ale jakiś czas temu na zajęciach z pomocy psychologicznej powróciło z impetem. To właśnie wykładowca tego przedmiotu polecił nam Kata miłości.
I jeszcze może wyjaśnienie tytułu. Pierwsze opowiadanie jest o kobiecie, która od wielu lat nie potrafi sobie poradzić ze wspomnieniem pewnego romansu, jest dla niej tak żywe, jakby ciągle trwał. Więc kat miłości jest w gruncie rzeczy katem złudzeń.
Oczywiście były w tej książce rzeczy, które mi się nie podobały, jak np. ignorowanie diagnozy psychiatrycznej:
Inni, do których i ja należę, dziwią się, że można poważnie traktować jakiekolwiek diagnozy i widzieć w nich więcej niż prosty opis pewnych wybranych symptomów i zachowań. (…) Zastosowanie nawet najbardziej liberalnego systemu nazewnictwa psychiatrycznego stanowi pogwałcenie jestestwa drugiego człowieka. Jeśli wierzymy, że ludzi można ująć w kategorie i postrzegamy ich przez pryzmat pewnych klasyfikacji, nigdy nie dostrzeżemy ani nie docenimy tych ważnych części osoby, które poza nie wykraczają.
Czuję, o co mu chodzi (ważniejsze jest poznawanie poprzez rozmowę niż nałożenie etykiety), ale nie do końca się z nim zgadzam. Diagnoza jest przecież punktem wyjścia do zmiany. Zastanawiam się też, jak funkcjonował jako lekarz, skoro obce jest mu korzystanie z nazewnictwa medycznego (!).
Warto też zwrócić uwagę na to, że kultura amerykańska daje większą otwartość, samo mówienie na ty, ale też dotyk pacjenta czy otwarte rozmawianie o tym, co o nim myśli terapeuta – to raczej niemożliwe w naszej kulturze.
Yalom preferuje terapię głęboką, dotyka najbardziej bolesnych spraw w życiu człowieka: nieuchronności śmierci nas i naszych bliskich, odpowiedzialności za własne życie, egzystencjalnej samotności i braku „oczywistego, narzucającego się sensu życia”. Pisze o „niewzruszonej obojętności kosmosu”, którą człowiek stara się zaczarować np. poprzez wiarę w istotę wyższą i jej wpływ na swoje życie. Mnie się podoba, ale wydaje się, że nie wszyscy mają ochotę szukać w sobie i rozumieć tego typu lęki. Zresztą są one bliższe ludziom starszym.
Zaskoczyła mnie łatwość, z jaką Autor interpretował sny swoich pacjentów. Dla mnie sny były do tej pory, mimo przekonań Freuda, niczym więcej jak zlepkiem bezsensownych obrazów, ewentualnie przeżuwaniem wydarzeń z życia. Być może teraz lepiej się im przyjrzę. Może rzeczywiście oddają skrywane uczucia i można je łatwo odnieść do swoich wstydliwych tajemnic i pragnień, jeśli człowiek sporo zastanawia się na sobą.
Yalom stał się moim guru. Pewnie dlatego, że zostać terapeutką to moje wielkie marzenie. Marzenie, które na chwilę znikło, ale jakiś czas temu na zajęciach z pomocy psychologicznej powróciło z impetem. To właśnie wykładowca tego przedmiotu polecił nam Kata miłości.
I jeszcze może wyjaśnienie tytułu. Pierwsze opowiadanie jest o kobiecie, która od wielu lat nie potrafi sobie poradzić ze wspomnieniem pewnego romansu, jest dla niej tak żywe, jakby ciągle trwał. Więc kat miłości jest w gruncie rzeczy katem złudzeń.
Subskrybuj:
Posty (Atom)