13 listopada 2014

Siddhartha Mukherjee „Cesarz wszech chorób. Biografia raka”

Nigdy nie zapomnę tej dziewczyny. Poznałam ją podczas praktyk w centrum onkologii przed piątym rokiem. Była łysa, ale śliczna. Powiedziała mi, żebym dotknęła jej guza na nodze. I że to wszystko stało się szybko, w lipcu poczuła, że coś jest nie tak, we wrześniu miała już chemioterapię. Oprócz nogi były jeszcze przerzuty w płucach - mówiła, że to małe guzki i lekarze sprawdzają, czy znikną. Chciała jak najszybciej wrócić do domu, do chłopaka, była niewiele młodsza ode mnie. Od tamtego spotkania minęły ponad dwa lata, a ja wciąż zastanawiam się, czy jej się udało.

Wtedy dotknęłam raka po raz pierwszy.

Niedawno przeczytana książka Mukherjee wzbudziła we mnie jednocześnie przerażenie i zachwyt. Bo rak jest częścią nas samych, naszym doskonalszym, nieśmiertelnym odbiciem. Autor nadał mu ludzkie cechy: inteligencję, spryt, złośliwość, ironię. Poza tym dobitnie pokazał, jak wielką sztuką jest rozmowa z osobą chorą. Ciągle myślę o tym, czy się jej nauczę.

Ciężko mi było rozstać się z tą książką. Tak dużo było w niej nadziei. Chorujących i całych pokoleń onkologów. Od razu wzięłam się za inną. Nie miałam ochoty na nic wesołego. Padło na „Eli, Eli”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz