7 stycznia 2013

Spłuczka książkowego sedesu

U babci postanowiłam sobie: żadnych książek o obozach w czasie świąt. I chociaż u Justyny na półkach leżały Refren kolczastego drutu i Inny świat, nieprzeczytany z braku czasu w szkole, wytrwałam w swoim postanowieniu.

Miało nie być o obozach, ale kto powiedział, że nie może być na smutno. Wybrałam dwie krótkie książeczki. Pierwszą z nich było Jądro ciemności Conrada, również porzucone dawno temu. Czytało się ciężko, ale trud został wynagrodzony. Przyglądałam się powolnemu zapadaniu się w zielone piekło. Dusza białego człowieka rozpłynęła się w dusznej atmosferze dżungli i chciałoby się złośliwie powiedzieć: nic dziwnego. Zimbardo już na to wpadł. Tacy jesteśmy. Ale poczułam też ten dziwaczny rodzaj szacunku do czegoś, czego nigdy się nie dotknie, co jest bardzo daleko, do kogoś, kim w głębi jestem, ale odczuwam z tego powodu dyskomfort.

Olka zwróciła mi ostatnio uwagę, że nieładnie mówię o tych ludziach – tubylcy. Owszem, nieładnie. Ale nieładnie mówię też o pacjentach – wariaci i wcale nie robię tego złośliwie.

Dżungla to takie trochę Id. A ja lubię to co dzikie. Lubię prawdę.

Drugą książeczką, również nienapawającą optymizmem była Kronika zapowiedzianej śmierci Marqueza. Trochę Procesu Kafki, trochę barwnego, migotliwego mętliku Hrabala. Człowiek pozostawiony sam sobie. Z planami na przyszłość, które z biegiem czasu stają się coraz bardziej mgliste, by pewnego dnia mleczną skorupą pokryć jego ciało już na zawsze.

Kronikę czytało się przyjemnie (znany od początku finał, słownictwo umniejszające powagę). Mimo tego odczuwało się niepokój. Podobny może do tego, który towarzyszył mi podczas zwiedzania muzeum Kafki. Zagubienie normalnego człowieka w schizofrenicznym świecie? Czy może schizofrenika w normalnym, takim jakim jest, odwiecznym?

Wisienką na torcie ludzkiej nikczemności okazało się przypomnienie sobie w podróży Folwarku zwierzęcego, niedoczytanego w klasie maturalnej. Pamiętam, że Rok 1984 bardzo mi się spodobał, Folwark mnie nie pociągał, ale ponieważ jest krótki, a chciałam odsunąć od siebie myślenie o sesji, więc padło na tą powieść.

Po przeczytaniu tych trzech książeczek wcale nie poczułam się gorzej. Poczułam się bliżej. Mając osobę, którą się kocha świat nie może być do końca zły. Jedni mają zabobony, inni religię, a ja mam spłuczkę książkowego sedesu.

No bo czy można to nazwać optymizmem, Anno, kiedy ja to wszystko widzę? Wzrok mam dobry, słuch mam dobry, mówią, że nawet zbyt, a jednak trawić i wydalać trochę lżej.

Wniosek również taki, że odgrzewane lektury smakują inaczej.

3 komentarze:

  1. Powiadasz, Olu, że mimo ciężkiego balastu gatunkowego tych książek, nie poczułaś się po ich lekturze gorzej? Bo tez chyba najbardziej dołuje literatura oderwana od autentyzmu - lukrowana i fruwająca gdzieś ponad prawdziwym byciem. Nie chodzi o to, aby musiała to być sucha faktografia czy tematyka realistyczna - chodzi o żywe odniesienia do życia. Osobiście bardzo lubię literaturę obozową, bo budzi ona we mnie najgłębsze pokłady nadziei - wobec sytuacji, które zewnętrznie tej nadziei wydają się być pozbawione...


    Pozdrawiam z Bieszczadów!
    www.beszad.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lubię lukrowanej literatury Adamie, to co mnie zastanawia to fakt, czemu Ludzie czytają książki np o złym dzieciństwie (post na książkowym forum polećcie proszę książkę z serii o...). Jeśli realizm, to polecam "Bóg zapłać Tochmana"

      Usuń
  2. @Adam
    Zgadzam się. Ale z drugiej strony życie (i literatura) pokazują, że istota ludzka jest zdolna do WSZYSTKIEGO. Przyjemniej i bezpieczniej byłoby myśleć, że człowiek posiada jakieś granice. Podziw i przerażenie – to najczęstsze emocje, które odczuwam poznając ludzi. Teraz chyba przeważa podziw.

    @life4youu
    Pewnie dlatego, że wiele osób miało złe dzieciństwo, a kiedy przeżyło się coś złego, dobrze jest wiedzieć, że nie jest się w tym odosobnionym.
    Dzięki za tytuł. Tochmana na pewno kiedyś poczytam.

    OdpowiedzUsuń