24 listopada 2012

Uwaga, pluję

Czuję się jak dziecko, które zbiera zabawki do pudełka na czas, bo mama obiecała, że jeśli posprząta sprawnie i bez narzekania, to zabierze je na wielkie lody.

Gitara i rosyjski czekają aż skończy się semestr zimowy, a wraz z nim zajęcia na psychologii. Czekają nieprzeczytane książki, pokryte grubą warstwą bieżących kserówek. Czekają niewyrażone słowa, nienapisane wiersze, nieodwiedzone miejsca, litry niewypitej wódki.

Czasami żałuję, że nie mam spustu migawki w oczach, bo widzę obrazek, który zaraz przepadnie. Chociaż i tak brakuje mi umiejętności, żeby przedstawić to, co zobaczyłam. Ostatnio nawet brakuje mi słów i dopiero takie chwile jak ta, kiedy nie muszę nic robić, sprawiają, że wyciągam kartkę i długopis. Ostatnio zrobiłam to w pociągu relacji Lublin-Warszawa. Pisałam o mgle i o Niej.

Mając dużo zajęć rzeczywiście robi się więcej rzeczy. Kilka razy byłam w Teatrze Starym na bitwach o literaturę, ostatnio gośćmi byli Varga i Świetlicki. Jeden mówił dużo i mądrze, a drugi mało, ale za to inteligentnie pajacując. Bardzo przyjemnie się ich słuchało. W przyszły wtorek będą Szczygieł i Tochman i także się wybieram, bo polubiłam reportaże. Byłam też w hali Globus na Nabucco. Miejsce niezbyt wyględne, ale gdzie indziej nie byłoby jak pomieścić takiej liczby ludzi. Spodobało mi się. Władza, miłość, intrygi, siła wyższa i walenie piorunów – to jest to.

Pobudzona wizją spędzenia sylwestra w Gdańsku i majówki w Wiedniu (oczywiście za jak najniższe koszty, podróż w obie strony i noclegi w Gdańsku wyszły za 130 parę złotych, Wiedeń jeszcze nieruszony), snuję wizje podróżowania po świecie. W Europie najchętniej zwiedziłabym Lublanę, Belgrad, Rejkiawik i Tallin. A na świecie Tybet, Chile i Peru :D Nie, nie mam zaburzeń wielkościowych, zdaję sobie sprawę, ile to kosztuje. Jeśli lubicie podróżowanie, to polecam stronę Paragon z podróży. Chłopaki wydali właśnie książkę, chętnie bym przeczytała.

Ach. Trochę z siebie wyplułam. A mogłabym więcej. O tym, jak Madzia zaprowadziła mnie w Warszawie pod blok, w którym mieszkał Beksiński i spotkałyśmy dozorcę, który znał go osobiście. O tym jak Ona o mnie dba i pokazuje mi inną mnie. O planach wyjazdu z Lublina. Czy o tym, co dzieje się u mnie na stancji :D

Mam wybór: albo zacznę to wszystko opisywać albo moja głowa eksploduje. Może już niedługo zacznę. Tak jak kiedyś, na bieżąco. I bez zahamowań. Oby.





Beksiński

3 listopada 2012

Terapia, której nie było. Dobry tata

- Kurwa jego mać! – słyszę z dużego pokoju, chociaż w swoim puszczam muzykę. To ojciec wścieka się, że królik narobił nie tam, gdzie miał narobić. Czasem krzyczy na Kulkę, ale przeważnie mówi do niego czule, najczęściej Pieśku, bo bardzo lubi psy. Lubi też wiele innych zwierząt, np. dziki, słonie, chore małpki i ptaszki na Animal Planet. Oprócz tego interesuje się historią, lotnictwem i słucha starego dobrego rocka z płyt, których nikt nie może dotknąć. Ojciec jest wysoki, gruby. Odkąd pamiętam ma wąsy. I jąkanie. Po zajęciach wiem, że kloniczno-toniczne.

- Chodź, Pieśku, chodź. – woła na królika. Królik miał być mój, miał być samicą i nazywać się Kulka. Wyszło trochę inaczej. Czułe zawołania kontrastują z całkowitym pomijaniem mojej osoby. Tak jest od lipca zeszłego roku, kiedy wezwałam policję po tym, jak popchnął mnie po raz ostatni.

Powiedziałam o nim tyle złych rzeczy, złych, bo prawdziwych, że czasem szukam jakichkolwiek pozytywnych wspomnień.

Oczami wyobraźni widzę mały rower z przyczepionym kijem. W ten sposób tata uczył mnie jeździć, najpierw trzymał za kija, potem puszczał na chwilę, aż w końcu nauczyłam się i mogliśmy razem jeździć na wycieczki. Śpiewałam wtedy piosenkę „Małe pieski dwa” albo gadałam głupoty. Tata pokazywał mi skrzypy polne i grzyby purchawki, karmiliśmy razem łabędzie i patrzyliśmy na małe rybki w Wiśle. Zrywałam kwiatki dla mamy albo udawałam czarownicę, za miotłę miałam podłużną roślinę z kitką na końcu. Rozmawialiśmy też o bocianach, że czasem wpadają na słupy telegraficzne i giną. Bocian to kolejne zwierzę, które tata bardzo lubi.

Na koniec roku szkolnego chwalił mnie przed babcią - swoją matką. Wyjmował moje świadectwo z paskiem z teczki, którą trzymał u siebie w pokoju (żebym nie zniszczyła) i mówił z dumą o wysokiej średniej. Babcia czytała głośno oceny. Czułam wtedy, że cały rok nauki na piątki się opłaca.

Pamiętam jeszcze inne wycieczki, np. taką, kiedy zabrał mnie i moją przyjaciółkę do swojej pracy, bo były tam dwa śliczne szczeniaki. W przeważającej części były czarne i miały duże, silne łapki. To było wiosną, dorastałam wtedy i nie byłam zbyt ładna.

Zastanawiam się, ale nic więcej nie przychodzi mi do głowy.