- Ale cycory. Pewnie niejeden do nich wzdycha. - Irenka (lat 92) uśmiechnęła się rozbrajająco. Jeszcze nigdy przy mnie nie zachowywała się w ten sposób.
- Pani Irenko!
- No co? Taka to już natura. - Jej mętne, niebieskie oczy błyszczały.
W hospicjum zdarzają się zabawne momenty. Właśnie minął miesiąc, od kiedy zaczęłam tam pracę. Znowu życie naprostowało moje wizje. Wyobrażałam sobie filozoficzne dysputy o sensie istnienia, a tu przedstawiam się jednej osobie 10 razy – i tak mnie nie pamięta. Z niektórymi ciężko się porozumieć, bo mają wyciętą krtań. Albo największą przyjemność sprawia im, kiedy podam wody, zrobię kawę albo wyrzucę śmieci ze stolika. Śmierć jest taka … podskórna. Oczywiście na rozmowę o niej powinnam być przygotowana każdego dnia. Widać ją w podtekstach, ale wyparcie pacjentów jest ogromne. Z niektórymi bardzo się zżyłam. Będzie to dla mnie temat do pracy nad sobą. Pewnie nieprzerwanie, przez cały czas.