19 października 2014

Bezpracowie

Czułam się jakbym jechała zostawić gdzieś swoje marzenia. Nie chciałam się ich pozbywać.

- Przepraszam, bezrobocie to tu? – zapytała kobieta o twarzy zniszczonej alkoholem.
- Tak, tu. – odpowiedziałam.

Urząd pracy w Krakowie znajduje się w dziwnym miejscu. Wysiada się na przystanku, gdzie wokół są same krzaki. Trzeba iść dróżką, która otacza rosnące swawolnie kępy. 
Na tym przystanku wysiadło kilka osób. Widać było, że podążają w tym samym kierunku.

Bałam się.

Gdy czekałam na miejscu przed odpowiednim pokojem, usiadł obok mnie młody, podchmielony mężczyzna i zaczął rozłupywać orzechy mamrocząc coś pod nosem. Inny nerwowo chodził w tę i z powrotem narzekając, że spóźnił się 10 minut, a czeka już 2 godziny. Ruda pani, przypominająca Kingę Preis, powiedziała, że kiedyś czekała 6 godzin i że to wszystko jest bez sensu. Siedzący obok niej facet przytaknął.
 
W końcu Nerwowy zrezygnował. Zostałam poproszona do środka.

Łysy pan donośnym głosem poinformował mnie o prawach i obowiązkach, wręczył dużo kartek, dużo też zostawił dla siebie, zbierając uprzednio na każdej mój podpis albo dwa. Był dla mnie uprzejmy.

Wracając zobaczyłam na przystanku gówno. Pomyślałabym, że psie, ale był też papier toaletowy. Czyżby komuś puściły nerwy?

W tramwaju zadałam sobie pytanie: czy nadal chcę pomagać ludziom. Odpowiedź brzmiała: tak.