Jeśli myślisz, że lesbijka to kobieta, która nie zaznała przyjemności z mężczyzną i nie wie co dobre; jeżeli uważasz, że to istoty dalekie, dziwaczne, rozbierające się na Love Parade, udekorowane piórkami, które krzyczą i machają językiem – mylisz się.
Ludzie są różni - kobiety są różne - lesbijki są różne.
Są takie, które nie godzą się na to, kim są i pogodzone ze sobą. Są rozwódki i mężatki, które całe życie przeżyły z mężczyzną, ukrywając prawdę. Są aktywistki, buntowniczki i domatorki zajmujące się dziećmi. Ateistki i byłe zakonnice. Nauczycielki, lekarki, artystki. W książce Anny Laszuk opowiadają swoje historie, nierzadko dramatyczne. Opowiadają o społecznym wykluczeniu, odrzuceniu przez rodzinę czy znajomych, o walce samych ze sobą. I o tym, że żyją zwyczajnie, tworzą szczęśliwe związki, realizują się w pracy, mają pasje.
Kiedy czytam historie ludzi żyjących nieco inaczej niż większość, najbardziej przejmujący wydaje mi się fakt, że za sto lat nikogo z nas już nie będzie, ani żyjących inaczej, ani tych, dla których tolerancja jest takim dużym wyzwaniem, czasami zbyt dużym.
Wszyscy wsiąkniemy w dobrą ziemię, to smutne i pokrzepiające zarazem. Dostrzegam pewną analogię z sytuacją, kiedy wyobrażamy sobie przemądrzałą osobę na sedesie. Tak, w pewnych okolicznościach ludzie pozostają sobie równi.
Po pięciu latach studiów psychologicznych i trzech terapii własnej, nie przestają mnie fascynować, także ci zarozumiali, pewni swoich przekonań. Najciekawsi są oczywiście tacy, którzy zamiast tracić energię na nienawiść, dużo myślą. Choć myślenie boli.