w lipcową, upalną niedzielę ulice Krakowa są puste
przynajmniej na Prądniku Czerwonym
kłębiące się w oddali chmury przepowiadają burzę
przynajmniej na Prądniku Czerwonym
kłębiące się w oddali chmury przepowiadają burzę
wspominam lato u babci
kolano zdarte po upadku na betonie i zrobiony przez nią opatrunek
okręciła mi bandażem całą nogę, chociaż nie było takiej konieczności
pamiętam kolczyki z wiśni
i bluzkę zawijaną pod biustem, udając że coś tam jest
pamiętam zapach kopru, czekoladki Delfina
wypieki z piachu i błota, świat na niby
psy, które uciekały z podwórka przedostając się pod bramą
ich cenną wolność i nieodzowność powrotu z podkulonym ogonem
zabawy w dom i życie, zabawy w problemy i oswajanie śmierci
myjąc kamienie wkopane w ziemię i udając że to groby bliskich
wspominam to co dobre czując wdzięczność i ból
odkrywam potrzebę zabawy i beztroski
czystej radości
którą można zbierać jak okruchy po ulubionym cieście