27 marca 2011

Heima to po islandzku „w domu”

Ależ z tej Islandii niesamowity kraj. Tajemniczy, ponury. Muzyka może nie „moja”, ale nawet interesująca, taka spokojno-usypiająco-heroinowa :D. Bardzo ładne zdjęcia.

Film przedstawia trasę koncertową zespołu Sigur Ros po rodzinnym kraju w 2006 roku. Zjeździli kawał świata i wracają do Islandii grać koncerty w różnych dziwnych, odludnych miejscach, np. w opustoszałej fabryce, przy starych budynkach.

Przyciągają mnie takie opuszczone miejsca. Wiem, że to tandetnie brzmi, ale czuć jak unoszą się tam duchy przeszłości. Można wyobrazić sobie, że byli tam ludzie, po których nie został nawet ślad.

Chętnie pojechałabym tam na tydzień, dwa, dłużej nie wytrzymałabym pod tymi chmurzyskami.

26 marca 2011

Nareszcie wiosna

Dzieje się dużo, szybko i soczyście. To chyba wiosna we mnie, bo za oknem biało (wypadek przy pracy, wiosna przysnęła na ławce pijąc na pożegnanie z despotyczną zimą). Imprezy, rozmowy, nauka i w zasadzie na nic innego nie ma czasu. Książki leżą, zgłębiam na razie tajniki zaburzeń psychicznych na psychopatologię. I owszem, widzę je u wszystkich ludzi dookoła (tak, u siebie również). Dzięki wizycie w Abramowicach i wysłuchaniu człowieka, który ma halucynacje i urojenia zdrady, dotknęłam tego tematu niebo bardziej. Już nie mogę się doczekać kolejnych zajęć.

Obejrzałam Salę samobójców. Podobało mi się. Ta różowa idiotka podziałała mi na nerwy, sekciara jedna. W ogóle ci wszyscy raelianie, jehowi itp. są niebezpieczni. Jedni wyciągają kasę na budowę platformy do lądowania UFO, drudzy straszą końcem świata. W pierwszym przypadku istoty pozaziemskie popadłyby w dziki chichot, bo żadna platforma im niepotrzebna :D, a ze świadkiem Jehowy pogadamy w 2013.

W DSK jest dobrze, chociaż oddział chirurgii jest ponury. Siedzę przy łóżkach, rozmawiam z ludźmi i staram się, żeby było trochę mniej ponuro :-). Razem z nowym kolegą, Pawłem.

A, i znowu jestem w Kole Naukowym Psychologów UMCS. 13 i 14 kwietnia będzie u nas ogólnopolska konferencja „Oko w oko z … agresją”. Polecam i zapraszam.

13 marca 2011

Z kroniki Auschwitz: Miłość

Z kroniki Auschwitz: Miłość to czwarta część z pięcioodcinkowego cyklu o życiu w Oświęcimiu. Opowiada o ucieczce z obozu zakochanych w sobie Polaku Edwardzie Galińskim i Żydówce Mali Zimetbaum.

Mala, a właściwie Mally Zimetbaum, numer obozowy 19880, została przywieziona do Auschwitz z transportem żydowskim z Belgii we wrześniu 1942 roku. Weszła do obozu na zasadzie selekcji, była na tyle zdrowa, żeby móc pracować. W obozie pełniła funkcję gońca, odbierała także więźniarki ze szpitala i odprowadzała je na bloki, dbając o to, by te słabsze trafiały w lepsze miejsca. Znała bardzo dobrze język niemiecki i francuski, polski słabiej (kiedy była dzieckiem jej rodzina emigrowała z Polski do Belgii). Mimo, że była funkcyjną, więźniarki oceniały ją jako delikatną, wyciszoną.

Edward Galiński, numer obozowy 531, przyjechał do Oświęcimia w pierwszym transporcie, w czerwcu 1940 roku. Wraz ze swoim przyjacielem Wiesławem Kielarem planowali ucieczkę. Później przekonał Kielara, by pozwolił najpierw uciec jemu i Mali. Ukradł mundur esesmański i przepustkę. Mala w mundurze roboczym udawała, że będzie instalować urządzenia sanitarne. W ten sposób 24 czerwca 1944 roku udało im się opuścić obóz.

Dotarli aż w pobliże granicy ze Słowacją. Był 6 lipca 1944r. Mala, zmęczona i chora, chciała coś kupić w zamian za złoto wyniesione z Auschwitz. Wtedy zauważył ją gestapowiec. Potem kazał zdjąć czapkę Edkowi i już wiadomo było, że są uciekinierami z obozu.

Zostali z powrotem przewiezieni do obozu i oboje osadzeni w bloku nr 11. Codziennie wieczorem Edek stawał blisko drzwi i przez szparę gwizdał melodię. Po jakimś czasie z drugiego końca bloku dało się słyszeć tą samą melodię gwizdaną przez Malę. Galiński wykonał też rysunek twarzy kobiety w tynku. 15 września zapadł już wyrok w ich sprawie.

Zanim związano mu ręce, przygotowując do śmierci przez powieszenie, Edek poprosił o kartkę i ołówek, włożył przygotowane wcześniej pukle włosów Mali, napisał imię i nazwisko jej oraz swoje. Karteczkę kapo przekazał stojącemu tam W. Kielarowi.

W drodze na szubienicę powiedział tylko: „Koledzy, pomścijcie mnie”. Później musiał wysłuchać wyroku w języku niemieckim i polskim, ale zanim esesman skończył go czytać, Galiński włożył głowę w pętlę i odepchnął stołek. Podbiegł do niego kapo, zdjął pętlę i ponownie zaczął odczytywać wyrok. Wtedy krzyknął: „Jeszcze Pol…” i kapo zabrał taboret. Wszyscy stojący wkoło zdjęli czapki.

Mala miała być za karę, że uciekła, żywcem spalona w krematorium. Kierowniczka obozu Maria Mandel mówiła: „Każdy, kto tak jak Mala, odważy się uciec z obozu, zostanie załatwiony”. Mala w tym momencie wyjęła coś z zawiniątka trzymanego w ręku i zaczęła przecinać sobie żyły w lewym łokciu. Esesman wyrwał jej żyletkę, a ona trzasnęła go w twarz. Wtedy on złapał ją za rękę i złamał ją. Zabrano Malę do ambulatorium, żeby zatamować krew i móc wykonać wyrok. Pielęgniarki robiły jednak wszystko, żeby jej nie ratować. Jeszcze żyła, kiedy zabierano ją do krematorium. Tam prawdopodobnie zażyła truciznę lub zastrzelił ją esesman.

W Muzeum Auschwitz-Birkenau do dzisiaj przechowane są dwa pukle włosów Mali, przekazane przez Wiesława Kielara w 1968 roku, a także jej portret namalowany dla ukochanego przez koleżankę Zofię Stępień.




Na podstawie: Z kroniki Auschwitz: Miłość (2004). Realizacja: Michał Bukojemski.
Portret Mali: Kredki, karton, 25 x 17 cm, KL Auschwitz 1943. Zbiory Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Autorka: Zofia Stępień. Pochodzi ze strony http://pl.auschwitz.org.pl/

12 marca 2011

Mad world



„Świat jest miejscem zwariowanym i wieloznacznym, a część naszej wędrówki polega na uświadomieniu sobie tego i nauczeniu się w jakiś sposób, jak z tym żyć.” - tak podsumowuje swoją walkę z chorobą Sue Atkinson. Dowiadujemy się także, że jej depresja jest nawracająca. W ciągu dwóch lat, kiedy pisała tą książkę, miała kilka nawrotów.

Sformułowanie „życie jest trudne” pojawia się tutaj wiele razy. Optymizmu autorka raczej nie ocenia dobrze. Może dlatego, że optymiści nie potrafią zrozumieć tej choroby i stanowią Brygadę Weź-się-w-Garść, która niczego nie wnosi do życia człowieka chorego na depresję, wręcz przeciwnie – powoduje tylko jego frustrację. A może dlatego że taki człowiek musi być ciągle przygotowany na kolejny nawrót. Pomimo chwilowego szczęścia, zdaje sobie sprawę, że za jakiś czas znowu będzie okropnie.

Ponadto optymizm jest wg niej sposobem oszukiwania siebie, niedostrzeganiem cierpienia, które przepełnia świat. Nie mogę się zgodzić z taką tezą. Mimo dużej samoświadomości Autorki, taki pogląd wydaje mi się po prostu zniekształcony depresją. Rozumiem, że myślenie boli, ale w życiu Sue Atkinson nie ma żadnej równowagi. Albo jest w ciężkiej depresji, albo „przechadza się po swoim ogrodzie (…) i wydaje jej się, że jeszcze nigdy nie widziała takich barw, ani nie wdychała takiego zapachu świeżości. Wszystko wydaje się nowe. Inne. Żywe.”

Atkinson wie o depresji naprawdę dużo. O tym, skąd wynika, jak bardzo zaburzone jest myślenie chorej osoby, jak sobie radzić w najgorszych momentach. Porównuje depresję do górskiej wspinaczki i ta metafora jest rzeczywiście trafna. Może to lepiej dla czytelnika, że nie jest ona psychologiem, ale sama chorowała - jej rady brzmią przez to bardziej autentycznie. Autorka wie o sobie sporo. Na pewno w poznawaniu siebie pomagali jej psychoterapeuci, bo wspomina także o ich wskazówkach, z których korzystała.

Książka jest napisana prostym językiem, bardzo przystępnie, została podzielona na małe podrozdziały po to, by ludziom pogrążonym w depresji było łatwiej z niej skorzystać (często nie mogą się oni skoncentrować na czymś dłużej). Jednak nie jest to przyjemna lektura. Już samo wyobrażanie sobie tego, jak może czuć się osoba w depresji albo jej rodzina, jest przykre.

Można zadawać sobie pytanie, czy warto czytać książkę Jak wydobyć się z depresji osoby, która przeżywa nawroty, więc „nie wyleczyła się skutecznie”. Myślę, że warto, dlatego, że jej walka ciągle trwa. Oznacza to, że mimo słabości swojego organizmu i trudnych doświadczeń życiowych, wciąż próbuje sobie radzić. I udaje jej się to.

Pozwala też lepiej zrozumieć osoby chore na depresję, ich zachowanie, uczucia, i dowiedzieć się, czego unikać w kontakcie z nimi. Co innego czytać suche informacje o etiologii, objawach i sposobach leczenia, a co innego poznać sposób myślenia takiej osoby.

10 marca 2011

Rzucam leki

A moim lękom wytaczam wojnę. Trzymajcie kciuki!:-)

(Gdyby coś było nie tak, obiecuję się grzecznie odmeldować do psychiatry.)