31 lipca 2009

Różowa Zuzanna


Ja i Sąsiad bawiliśmy się kiedyś w lekarza. On był chyba pielęgniarzem, bo robił zastrzyki, więc lekarzem może ja. Już nie pamiętam dokładnie, jak to było. W każdym razie w moim pokoju zapanowała epidemia i Sąsiad robił zastrzyki chorym lalkom. Wszystkim po kolei dawał szprycę czerwonym flamastrem. Wołał wesoło "Jeszcze ta, jeszcze ta!" i z całej siły flamastrem w pupę lali. Żeby na pewno wyzdrowiała.
Jedna z tych lalek to Różowa Zuzanna. Pochodzi z czasów, kiedy nie przeszkadzał mi kolor różowy. Kiedy w ogóle niewiele rzeczy mi przeszkadzało, najwyżej pusty żołądek albo pełna pielucha. Wszystko się zmieniło, a uśmiech Różowej Zuzanny ani trochę. Kiedy była grzeczna, robiłam jej coś w rodzaju loków - zaplatałam warkoczyki, żeby po rozplątaniu ich włóczka nieco falowała.
Ale Sąsiad nie lubił lalek. Wykazał się tylko dobrą wolą, bo nie chciał, żeby pomarły na epidemię. Lubił za to klocki.
Miałam reklamówkę klocków, ale nie Lego, tylko takich dużych. Układaliśmy z nich wieże i roboty. Były większe od nas. Potem następowała długo wyczekiwana chwila - rozwalenia budowli. Uwielbiałam to. Umawialiśmy się, że już, lekki ruch dłoni i w pokoju robiło się głośno jak na wojnie. Czasami któreś z nas rozwalało wieżę bez uprzedzenia. Wtedy to drugie z nadąsaną miną: "Ej, dlaczego"? Na to pierwsze: "Ha ha ha". I tak kończyła się sprzeczka.
Nosiło nas, pamiętam jak kiedyś poparzyliśmy się prodiżem. On bardziej. Siedział z pianą od poparzeń na dłoniach. I czekał aż przestanie boleć.
Mieliśmy wtedy z pięć, sześć lat. W wieku ośmiu całowaliśmy się w polu. Wokół nas chyba żyto, kilka metrów dalej dzieci z osiedla, które nie wierzyły, że to zrobimy (bo to właściwie dziwne się całować, co nie?). Potem powrót do domu i kac moralny ("Fajnie było, ale po co").
Ciekawe, czy Sąsiad pamięta. Ja pamiętam. Ha ha ha :)

30 lipca 2009

Do Wanny

Chlup!

Wanno, ty pradomie, łazienki łożysko!
Kiedy jestem w tobie, czuję, że mam wszystko.
Ibuprofen, Apap - na cóż tamte leki,
kiedy z kranu płyną przetworzone ścieki?

Z niego kapią słodycz, niespełniona żądza,
tracą tam znaczenie ból i smród pieniądza.
W tobie me pomysły próżne powstawały,
w tobie me marzenia jasne się stawały.

Krystalicznie czysty, dumny węgiel biały,
co niejedne dłonie już go dotykały,
teraz mnie dotyka i wcale nie dziwne,
że mu się znudziły moje ręce zimne.

Moje jednakowe, wolno zmienne ciało
śnieżnobiałej wannie znużyć się musiało.
I dlatego wanna mści się dzisiaj na mnie,
ja zanurzam głowę, płuczę ją starannie.

24 lipca 2009

Uśmiech Damy w wersach

Polubiłam Szymborską. Kilka jej wierszy: "Z nie odbytej wyprawy w Himalaje", "Rozmowa z kamieniem" czy "Chwila" uważam za genialne. Tak, to prawda, jest z niej poetka "szkolna". Dobrze jest wiedzieć na polskim, że Sienkiewicz 1905, Reymont 1924, Miłosz 1980 i Szymborska 1996. Zmuszanie uczniów, by powiedzieli to, co o wierszach noblistki powiedzieć należy - męczące. I w Partii była. Do 1966 (o wierszu "Lenin" na lekcji się nie dowiemy). I studiów nie skończyła (tak, Szymborska nie ma nawet magistra). Ale niewielkie to wszystko ma znaczenie, jeśli potrafi się pisać tak mądrze jak ona. Kiedy się skończy szkołę, warto do niej zajrzeć. Wnikliwa obserwacja, wielkie poczucie humoru, ironia i niezwykłe zestawienia słów - to cechy tej poezji. No powiedzmy - jej części.

Tak pani Wisława napisała o profesorze, który po urazie mózgu, nie wrócił do pełnego zdrowia:

Dwa plus dwa, profesorze?
Dwa - mówi profesor.
Jest to odpowiedź lepsza od poprzednich.


Jej komentarz ukazuje zadumę nad człowiekiem, nad jego kruchością, niewiedzą, niepewnością losu.

Ciekawie pisze Szymborska o uczuciach. W wierszu "Miłość szczęśliwa" podmiot liryczny ocenia to uczucie jako niesprawiedliwe, rzadkie, po prostu dziwne.

(...) Czy to jest normalne,
czy to poważne, czy to pożyteczne -
co świat ma z dwojga ludzi,
którzy nie widzą świata?


O miłości nieszczęśliwej, tragicznej, jednostronnej - powstało wiele dzieł. Natomiast szczęśliwy związek zdaje się być dla samotnych ludzi tematem tabu, czymś niemożliwym:

Takt i rozsądek każą milczeć o niej
jak o skandalu z wysokich sfer Życia.


Poetka podsumowuje utwór następująco:

Niech ludzie nie znający miłości szczęśliwej
twierdzą, że nigdzie nie ma miłości szczęśliwej.

Z tą wiarą lżej im będzie i żyć, i umierać.


Kto inny zrobiłby to lepiej? Warto wierzyć w miłość szczęśliwą, ludzie w nią nie wierzą, bo wolą uniknąć rozczarowań. W ten sposób odbierają sobie szansę jej przeżycia - stara się nam przekazać.

O śmierci pierwsza dama polskiej poezji potrafi żartować. W wierszu "Nic darowane" pisze:

Za późno na zerwanie warunków umowy.
Długi będą ściągnięte ze mnie
wraz ze skórą.


Dystans do siebie i do ulotności życia pokazuje także w utworze pt. "Nagrobek":

Tu leży staroświecka jak przecinek
autorka paru wierszy. Wieczny odpoczynek
raczyła dać jej ziemia, pomimo że trup
nie należał do żadnej z literackich grup.
Ale też nic lepszego nie ma na mogile
oprócz tej rymowanki, łopianu i sowy.
Przechodniu, wyjmij z teczki mózg elektronowy
i nad losem Szymborskiej podumaj przez chwilę.


Warte przeczytania są również jej słowa dotyczące poezji. Jest ona czymś wyjątkowym, ale rzeczy wyjątkowych jest na tym świecie niezliczona ilość. Czym ona jest? - poetka nawet nie próbuje udawać, że zna odpowiedź na to pytanie. O tym pisze w wierszu pt. "Niektórzy lubią poezję":

Niektórzy -
czyli nie wszyscy.
Nawet nie większość wszystkich ale mniejszość.
Nie licząc szkół, gdzie się musi,
i samych poetów,
będzie tych osób chyba dwie na tysiąc.

Lubią -
ale lubi się także rosół z makaronem,
lubi się komplementy i kolor niebieski,
lubi się stary szalik,
lubi się stawiać na swoim,
lubi się głaskać psa.

Poezję -
Tylko co to takiego poezja.
Niejedna chwiejna odpowiedź
na to pytanie już padła.
A ja nie wiem i nie wiem i trzymam się tego
Jak zbawiennej poręczy.


Dobrze, dosyć tych peanów. Tak naprawdę od niedawna lubię kilka wierszy Szymborskiej. I przeczytałam o niej tylko dwa artykuły, jeden stąd, a drugi z wikipedii. :)

Na koniec chciałabym jeszcze pozdrowić pacyfistów (prawdopodobnie z Wiślanej), którzy uświadomili mnie, że "pacyfista to przeciwnik wojny i zwolennik pokoju" oraz zachęcali do czynienia dobra hasłami "Dajcie szansę pokojowi, dajcie szansę miłości" na kilku stronach tomiku Szymborskiej. Kochani, możecie spać spokojnie, w Dęblinie na razie nic złego się nie dzieje. :)

15 lipca 2009

"Oranżeria naszej planety - dżungla"

Podróże kształcą. Dlatego byłam ostatnio w dżungli.
A to za sprawą pięknego serialu przyrodniczego, który powoli zdobywa moje serce - Planeta Ziemia. Ósmy odcinek opowiada o dżunglach. I na koniec padają tam takie słowa: "Ogromna różnorodność lasów tropikalnych ma swoją cenę. Uczyniła je jednymi z najbardziej zrównoważonych ekosystemów na Ziemi. Ale też naraziła na niszczenie przez inną, wielką małpę, bliskiego kuzyna szympansów - człowieka".
Darwin wygłosił swoją teorię już jakiś czas temu, jednak takie słowa zawsze przerażają mnie i fascynują. Zupełnie jak te o nieskończoności wszechświata, o tym, że nie jesteśmy sami, że są gdzieś inne rozumne istoty. Tak samo zadziwia mnie fakt, że kiedyś biegałam owłosiona po dżungli. Zwykle ludzie nie zastanawiają się nad tym. Bo nie mieszkamy wśród rajskich ptaków, a i na niebo spoglądamy tylko czasem.
Traf chciał, że po powrocie z dżungli przeczytałam wiersz Herberta Wstydliwe sny. Pasował do odcinka, więc zwiększył siłę jego oddziaływania. Utwór zaczyna się w taki sposób:

Metamorfozy w dół do źródeł historii
utraconego raju dzieciństwa w kropli wody


Podmiot liryczny pragnie cofnąć się do źródeł historii, raju (w domyśle czasów przed człowiekiem), do okresu, kiedy kropla wody stawała się przyczyną początku życia. W kolejnych trzech zwrotkach zastanawia się nad życiem zwierząt - "przodków" człowieka:

ucieczki pościgi przez mysie korytarze
owadzie wędrówki na dno kwiatu
ostre przebudzenie w gnieździe wilgi

albo czujny bieg po śniegu w skórze wilka
i nad krawędzią przepaści wielkie wycie do pełni
nagły strach kiedy wiatr przynosi zapach mordercy

cały zachód słońca w rogach jelenia
spiralny sen węża
wertykalnie czuwanie płastugi


Potem następuje fragment, który lubię:

to wszystko jest zapisane w atlasie naszego ciała
i w skale czaszki odciśnięte jak portret przodków
więc powtarzamy litery zapomnianej mowy


Ślady tamtych zwierząt poeta odnajduje w człowieku, bo naszą budowę ciała zawdzięczamy istotom żyjącym przed nami. Nasze ręce, nogi, twarz są skutkiem ewolucji, czy to nie jest niesamowite? "Przypominamy" o dawnych stworzeniach.

tańczymy nocą przed posągami zwierząt
ubrani w skórę łuski pióra i pancerze
nieskończona jest litania naszych zbrodni


Tutaj podmiot liryczny porównuje człowieka pierwotnego z homo sapiens sapiens. Kiedyś oddawaliśmy kult posągom zwierząt, dzisiaj oddajemy kult innym przedmiotom i ideom, ale wciąż od zarania dziejów - popełniamy błędy, zbrodnie, krzywdzimy. Jako jedyne istoty czynimy zło, bo tylko my posiadamy sumienie, które nam o tym mówi.

W ostatniej strofie wiersza, podmiot liryczny zwraca się do "dobrych duchów" (tych, które chroniły pierwotnego człowieka?):

dobre duchy nie odtrącajcie nas
zbyt długo błądziliśmy po oceanach i gwiazdach
strudzonych ponad miarę przyjmijcie do stada


Tak dużo czasu musiało minąć, zanim na Ziemi pojawiła się inteligencja. Człowiek płaci za to, że myśli i odczuwa emocje, swoim smutkiem, złością, złem, jest strudzony poszukiwaniami, tymi codziennymi i tymi wielkimi. W tej zwrotce pojawia się ironia - istota ludzka, choć niezwykła, jest tak naprawdę skazana na strach, niepewność, zależność. Istnieje coś większego od człowieka, coś, czego nie potrafimy pojąć. Jesteśmy częścią układanki, musimy się z tym pogodzić. Nasz wygląd, nasze umysły są małym fragmentem Życia.

A co wtedy, gdy porównanie człowieka i zwierząt jest bolesne? Kiedy nie chodzi już o to, że są naszymi przodkami, ale że pozbawiając siebie wrażliwości, upodobniamy się do nich? Co wtedy, gdy zabijamy tak jak one? Cofamy ewolucję? Nad tym zastanawiał się K.K. Baczyński w swoim wierszu Lasem:

Chodzę lasem, zostawiam nie ślady, lecz tropy
i sapię w wąskiej norze oddechem włochatym.
Czy to prawda, że żyłem rybą przed potopem
i że jestem dziś wilkiem kochającym kwiaty?
Jakże płyną te sosny? sierść ma zapach ostry.
Patrzę wam prosto w oczy, a krok mój jest wiekiem.
Gdzie las się kończy nagle fioletowym ostem -
myśliwy z psem, który też był kiedyś człowiekiem.


Wojenna rzeczywistość sprawia, że podmiot liryczny czuje się jak wilk (homi homini lupus est?). Ewoluował (był rybą przed potopem) po to, by z człowieka ponownie stać się niższą istotą (walczyć, zabijać). Ale nadal kocha kwiaty - rozmyśla o pięknie, którego obraz został zniszczony wojną. Żołnierz idzie lasem, mija sosny, a jego krok jest wiekiem - cierpiąc z powodu obowiązków żołnierza, być może po zabiciu kogoś, na powrót staje się człowiekiem dobrym, myślącym, buntującym się. Należy wspomnieć, że Baczyński przed wojną był pacyfistą. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo musiał cierpieć, kiedy zabił człowieka po raz pierwszy. To pomieszanie poziomów, etapów w dziejach świata przyprawia go o obłęd.

Czy ewolucja doprowadzi do tego, że zostają z nas tylko karaluchy? III wojna miałaby się podobno tak kończyć. Być może, ale Sted swoim utworem Człowiek człowiekowi wznieca w nas iskierkę nadziei:

Człowiek człowiekowi wilkiem
Człowiek człowiekowi strykiem
Lecz ty nie daj się zgnębić
Lecz ty nie daj się spętlić

Człowiek człowiekowi szpadą
Człowiek człowiekowi zdradą
Lecz ty nie daj się zgładzić
Lecz ty nie daj się zdradzić

Człowiek człowiekowi pumą
Człowiek człowiekowi dżumą
Lecz ty nie daj się pumie
Lecz ty nie daj się dżumie

Człowiek człowiekowi łomem
Człowiek człowiekowi gromem
Lecz ty nie daj się zgłuszyć
Lecz ty nie daj się skruszyć

Człowiek człowiekowi wilkiem
Lecz ty nie daj się zwilczyć
Człowiek człowiekowi bliźnim
Z bliźnim się możesz zabliźnić


Sted wprawdzie trochę przegiął w zabliźnianiu się z bliźnimi, bo chciał, żeby go wcale nie było, chciał stać się częścią świata, zniknąć, a potem na dodatek zniknął na poważnie, ale tekst jest budujący, prawda?